wtorek, 31 lipca 2018

"Dom nie z tej ziemi" Małgorzata Strękowska-Zaremba


Nie ukrywam, że bardzo byłam ciekawa tej uhonorowanej tytułem Książka Roku 2017 powieści. Właściwie chciała ją przeczytać moja córka, ale niestety od jakiegoś czasu bycie nastolatką przekłada się u niej raczej na Instagram niż czytanie książek. Chcąc nie chcąc, po Dom nie z tej ziemi sięgnęłam ja, a po wakacjach spróbuję ponownie namówić na lekturę latorośl. Nie jestem jednak przekonana, czy przypadnie jej ta książka do gustu, bo i sama przez większą część byłam lekko skonfudowana.

Dom nie z tej ziemi uwodzi bowiem zakończeniem, do którego jednak trzeba dotrwać. W zasadzie, aż dziw, że nie domyśliłam się przez całą powieść, o co chodzi. Byłam jednak tak zaabsorbowana stylem autorki, że nie spodziewałam się żadnego zaskoczenia. Strękowska-Zaremba zwiodła mnie fantazją, a nawet fantastyką, niespiesznością i poetyckością. A niezawodny Daniel de Latour jak zwykle zachwycił ilustracjami.

O czym więc jest Dom? Marysia to nietypowa dziewczynka, samotna, cicha, tajemnicza. Spędza dnie na obserwowaniu pewnego domu. Domu pełnego dziwów. Domu, który nie rzuca cienia, domu, w którym zawsze panuje mroźna zawierucha. Pewnego dnia siedzącą w krzakach Marysię odnajduje Daniel - chłopak nieco starszy, rezolutny i twardo stąpający po ziemi. Początkowo nie rozumie, dlaczego obserwowany przez Marysię dom jest dziwny. Stopniowo jednak zaczyna dostrzegać jego nietypowość i rozumieć dziewczynkę. Postanawia jej pomóc i jej wysłuchać. Dowiaduje się od niej, że istnieją domy, w których mieszka zło. To domy, które wyrosły same, bez wody, straszliwe, groźne. Marysia pragnie zwalczyć to zło, by uratować mieszkające w domu dzieci, a Daniel decyduje się jej pomóc. 

Ta z pozoru bajkowa powieść opowiada o sprawach trudnych i bolesnych. Nie chcę jednak zdradzić końca, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo. Bujna fantazja Marysi to jej broń, to jej sposób radzenia sobie z rzeczywistością. A Daniel to jedyna osoba, która oferuje jej przyjaźń. Strękowska-Zaręmba bardzo dobrze opisuje charaktery i postrzeganie świata dwojga bardzo odmiennych dzieci. Marysia potrafi denerwować Daniela, ale chłopak jednak nie opuszcza jej i pomaga w rozwiązaniu zagadki domu. Każde z dzieci inaczej radzi sobie z rzeczywistością, a przede wszystkim z lękiem. Wspomniany już wyżej Daniel de Latour fantastycznie podkreśla emocje dzieci utrzymanymi w szarościach i żółciach nastrojowymi ilustracjami. 

Trudno mi określić wiek, dla którego poleciłabym tę książkę. Myślę, że moja dwunastolatka może być już za duża, a ośmiolatek jednak jeszcze trochę za mały. W zasadzie to książka do czytania z rodzicem, do wspólnych rozmów i rozważań.

Moja ocena: 5/6

Małgorzata Strękowska-Zaremba, Dom nie z tej ziemi, 240 str., Nasza Księgarnia 2017.

czwartek, 26 lipca 2018

"Brzechwa. Nie dla dzieci" Mariusz Urbanek



O Brzechwie nie wiedziałam nic, no może prawie nic. Ale zdecydowanie należało wyrównać te braki lekturą jego biografii. Biografii zakupionej już wieki temu i dopiero teraz, dzięki stosikowemu losowaniu, a jakże, wykopanej z czeluści kindle. Zaraz na początku lektury zorientowałam się jednak, że czegoś mi brakuje - bo jak to biografia bez fotografii? Niestety wersja elektroniczna pozbawiona została wszystkich zdjęć, bo z tego, co wyczytałam, książka papierowa je zawiera. Czuję się oszukana. Wiadomo, że fotografie w e-bookach to zupełnie inna bajka, ale jednak powinny w nim być, skoro są w tradycyjnej książce.

Wracając jednak do treści - Urbanek mnie nie zachwycił. To moja pierwsza książka tego autora i spodziewałam się naprawdę ciekawego podejścia do tematu, rzutkiego, porywającego tekstu, a było zwyczajnie nudno. Beznamiętna relacja, przytaczanie faktów, mnóstwo informacji pobocznych - takich, jak szczegółowa analiza sceny kabaretowej w przedwojennej Polsce. Co, kto śpiewał, dla kogo, kto pisał, co pisał, jak pisał, co było wystawiane, gdzie i na jaki temat. Jako że Brzechwa miał w tym środowisku swój bardzo czynny udział, są to informacje w zasadzie istotne, ale mam wrażenie, że Urbanek jednak popłynął, zwłaszcza gdy okazało się, że o kabarecie wiem wszystko, a o małżeństwach pisarza prawie nic.

Wprawdzie po lekturze tej biografii mam przed oczami obraz Brzechwy - człowieka dystyngowanego, stroniącego od konfliktów, lubianego, dobrze ułożonego, ale nic nie wiem o Brzechwie prawdziwym. Tym, który w cudowny sposób przetrwał okupację, tym, który był bardzo kochliwy i wreszcie tym, który próbował znaleźć swoje miejsce jako pisarza w systemie politycznym powojennej Polski. O ile o komunistycznych przetasowaniach i lawirowaniu między partią a życiem artystycznym pisze Urbanek sporo, to o okupacji niemalże nic. Wiemy, że zakochany Brzechwa, żyjąc w swoim świecie uczuć, cudem wyszedł z wojny bez szwanku. Takie wytłumaczenie jednak wydaje mi się być wręcz śmieszne. Jak znany pisarz żydowskiego pochodzenia mógł przetrwać ten najgorszy w dziejach Polski czas jest dla mnie największą zagadką tej biografii. Tak samo jak zagadką jest fakt, dlaczego autor nie poświęcił temu zagadnieniu więcej niż kilkanaście stron.

Niemniej nie żałuję lektury tej książki, bo o Brzechwie na pewno wiem więcej, choć nie mogę powiedzieć, że jest to wiedza mnie całkowicie zadowalająca.

Moja ocena: 4/6

Mariusz Urbanek, Brzechwa. Nie dla dzieci, 342 str., Wydawnictwo Iskry 2013.

Stosikowe losowanie 8/18


Zapraszam do zgłaszania się do rundy sierpniowej! Pary rozlosuję 1 sierpnia, czas na przeczytanie książek mamy do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

poniedziałek, 23 lipca 2018

"Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy" Swietłana Aleksijewicz



Czwarta książka Aleksijewicz, czwarty raz nie znajduję słów, by napisać coś mądrego. Odczekałam kilka dni, ale nie czuję się mądrzejsza, bardziej elokwentna i gotowa do napisania recenzji. Mam w sobie podobne emocje, jak po lekturze Małej zagłady - bo czytałam ją niedawno, więc pierwsza mi się nasuwa, ale mogłabym tu wymienić każdą książkę traktującą o wojnie. Nie rozumiem, nie chcę i nie będę rozumieć. Dziwię się, czuję obezwładniający stupor i złość. I obrzydzenie. Wojną i jej gloryfikacją. I tym, że człowiek nie wyciąga żadnych wniosków.

Aleksijewicz i tutaj słucha. Tak jak słucha kobiet, które wzięły udział w wojnie, tak jak słuchała ofiar katastrofy w Czarnobylu, teraz słucha ludzi, którzy w czasie wojny mieli cztery lata, siedem lat, jedenaście. Byli dziećmi. Wskutek przeżyć stracili mowę, słuch, chęć do życia. Stracili matkę, ojca, rodzeństwo. Widzieli rzeczy potworne. Lęk nie opuścił ich do końca życia, tak jak bezradność, złość, smutek, niezdolność do nawiązywania bliższych kontaktów. I głód. Głód fizyczny i głód dotyku, miłości, czułości. Gdybym tę książkę czytała, trwałoby to pewnie wieczność. Nie zniosłabym więcej niż kilku stron na raz. Słuchałam jednak spokojnego, wyważonego głosu Krystyny Czubówny. Często nie mogłam zatrzymać nagrania i słuchałam, słuchałam, a rozpacz we mnie narastała. Czułam to, co czuły dzieci i nadal czują opowiadający dorośli. 

Cóż więcej pisać? Siłą tej książki jest autentyzm opowieści - Aleksijewicz nie komentuje, nie uzupełnia, nie stawia pytań, jest przeźroczysta. Słucha. I pozwala mówić, niektórzy z rozmówców otwierają się po raz pierwszy. Większość cierpi, z trudem relacjonuje, płacze. Opowiadają ludzie wszelkich profesji i pochodzenia - inżynierowie, nauczycielki, krawcowe, robotnice, Cyganka, renciści.
Zdumiewające jak z przecież niezbyt oryginalnego pomysłu, Białorusinka potrafi stworzyć dzieło.  Każdy mógłby wybrać kilkanaście osób i ich wysłuchać, ale tylko Aleksijewicz potrafi stworzyć z relacji tak wyjątkowy dokument. Polskie wydanie nie byłoby też zapewne tak świetne, gdyby nie wspaniała praca tłumacza, za którą należą mu się specjalne podziękowania.

To lektura obowiązkowa, choć nie mam nadziei, że ludzkość wyciągnie z niej wnioski. 

Moja ocena: 6/6

Swietłana Aleksijewicz, Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy, tł. Jerzy Czech, czyt. Krystyna Czubówna, 232 str., Wydawnictwo Czarne 2013.

piątek, 20 lipca 2018

"Nutria i Nerwus" Małgorzata Musierowicz



Kolejny tom Jeżycjady, jak zwykle już, miał być przerywnikiem od cięższych lektur i w tej roli całkowicie się spełnił. Więcej z resztą od tej książki nie należy oczekiwać. Jak sam tytuł wskazuje, główną bohaterką będzie Natalia, która właśnie ukończyła pierwszy rok studiów i otrzymuje swoje pierwsze oświadczyny. Uległa, spokojna i małomówna dziewczyna, po raz pierwszy wybucha i zaskoczona swoim atakiem pogrąża się w rozpaczy. Obawia się, że źle potraktowała absztyfikanta i nie jest pewna, czy podjęła dobrą decyzję. Trzeba przyznać, że bardzo typowy dylemat dla dwudziestolatki.... No ale jesteśmy u Musierowicz, miłość musi być, małżeństwo także. 

Natalia postanawia wyjechać nad morze, a chora Gabrysia ładuje jej na dokładkę swoje rezolutne córeczki. Wszystko jednak potoczy się całkiem inaczej niż zaplanowano. W pociągu Natalia staje się ofiarą napaści - otóż do przedziału dosiada się ponury i nerwowy osobnik, który przykuwa się do niej kajdankami. Osobnik ów to tytułowy Nerwus, brat Tunia, którego amory Natalia odrzuciła. W całej akcji swoje łapki maczała oczywiście żądna przygody Laura. Dziewczyny nad morze nie dojadą, tylko udadzą się w szaloną ucieczkę przez wielkopolskie bezdroża. Narwus będzie deptał im po piętach i przekona się, że odsądzana od czci i wiary Natalia, nie jest taka zła. A nawet całkiem fajna, wrażliwa i pięknie śpiewa. Czyli, jak zwykle, nowa historia miłosna. Na szczęście są Laura i Róża, które dodają powieści animuszu i dowcipu. 

Co ciekawe, w czasie podróży Laura zapada na ospę wietrzną, która sama w sobie może śmiertelną chorobą nie jest, ale dziewczynka w przerwach między wymiotami i gorączką, opycha się lodami, kąpie w jeziorze i wygląda na całkiem zdrową. Interesująca koncepcja przechodzenia ospy. W ogóle już w poprzednim tomie zauważyłam, że Musierowicz ma dziwny stosunek do jedzenia - dziewczyny piją wyłącznie colę czy fantę, opychają się non-stop lodami, słodyczami i parówkami, a z drugiej strony autorka gloryfikuje wiejską kuchnię i mleko prosto od krowy. Rozumiem, że akcja powieści rozgrywa się w 1994 roku, gdy społeczeństwo zachłysnęło się napojami gazowymi, algidą i innymi cudami, ale żeby tak bez żadnego umiarkowania?

Z zaskoczeniem odkryłam w Nutrii i Nerwusie cytat, który jest niezwykle aktualny, dziś chyba jeszcze bardziej niż w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku:

"Drugi człowiek jest nam potrzebny! - właśnie dlatego, że jest inny. (...)  A tymczasem ta inność własnie najbardziej dziś ludzi odpycha i straszy. Boją się jej tak, że wciąż na nowo się odgradzają, obudowują, opatrują etykietkami. Tworzą grupy, w których obowiązuje takie samo zdanie na każdy temat. Zapominają o tym, że to właśnie różnice zdań pozwalają dotrzeć do prawdy. Tylko czy ktoś jej dzisiaj potrzebuje?"

Nutria i Nerwus nie będzie moim ulubionym tomem - jest zbyt romantyczny, zbyt nierealny, ale jako przerywnik sprawdził się świetnie.

Moja ocena: 4/6

Małgorzata Musierowicz, Nutria i Nerwus, 160 str., Wydawnictwo Akapit Press 1995.

czwartek, 19 lipca 2018

"Botanika duszy" Elisabeth Gilbert


Książka, która wzbudziła we mnie całą gamę różnorodnych emocji (wszystkie z resztą na "z") - od zdenerwowania, przez znudzenie, zaciekawienie i wreszcie zachwyt. Przebrnięcie przez pierwszych dwieście stron było dla mnie prawdziwym wyzwaniem - proza Gilbert zupełnie mnie nie porwała (do końca z resztą jej się to nie udało), a niesprzyjające warunki do lektury zupełnie mi nie pomagały. Czasem trafiam na powieści, które mogę czytać w tak zwanym międzyczasie - Botanika duszy zdecydowanie do nich nie należy. Przez wyżej wspomniane dwieście stron miałam ciągle wrażenie, że akcja się rozwija, wciąż czekałam na jakieś zawiązanie, zaciekawienie, zwrot, kulminację, tymczasem Gilbert w ekspresowym tempie opisywała życie Henry'ego Whittakera - zrobił, spotkał, odwiedził, przepłynął, wrócił. Jak sucha kronika życia. Obawiałam się, że tak będzie przez całą książkę i w wielu fragmentach faktycznie tak jest. Gilbert relacjonuje w kilku zdaniach wydarzenia całej podróży czy nawet lat. Zdaję sobie sprawę, że trudno opisywać wszystko krok po kroku, ale gdy główna bohaterka opływa świat - jako kobieta, w XIX wieku, na statku, to jakoś miałam wrażenie, że warto by napisać więcej o jej samopoczuciu. 

Ale może się czepiam? Bo w zasadzie nie to jest w tej powieści istotne. Gilbert opisuje bowiem życie wyjątkowej kobiety - Almy Whittaker. Ponad przeciętnie inteligentna i żądna wiedzy Alma odnajduje swoje powołanie w botanice, koncentrując się na mchach. Na podstawie wieloletnich obserwacji wysnuwa swoją wersję teorii ewolucji. Zainteresowania i badania botaniczne Almy są jednak tylko niewielką częścią epickiej warstwy powieści. Gilbert przede wszystkim odmalowała niemal monumentalny portret kobiety - niezbyt pięknej, postawnej, niezwykle samotnej, onieśmielającej swoją inteligencją, seksualnie niezaspokojonej, pełnej fantazji i fantastycznie dociekliwej. Alma to omnibus, erudytka, wspaniały kompan rozmów, osoba ciekawa wszystkiego. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę. 

Botnika duszy to jednak nie tyko Alma. To jej ojciec - zadziorny, pewny siebie, bezkompromisowy, bezczelny, żądny pieniądza, nieokrzesany człowiek, który zbił fantastyczną fortunę, na botanice oczywiście. I jej matka - niezwykle inteligentna, surowa, opanowana kobieta. I adoptowana siostra - na pozór oschła, głupiutka, chowająca swoje uczucia za milczącą, bezuczuciową twarzą dziewczyna. Pośród ogromnej gamy bohaterów wyróżnia się Ambrose - świetny rysownik, badacz orchidei, erudyta i marzyciel. Człowiek, który poszukuje połączenia z siłą wyższą, pełen duchowości i mistycyzmu. Niezwykle przystojny mężczyzna, który naznaczy życie i losy Almy. To z nim będzie prowadzić rozmowy o duchowości, istnieniu wyższej siły, sensie bytu człowieczego - moim zdaniem najnudniejsze w całej powieści. Ta płaszczyzna jest według mnie niepotrzebna i nawet jej rozwinięcia na Tahiti mnie nie przekonuje, choć oczywiście sama postać tahitańskiego herosa wprowadza do opowieści zaskakujący wątek.

Botanika duszy to także powieść o epoce zmian - odkryciu kości dinozaurów, krystalizowaniu się idei ewolucjonizmu, a także o walce z niewolnictwem czy o odkryciach geograficznych i działalności misjonraskiej. Tło społeczne jest tu bardzo ważne, główna bohaterka interesuje się wszak wszystkim, a aktualnymi wydarzeniami w pierwszej linii. Gilbert wspomina o wielu faktach i postaciach historycznych: od Jamesa Cooka poczynając, na Charlesie Darwinie kończąc.

Muszę przyznać, że ta powieść ma zadatki na dzieło monumentalne, do tego o wydźwięku feministycznym, przedstawiające życie wyjątkowej kobiety - składniki, które bardzo cenię w prozie - gdyby nie nudny początek, byłaby to fantastyczna lektura. Wiem już, że należy Gilbert dać czas i poświęcić jej sporo uwagi. Moim błędem było to, że podeszłam do tej powieści jak do literatury lekkiej i przyjemnej. To moja pierwsza powieść tej autorki, ale błędnie wyszłam z założenia, że skoro napisała bestseller, to jej proza nie jest literaturą, której szukam. Na szczęście się omyliłam. Mimo ochoty porzucenia lektury, poczucia znudzenia i zniecierpliwienia, nie żałuję, że przeczytałam tę powieść. Na koniec jeszcze chciałam wyrazić słowa uznania dla tłumaczki - nie wyobrażam sobie nawet ogromu jej pracy!

Moja ocena: 4/6

Elisabeth Gilbert, Botanika duszy, tł. Ewa Ledóchowicz, 573 str., Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2014.

wtorek, 17 lipca 2018

"Historia pszczół" Maja Lune


Trzy historie, które się ze sobą przeplatają, troje różnych bohaterów, trzy bardzo od siebie odległe miejsca akcji i trzy różne epoki. Łączy je jedno - pszczoły. 

Tao mieszka w Chinach, jest koniec XXI wieku. W państwie panuje głód, kobiety pracują przy zapylaniu kwiatów drzew owocowych. Życie jest ciężkie i obłożone mnóstwem regulacji, nikt nie pamięta już o postępie sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat. Tao nie jest zachwycona tym zajęciem, wolałaby korzystać ze swojej ponadprzeciętnej inteligencji, ale nie ma wyboru. Radością jej życia jest trzyletni synek, który niestety zapada na nieznaną chorobę.

William mieszka w dziewiętnastowiecznej Anglii. Był obiecującym biologiem, ale poświęcił karierę dla rodziny, decydując się na handlowanie nasionami. Jego mentor i profesor unaocznia mu jego porażkę życiową, popychając Williama w depresję. Z tego stanu udaje mu się wyjść dzięki pomysłowi na nowoczesny ul. Z nowymi siłami zabiera się za jego projektowanie, mając pomoc w najstarszej córce, a nie, jak oczekiwał, w synu.

George mieszka w USA, jest początek XXI wieku, a jego farma jest całym jego życiem. George sam buduje ule dla swoich pszczół, dba o nie, troszczy się, kocha je. Gdy do jego uli dociera masowe wymieranie pszczół, George się załamuje. I George ma syna, w którym pokłada nadzieje, ten jednak decyduje się na studia i pracę dziennikarza.

Lunde opisuje życie tych trzech rodzin, jednak właściwym bohaterem powieści są pszczoły. To one są motorem działań, od nich zależy życie, dobrobyt i wreszcie pokarm. Najciekawszą historią jest zdecydowanie ta futurystyczna, opisująca życie na świecie po wyginięciu pszczół. Nie sposób odrzucić od siebie katastroficznej wizji - jest tak prawdopodobna, że czytelnika ogarnia przerażenie. Zapewne taka motywacja kierowała autorką, gdy pisała tę powieść. Oprócz tej zastraszającej wizji, zawarła w niej jednak o wiele więcej. W każdej z historii opisuje konflikt na linii rodzic-dziecko. W przypadku Tao jest on najmniej wyraźny - kobieta próbuje synka uczyć, przekazać mu swoją wiedzę, dziecko jednak nie jest tym zainteresowane, woli bawić się i biegać. Sama jest także traktowana jako dziecko przez kontrolujący wszystko organ państwowy i w efekcie staje się jego narzędziem.

William jest ojcem syna i sześciu córek. To właśnie syn ma być jego prawą ręką, dla niego składa pieniądze na uniwersytet, tymczasem okazuje się on być próżniakiem i nierobem. Ojciec długo nie zauważa zdolności, pracowitości i mądrości najstarszej córki, nie potrafiąc się wyrzec swoich planów i przekonań.

Podobnie jest z Georgem, który całe nadzieje pokłada w jednym synu, który w przyszłości ma przejąć hodowlę pszczół. George wszystko planuje dla niego, nie ma żadnego planu B, nie przyjmuje do wiadomości innej opcji - ani sprzedania farmy, ani wyjazdu na Florydę, którego pragnie żona, a najmniej tego, że syn może mieć inne plany zawodowe.

Szczególnie William i George zapatrzeni są w swoje wizje, w zasadzie to egoistyczni, skupieni na sobie, antypatyczni faceci. Gdyby nie Tao, nie wiem nawet, czy pokusiłabym się na dokończenie lektury, do tego stopnia mnie denerwowali. 

Historia pszczół to nie jest zła książka, to książka zdecydowanie potrzebna, niemniej mnie nie porwała. Na pewno odgrała tu dużą rolę wspomniana wyżej antypatia do męskich bohaterów, ale także nie zachwycił mnie sam język Lunde. Polskie tłumaczenie jest świetne, ale sama opowieść dość monotonna. Niestety po raz kolejny nie przypadli mi do gustu lektorzy - książki bowiem słuchałam - co w zasadzie nie jest nowością, bo z polskimi lektorami już często miałam problem.

Moja ocena: 4/6

Maja Lunde, Historia pszczół, tł. Anna Marciniakówna, czyt. Magdalena Schejbal, Leszek Filipowicz, Adam Bauman, 520 str., Wydawnictwo Literackie 2017.

poniedziałek, 16 lipca 2018

"Basia i przyjaciele. Lula" Zofia Stanecka, Marianna Oklejak


Coś dawno nie pisałam o Basi ;) No dobrze, może nie aż tak dawno, ale o Basi zawsze warto. Poza tym tym razem nie będzie stricte o Basi, tylko o jej kuzynce Luli. Jedynej kuzynce, która jest do tego całkowitym przeciwieństwem Barbary - jest zwiewna, poukładana i taka różowa. I pięknie tańczy. Nie to co dudniące podskoki Basi.


Perfekcyjna Lula jednak też ma problem - jest nim trema przed występem baletowym. Nawet pomysłowa i rezolutna Basia potrafi odprężyć kuzynkę tylko na moment, a gdy podczas występu upada, Lula jest bliska krzyku.


To książka o tym, jak dzieci radzą sobie ze stresem, jak ważne są dla nich występy przed dużą publicznością oraz obecność bliskich. W przypadku Luli jest to wiecznie zapracowany tata. Stres przed występem potęgowała bowiem niepewność, czy tata przybędzie.


Zofia Stanecka jak zwykle umiejętnie opisuje emocje dzieci, sposoby radzenia sobie z nimi, a także wskazuje jak pomóc dziecku je rozładować. To ponownie świetna okazja do omówienia tego tematu z dziećmi - nawet tymi starszymi. U mnie akurat starsza latorośl niechętnie występuje na forum publicznym. I ta starsza, dwunastoletnia latorośl, też sobie Basię przeczytała. Jak nikt nie patrzył.

Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, Basia i przyjaciele. Lula, 23 str., Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2018.

niedziela, 1 lipca 2018

Stosikowe losowanie 7/18 - pary

ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 211 książek) - 177
Anna wybiera numer książki dla Niekoniecznie papierowych (w stosie 56 książek) - 33
Niekoniecznie papierowe wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 196 książek) - 55
Marianna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 31 książek) - 12
Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 105 książek) - 6
Guciamal wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 11 książek) - 5
McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1100 książek) - 111