niedziela, 28 maja 2023

"Pojechałam do brata na południe" Karin Smirnoff

 


Janakippo jedzie do brata, Brora, pomóc mu, bo wychodzi na to, że po rozstaniu z partnerką nie wiedzie mu się najlepiej. Bror topi smutki i życie w alkoholu. Jego siostra bliźniaczka nie jest jednak najlepszą opiekunką, bo sama zmaga się z mnóstwem traum, które stopniowo wypływają, gdy na powrót zamieszkuje w domu rodzinnym. Tam z każdego kąta wyziera rozpacz, smutek i samotność. Jana i Bror dostali od rodziców najgorszy możliwy pakiet na dorosłość - to cały szereg traum, poczucie zaniedbania, brak miłości i zrozumienia. Nie dziw więc, że brorkippo sięga po alkohol, a janakippo miota się między związkiem i samotnością, pracą i niebytem. 

Trudno pisać o treści tej książki, by nie zdradzić zbyt wiele. Zresztą ta powieść utkana jest z tajemnic, niedopowiedzeń, wydarzeń, które zniknęły w mroku przeszłości, a ich wydobycie wiąże się z krwią, łzami i potem. Wioska, w której mieszka rodzeństwo, to mała społeczność, zamknięta, hermetyczna, w której każdy wszystko wie, każdy jest powiązany z każdym, a zmartwienia topi się w alkoholu. Śmierć jest tam wszędobylska, janakippo jest z nią wciąż konfrontowana, ponieważ podjęła pracę w opiece nad starszymi i chorymi. 

Smirnoff wprowadza bardzo ciekawy wątek demonicznej kobiety, której nikt się nie potrafi oprzeć, nadając jej, paradoksalnie, imię Maria. Mimo że maria już nie żyje, to wciąż ma wpływ na życie mieszkańców, mataczy i gmatwa. I janakippo będzie musiała się z nią zmierzyć. Zresztą wszystkie postaci są tu bardzo interesujące - sama Jana, jej matka, przyjaciółka z dzieciństwa, Maria, Diana itd. 

Pojechałam do brata na południe to mroczna, trudna powieść. Smirnoff postawiła na bardzo niekonwencjonalny język, który tego odbioru nie ułatwia. Nie ma tu znaków interpunkcyjnych poza kropką, wszystkie imiona, nazwiska, nazwy pisane są łącznie i z małej litery, zdania kończą się nagle, pozostawiając czytelniczkę z domysłami. Do niektórych fragmentów wracałam kilka razy, by się upewnić, czy na pewno dobrze zrozumiałam przesłanie autorki. Tłumaczka, Agata Teperek, miała bardzo trudny orzech do zgryzienia, ale myślę, że udało jej się stworzyć przekład bardzo dobry, dopasowany do treści, ujmujący specyfikę oryginału. 

Można się zastanawiać, czy warto czytać tak mroczną, pełną traum książkę. Moim zdaniem tak - ze względu na język, narrację, kreację specyficznego mikrokosmosu, ale trzeba mieć świadomość, że w tej powieści musimy się zmierzyć z ogromem zła. 

Moja ocena: 5/6

Karin Smirnoff, Pojechałam do brata na południe, tł. Agata Teperek, 350 str., Wydawnictwo Poznańskie 2022.

sobota, 27 maja 2023

"Zbieranie kości" Jesmyn Ward


Esch ma czternaście lat, dwóch starszych braci i jednego sporo młodszego. Ma też ojca i byle jaki dom. Nie ma natomiast matki. Ani nikogo, kto by się nią naprawdę interesował. Gdy matka zmarła przy ostatnim porodzie, dzieci zostały same. Ojciec szuka pociechy w alkoholu. A Esch i dwaj starsi bracia wychowują Juniora. Każde z dzieci ma swoją fascynację - najstarszy Randall gra w koszykówkę, Skeetah hoduje psy, Esch czyta Mitologię, a Junior kręci się wokół starszego rodzeństwa.

Suka Skeetah, China, to pies wyszkolony w walkach psów. Chłopiec zdecydował się na pokrycie pupilki, by na szczeniakach zarobić na obóz koszykarski brata. Esch, na którą nikt nie zwraca uwagi, która nie potrafi zastąpić matki, która tęskni za silną figurą kobiecą, zachodzi w ciążę. Dziewczyna od dawna pozwala kolegom braci, by korzystali z jej ciała, ale zakochuje się w Mannym, który jest ojcem dziecka. Manny to tak samo zagubiony nastolatek, który nie stanie na wysokości zadania, a Esch zamieni się w Medeę. 

Dwanaście dni z życia tej rodziny przytłacza - to dni wypełnione brutalnością i chaosem. Brak tu ręki, która poprowadziłaby dzieci, brak zrozumienia, brak oparcia. Wiecznie pijany ojciec żyje w ciągłym lęku przed huraganem i tym razem będzie miał rację, choć nikt już w jego opowieści nie wierzy. Katrina jednak nadejdzie i zabierze ze sobą wszyscy, zostawiając świat oczyszczony i pełen zgliszcz.

Język Ward to majstersztyk. Amerykanka fantastycznie balansuje między opisami, a dialogami. Jej zdania są plastyczne, soczyste, sugestywne, idealnie korespondują z wilgotną, upalną pogodą i nadciągającym huraganem. Ward potrafi dobrze budować napięcie - zmieniając perspektywę, przeskakując z jednego miejsca wydarzeń w inne. Mnie cel tych zabiegów wydał się być oczywisty, choć faktycznie im uległam. Bardziej jednak podobały mi się sceny rozmów między rodzeństwem, zwłaszcza między Esch i Skeetah, w których wspominają matkę oraz nawiązania do Mitologii. W tej powieści dużo dzieje się między wierszami, w czynach nie w słowach, co dobrze widać we wsparciu, jakie daje sobie nawzajem rodzeństwo. 

To niewątpliwie dobra powieść, która potrafi zaskoczyć na wielu płaszczyznach - zwłaszcza, że okrucieństwo i trudności, z jakimi borykają się dzieci, nie są ukazane wprost. Ja jednak czułam się przytłoczona wątkiem psim, który jest dość dominujący. Szykowanie psów, walki, opieka nad Chiną, kolczatki, rany, krew - to mnie przerażało i nie chciałam o tym czytać. Rzadko mam takie odczucia, zresztą jestem fanką naturalizmu, ale mimo wszystko psy mnie tu przerosły.

Podobał mi się natomiast wątek huraganu, dotychczas się z nim nie spotkałam w literaturze. Szkoda, że samo przejście Katriny i jej skutki ograniczają się do dwóch ostatnich dni, bo chętnie przeczytałabym na ten temat więcej.

Moja ocena: 4,5/6

Jesmyn Ward, Zbieranie kości, tł. Jędrzej Polak, czyt. Paulina Raczyło, 368 str., Wydawnictwo Poznańskie, 2020.

niedziela, 21 maja 2023

"Grona gniewu" John Steinbeck

 


Nie od dziś wiem, że Steinbeck to mistrz i że prawdopodobnie pokocham wszystko, co wyszło spod jego pióra. Grona gniewu to kolejna książka Amerykanina, która mnie całkowicie porwała. To opowieść, której akcja rozgrywa się podczas Wielkiego Kryzysu. Mieszkający w Oklahomie ludzie tracą swoje gospodarstwa na rzecz wielkich plantacji bawełny. Nie ma już miejsca na małe pola i prywatne uprawy. Rodziny więc masowo wybierają się na zachód, do Kalifornii, skuszeni ulotkami obiecującymi pracę przy zbiorze owoców. Wśród nich jest rodzina Joadów - dziadkowie, rodzice i szóstka dzieci, a także mąż jednej z córek, wujek i pastor. Ta karawana wyrusza na zdezelowanej ciężarówce do obiecanego edenu, niepewna przyszłości, trapiona zmartwieniami i troskami finansowymi. 

Joadowie to cała gama różnych charakterów. Każda z postaci reprezentuje inne podejście do wyprawy, do przyszłości i do tego, co po sobie zostawiła. Najtrudniejsza jest sytuacja dziadków, którzy z trudem znoszą niewygody podróży, ale nie tylko fizycznie. Dla dziadka tęsknota za ziemią i dotychczasowym życiem będzie zabójcza. Przeciwwagą są tu najmłodsze dzieci, dla których wyjazd jest wielką przygodą, choć oczywiście i na nich nie przejdzie bez echa. Wraz z postępem podróży niewygody będą coraz większe - auto będzie się psuć, jedzenie kończyć, a napotkani wędrowcy będą opowiadać o rozczarowaniu, jakim była dla nich Kalifornia. Joadowie nie spodziewają się bowiem, że kapitalizm może wystrychnąć ich na dudka, że sama chęć pracy nie wystarczy, by przeżyć. Zobaczą głód, który zabija tuż obok obsypanych owocami drzew. 

Narracja powieści prowadzona jest z perspektywy Toma - tuż przed wyjazdem na zachód wyszedł z więzienia i przypadkiem odszukał rodzinę, zanim ta zniknęła z Oklahomy. Tom wylądował za kratkami za morderstwo, popełnione podczas przypadkowej bójki. Okazuje się, że jest on ważnym filarem rodziny, podporą, wsparciem i mózgiem. To on jako pierwszy zrozumie mechanizmy, które rządzą zachodem i których skutkiem jest marna opłata za ciężką pracę, głód i gniew robotników. Jednak najważniejszą postacią tej powieści jest matka, która nie traci energii, siły i rozsądku mimo kolejnych ciosów. To ona rozumie, że przetrwają tylko, gdy będą trzymać się razem. W najtrudniejszych momentach to ona bierze na siebie ciężar podjęcia decyzji. Kobieta dba o porządek, o strawę, o pakowanie i rozpakowywanie, troszczy się o młodsze dzieci, ale wspiera też będącą w ciąży córkę. Wie, jak postępować z mężem i bratem, wie jak trzymać w krabach synów i potrafi temperować gorącą głowę Toma. To ona jest siłą napędową, czego zwieńczeniem jest ostatnia scena książki. Symboliczna, poruszająca, niesamowita. 

Nie spodziewałam się tego po lekturze, ale to w gruncie rzeczy powieść głęboko feministyczna, ukazująca siłę kobiet i ich umiejętność przetrwania najgorszych kryzysów. W najtrudniejszych sytuacjach mężczyźni stają się bezradni, ich działania nie przynoszą skutku, podczas gdy matka zawsze potrafi zachować zimną krew. To oczywiście także powieść o kapitalizmie i jego najbardziej krwiożerczej twarzy, o nienawiści do obcych, o walce o przetrwanie. To fantastycznie skomponowana narracja przeplatana esejami na temat aktualnej sytuacji, która zachwyca językiem i plastycznością opisów. Steinbecka warto i należy czytać.

Moja ocena: 6/6

John Steinbeck, Grona gniewu, tł. Alfred Liebfeld, czyt. Marcin Popczyński, 672 str., Wydawnictwo Prószyński i s-ka 2012.

piątek, 19 maja 2023

"Deutschland vor der Nacht" Margot Littauer


 

Margot Littauer spisała swoje przeżycia w 1940 roku, wysyłając je na konkurs Uniwersytetu Harvarda, którego tematem było: Moje życie w Niemczech przed i po 30 stycznia 1933 roku. Jej syn dotarł do jej opowieści i wydał ją w postaci książkowej. Lata temu był on naszym sąsiadem w Berlinie i kilka tygodni temu mój mąż przypadkiem go spotkał i dostał tę książkę. 

To fascynująca opowieść nastolatki, które prowadzi zwykłe życie, chodzi do szkoły, ma przyjaciółki, marzenia i swoje życie. Gdyby nie Hitler, pewnie skończyłaby w Królewcu szkołę i poszła na studia. Tymczasem rodzina była zmuszona do wyprowadzki do Breslau (czyli Wrocławia), a Margot do zmiany szkoły. I do kolejnej. I do porzucenia. I do stania się dorosłą. 

Ponad dwudziestoletnia Margot opisała swoje przeżycia bez egzaltacji, bez wielkich emocji, rzeczowo i konkretnie, biorąc pod uwagę kwestię zmian społecznych, które były skutkiem rosnącego w siłę nazizmu. Autorka opisuje, jak jej koleżanki czy nauczyciele radzili sobie z kolejnymi sankcjami i restrykcjami. Bez egzaltacji i oceny opisuje swoją sytuację w szkole, podejście nauczycieli oraz wpływ propagandy na traktowanie żydowskich uczennic. Margot to pilna uczennica, ale także krytyczna obserwatorka, która ma świadomość zmian i potrafi ocenić sens dalszej nauki. Gdy umiera jej ojciec i choruje matka, potrafi przejąć odpowiedzialność za rodzinę i zrezygnować z własnych celów. 

Margot udało się opuścić Breslau w 1939 i przeżyć wojnę. Dzięki temu urodzili się jej synowie, jeden z ich był później naszym sąsiadem, a ona mogła opowiedzieć swoją historię. To inne spojrzenie na te lata - przyziemne, realistycznie, z niemieckiej perspektywy. To także historia, która ma happy end, oczywiście gorzki, ale w pewnym sensie można tak jej zakończenie określić.

Bardzo się cieszę, że mogłam poznać historię Margot, zwłaszcza, że znam historię jednego z jej synów i wnuków. 

Moja ocena: 5/6

Margot Littauer (Bruck), Deutschland vor der Nacht. Mein Leben in Deutschland vor und nach dem 30. Januar 1933, 111 str., edition winterwork 2017.

środa, 17 maja 2023

"Podróż do źródeł czasu" Alejo Carpentier

 


Klasyk literatury latynoamerykańskiej, monumentalna powieść o czasie i poszukiwaniu swojego miejsca, barwne i sugestywne opisy - jednym słowem o tej powieści można przeczytać same superlatywy. Takie nastawienie nie ułatwia lektury, co więcej popycha czytelniczkę do myśli, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie docenia takiej prozy. Ano tak, nie docenia, bo przez tę powieść brnie się jak przez amazońską dżunglę, gdy zapomniało się maczety. Najpierw trudno w nią wejść, potem trzeba się z trudem przedzierać, odganiając insekty, a na końcu zostaje tylko ślizg po błotnistym korycie zagubionego w ostępach strumienia. 

Główny bohater jest muzykologiem i wyrusza w podróż, by odszukać prymitywne instrumenty indiańskie. Uprzednio jednak pozostawia żonę, aktorkę, która wyjechała na występy i zabiera ze sobą kochankę. Początkowo mu ta konstelacja odpowiada, ale z czasem kochanka Mouche zaczyna przeszkadzać, szczególnie, gdy na drodze pojawia się Rosario - kobieta pełna temperamentu. Na szczęście Mouche zapada na malarię, więc można ją bez problemu zostawić i kontynuować wyprawę z Rosario. Bohater dociera do zagubionej w dżungli wioski, gdzie żyje się jak w prymitywnej cywilizacji, wśród ostępów i gór, nieopodal rzeki. To miejsce, gdzie człowiek ma szansę być panem swojego czasu - jak twierdzi bohater. To ona teraz decyduje, jak rozdzieli godziny i co z nimi pocznie. I pewnie odnalazłby w tym życiu pewnego rodzaju szczęście, gdyby się szybko nie zorientował, że jednak ciężko mu żyć bez papieru i ołówka chociażby. 

Carpentier stworzył książkę naszpikowaną, przeładowaną wręcz, odwołaniami i aluzjami to dzieł literatury światowej, przede wszystkim Odysei, oraz do utworów muzycznych. Bardzo lubię intertekstualność, ale wolę gdy jest ona dodatkiem, ubogaceniem powieści, a nie jej głównym celem. Ta gęstość dotyczy także stylu - to zdania wielokrotnie złożone, naszpikowane opisami, skąpe w dialogi. Przysłowiowa ściana tekstu normalnie mnie nie odrzuca i mi nie przeszkadza, ale w prozie Carpentiera coś tak bardzo nie zagrało, że mnie całkowicie nudziła. Z ciekawością przeczytałam tylko samą końcówkę. Kubańczyk przestrzelił w każdym calu, chcąc utkać w tę powieść dosłownie wszystko, i to na płaszczyźnie językowej, odwołań jak i treści. Rozumiem, że tak kwiecisty styl obrazuje duszność i obfitość krajobrazu, ale mnie niestety nie kupił. Sam główny bohater jest zresztą bardzo antypatyczny, co, ponownie, nie musi być wadą książki, tu jednak było wyjątkowo denerwujące, zwłaszcza jego postawa wobec kobiet. Zakładam, że ta postać jest produktem swojego czasu, niestety w tej kwestii ta powieść zestarzała się niezbyt ciekawie. 

Trudno mi powiedzieć coś pozytywnego o tej powieści. To moim zdaniem taki klasyk literatury, który nie zdał próby czasu i mimo uniwersalnego przekazu (pogoń za spokojniejszym życiem, powrót do źródeł, wpływ cywilizacji, poszukiwanie raju) ciężko się czyta.

Moja ocena: 3/6

Alejo Carpentier, Podróż do źródeł czasu, tł. Kalina Wojciechowska, 350 str., Państwowy Instytut Wydawniczy 2018.

wtorek, 16 maja 2023

"Chwile wieczności" Kjersti Anfinnsen


Birgitte ma 90 lat, siedzi w domu, wygląda przez okno i właściwie się nudzi. Ta była kardiochirurżka już niewiele jest w stanie sama zrobić: ręce się jej trzęsą, przemieszcza się wolno, głowa już nie działa tak jak kiedyś, a po każdej czynności musi odpoczywać. Wszyscy znajomi już poumierali, rodzina jest daleko, bo Birgitte mieszka w Paryżu, więc kobieta poznaje przez internet Javiera, w którym się zakochuje.

Bigitte jest fantastyczną narratorką. Samokrytyczną, ironiczną, sarkastyczną i inteligentną. Opowiada o swoim życiu bez ogródek, nie ukrywa niczego, świetnie rozpoznaje wszystkie oznaki starzenia i je nazywa. Ta powieść nie ma ciągłej narracji, to raczej zbiór scen, myśli, spostrzeżeń Birgitte, ale czyta się to świetnie. Jak można się domyślić, każda z myśli staruszki jest trafna, dobitna i idealnie opisuje jej rzeczywistość. Autorce fantastycznie udało się wejść w głowę kobiety, oddać bolączki, ale i radości tego wieku. Anfinnsen udało się uniknąć patosu, ale i śmieszności czy sentymentalizmu. To powieść przyziemna (choć mam poczucie, że to słowo nie oddaje dobrze tego, co chcę powiedzieć), dosadna, realistyczna. Każda z nas ma jakiś obraz, wizję starości, ale rzadko pewnie posuwamy się do wyobrażenia sobie każdego dnia, poczynając od śniadania. Trudno odmalować sobie, ile czasu zajmuje każda czynność, jak wyglądają rozmowy na skype czy spacery. 

Chwile wieczności to także powieść bardzo kobieca. Birgitte wybrała w swoim zawodzie specjalizację zdominowaną przez mężczyzn, więc całe życie musiała się zmagać z mobbingiem z ich strony oraz udowadniać, że jest równie dobra, o ile nie lepsza. Kobieta nie zdecydowała się na założenie rodziny, nie związała z nikim na stałe, postawiła na pracę i ratowanie serc swoich pacjentów. Dzięki tej pracy Birgitte mogła zgromadzić zapewne pokaźne zasoby finansowe, by ułatwić sobie starość - stać ją na fryzjera i pomoc domową, na wyjście do restauracji czy na jakieś zabiegi. To oczywiście w jakiś sposób czyni jesień życia przyjemniejszą, ale odebrałam trudności i przemyślenia Birgitte jako uniwersalne, niezależnie od miejsca zamieszkania i statusu materialnego. 

Dobra, dająca do myślenia proza.

Moja ocena: 5/6

Kjersti Anfinnsen, Chwile wieczności, tł. Karolina Drozdowska, czyt. Anna Ryźlak, 252 str., Wydawnictwo ArtRage 2023.

niedziela, 14 maja 2023

"Córeczka" Tamara Duda


Córeczka jest filigranowa, niewysoka, przedsiębiorcza i utalentowana. Mieszka w Doniecku i ma prosperującą firmę, w której produkuje małe dzieła sztuki - żyrandole, ozdoby, bibeloty. Córeczka mieszka z babcią, po tym jak straciła matkę i ojciec zdecydował się na emigrację. To nie jest dobry start w życiu, ale córeczce się udaje. Dzięki pracy tworzy świetną grupę przyjaciół i współpracowników. I pewnie tak by zostało, gdyby nie nadszedł rok 2014 i wojna. 

Córeczka zmienia więc tryb działania z przedsiębiorczyni na wolontariuszkę. Kobieta staje się punktem centralnym wsparcia dla armii ukraińskiej. Jej życie teraz to dowożenie jedzenia, załatwianie sprzętu, pertraktacje z cłem, organizacja zbiórek itd. Córeczka świetnie odnajduje się w tej roli, a Duda wspaniale tę wojenną rzeczywistość opisuje. Córeczka wbrew pozorom nie jest powieścią smutną, brutalną czy pełną wojennych opisów - autorce udało się stworzyć książkę pełną humoru, dowcipu i nadziei. Oczywiście są w niej straszne, obezwładniające sceny (najbardziej uderzyła mnie ta po zestrzeleniu samolotu KLM), ale Duda zachowuje balans, nie mówi niczego wprost, a raczej zaznacza, sugeruje. 

Ukrainka fantastycznie oddała realia wojenne Doniecka i Donbasu, a przede wszystkim codzienność, czyli walkę o przeżycie, naloty, kombinacje, pomoc oraz jak wielka w tym wszystkim jest rola kobiet. One nie idą na front, ale tworzą świetnie działające zaplecze. Działają nieustraszenie, niestrudzenie i z zaangażowaniem. 

Córeczka to bardzo dobra powieść, którą, szczególnie teraz, czyta się ze ściśniętym sercem. Mnie nie porwała do końca, podobnie jak Internat - zastanawiałam się dlaczego i myślę, że mam wewnętrzny opór przed zagłębianiem zawiłości ukraińskiej sytuacji politycznej, zupełnie nie wiem dlaczego. Fragmenty o głównej bohaterce i innych kobietach są fantastyczne, ale gdy schodziły na kwestie polityczno-wojenne - odpadałam. Niemniej książkę bardzo polecam, ważnym jej elementem jest świetne posłowie tłumacza, które wiele rozjaśnia i tłumaczy. Zresztą tłumacz zasługuje na ogromne brawa za ten przekład.

Moja ocena: 4/6

Tamara Duda, Córeczka, tł. Marcin Gaczkowski, czyt. Marta Markowicz, 320 str., Wydawnictwo KEW 2022.