piątek, 31 lipca 2020

"Bajki Hankowe dla dzieci grzecznych i rozumnych" Aleksander Lubina



Bajki Hankowe to kolejna śląska perełka, którą mogą czytać także dzieci i dorośli nie znający języka śląskiego. Ja połknęłam ją w bardzo szybko, ciesząc oko nastrojowymi ilustracjami Ewy Wrożyny.

Bajki Hankowe to dwujęzyczny zbiór sześciu opowieści rozgrywających się w gospodarstwie Filipa, a opowiedzianych przez Hanka, zapewne dziadka lub wujka. Bajki traktują o przygodach zwierząt gospodarskich - kur, kóz, świni, konia, owiec, bocianów, które co roku przylatują do gniazda i o różnorodnym ptactwie. To właśnie w przypadku ptaków pomogła mi polska wersja, bo nie znałam śląskich nazw wszystkich ptaków.



To nie są typowe bajki z morałem, ani klasyczne opowieści ezopowskie. To raczej gawędy, które czasem urywają się w najciekawszym miejscu, by słuchające dzieci same mogły sobie dopowiedzieć koniec albo podyskutować z rodzicami nad możliwymi rozwiązaniami problemu.


Dla mnie te bajki mają mnóstwo uroku. Przypominają mi babcię i dziadka oraz ich gospodarstwo, gdzie spędziłam dzieciństwo. Cudne są imiona wszystkich zwierząt - takie, jakich się używało i jakie nosili także członkowie mojej rośliny. Jest Pyjter i Yma i Erna i Paulek, Gryjta i Berta na przykład.


To już kolejna publikacja Lubiny, po którą sięgnęłam i którą z czystym sercem wszystkim pasjonatom języka śląskiego polecę.

Moja ocena: 5/6

Aleksander Lubina, Bajki Hankowe dla dzieci grzecznych i rozumnych, 74 str., Lubina sp. z o.o. 2016.

środa, 29 lipca 2020

"Duszpasterstwo koło Lodowca" Halldór Laxness



Ta książka islandzkiego noblisty jest dla mnie całkowitym znaczeniem. Inne jego utwory wspominam jako realistyczne, mocno osadzone w islandzkich realiach i historii. Tymczasem Duszpasterstwo koło Lodowca to powieść surrealistyczna, absurdalna, magiczna wręcz.

Główny bohater, młody człowiek, zostaje przedstawicielem biskupa Islandii, który wysyła go na jeden z lodowców w zachodniej Islandii, by skontrolował sytuację tamtejszego kościoła. Do biskupa doszły bowiem słuchy, że pastor Sira Jon nie spełnia swoich obowiązków, że kościół niszczeje, że rozwiódł się z żoną, a na lodowcu ukryto trumnę z ciałem młodego mężczyzny. Wszystkie te fakty są wielce niepokojące, więc wysłannik udaje się wraz z aparatem do nagrywania w odległe okolice. I faktycznie napotyka tam na całą gamę dziwacznych postaci. Począwszy od pastora, który właściwie pastorem nie jest, bo zajmuje się naprawą starych urządzeń, ale cieszy się wśród wiernych ogromną estymą. Jest też hodowca koni, który ciągle szuka zwierząt. I kucharka pastora, która dzień i noc piecze torty i częstuje kawą nawet w środku dnia polarnego. Pod lodowiec przybywa także były imigrant islandzki z trzema uczniami-hipisami, który głosi kazania na tematy teologiczno-eschatologiczne, łącząc wszystkie religie świata. Nie zapomnijmy o kobiecie, która podobno jest rzekomą żoną pastora i być może żyje, a być może jest martwa. 
Sam kościół jest zabity dechami, dosłownie. W środku zdemolowany, zarośnięty grzybem i pozbawiony schodów wejściowych. Natomiast zdeponowany na lodowcu sarkofag powraca, by zostać uroczyście otwarty i zaskoczyć swoją zwartością. 

Laxness postawił na krótkie rozdziały i telegraficzny miejscami styl. Wypowiedzi poszczególnych osób przedstawione są po dwukropku, w taki sposób, jak nagrywa i notuje je przedstawiciel biskupa, który nazywa sam siebie niżej podpisanym lub skrótem od powyższego tytułu (tu niestety nie wiem, jak to wygląda w polskim tłumaczeniu). 

Nie powiem, że jest to książka, którą polecę każdemu. Na pewno nie na pierwsze spotkanie z islandzkim noblistą. Ta powieść wymaga pewnej wiedzy na temat Islandii, ale także sporo samozaparcia, by móc towarzyszyć bohaterom i faktycznie zrozumieć jej przesłanie. Dla mnie to była dość dowcipna, groteskowa opowieść, która niespecjalnie mnie porwała.

Moja ocena: 3/6

Halldór Laxness, Am Gletscher, tł. Bruno Kress, Steidl 2002.

poniedziałek, 27 lipca 2020

"O Atlas da V" Lisa Vicente



Lisa Vicente jest lekarką, ginekolożką i seksuolożką. Ta książka powstała, by przybliżyć w prostej formie temat żeńskich narządów płciowych. Nie tylko kobietom, ale wszystkim posiadaczkom i posiadaczom wyżej wymienionych oraz osobom zainteresowanym tą tematyką. Vicente zadbała o przejrzystą strukturę, krótkie rozdziały, które nie przytłaczają medycznymi terminami, lecz w jasny i klarowny sposób przedstawiają najnowszą wiedzę. Tekstom towarzyszą liczne ilustracje, które pomagają zrozumieć tekst. 

Autorka rozpoczyna od vulvy (celowo używam terminów z książki, bo chodzi tu także o mylenie tych dwóch słów), opisując szczegółowo jej budowę i rozróżnienie od vaginy, następnie w kolejnych rozdziałach przechodzi do organów wewnętrznych i do seksualności. Tutaj bierze pod uwagę takie kwestie jak płeć biologiczna, orientacja seksualna, orgazm, podniecenie, zapobieganie ciąży. 
Kolejny rozdział to zmiany zewnętrznych organów seksualnych od narodzin po menopauzę. Ostatnia część książki porusza inne problemy, np. okaleczanie narządów, pochwica a także sam wygląd narządów płciowych. Autorka wielokrotnie podkreśla i omawia tę ostatnią kwestię, twierdząc, że nie ma ideału, ceniąc różnorodność i potępiając propagowany w firmach porno idealny wygląd sromu.

Ten atlas to bardzo ciekawe kompendium, dla osób w każdym wieku, które borykają się z różnymi pytaniami i problemami. W wielu rozdziałach Vicente zawarła pytania pacjentek, dając na nie krótkie odpowiedzi, a na końcu książki zamieściła wiele linków do stron internetowych i innych publikacji.

Bardzo podoba mi się tolerancyjne podejście autorki, kwestia wzięcia pod uwagę wszystkich osób posiadających żeńskie narządy płciowe (nie nazywa ich tylko kobietami), obiektywne podejście do seksualności, antykoncepcji oraz ważna kwestia wyglądu narządów płciowych.

Moja ocena: 5/6

Lisa Vicente, O Atlas da V, 157 str., Arena 2019.

piątek, 24 lipca 2020

"Szukając diagnozy" Lisa Sanders



Jako psychofanka dr House'a nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. Zresztą nie odpuszczę żadnej powiązanej z medycyną książce. A ta książka to prawdziwa gratka, bo jej autorką jest lekarka, autorka felietonów o diagnostyce, które były inspiracją dla scenarzystów mojego ulubionego serialu. Co tu wiele mówić, połknęłam tę książkę w dwa dni. 

Autorka opisuje wiele zaskakujących historii medycznych pacjentów, którzy trafili do nich lub do jej kolegów po fachu. Przypadki zostały podzielone na osiem działów według najważniejszego lub pierwszego symptomu, jaki zaobserwowali chorzy, czyli gorączki, bólu brzucha czy głowy, duszności, urojeń, utraty przytomności, wysypki i osłabienia. Każda historia jest odmienna, bo zależy od wielu czynników - momentu zgłoszenia się na pogotowie, sposobu opisania symptomów oraz wywiadu lekarskiego. O sukcesie diagnozy decydują często drobnostki lub nawet przypadek. Czasem jest to zatajona informacja albo symptom, który wydał się być pacjentowi nieistotny, czasem koncentracja lekarza na wynikach badań i pobieżne badanie pacjenta, które nie pozwoliło dostrzec wszystkich symptomów. W przypadku bardzo rzadkich schorzeń często decyduje doświadczenie lub kwestia tego, czy medyk już spotkał się z daną chorobą. Dochodzenie do właściwej diagnozy może trwać wiele lat, gdy symptomy są wynikiem dwóch schorzeń lub branych leków na chorobę przewlekłą.

Wszystkie teksty są napisane bardzo przystępnym językiem, nie przytłaczają medyczną terminologią, autorka dba, by nawet laik zrozumiał zawiłości diagnostyczne, a tłumaczka bardzo sprawnie poradziła sobie z tematyką. Ciekawym tłem są informacje o życiu pacjenta czy jego rodzinie, okolicznościach zachorowania. Każdy rozdział to osobna opowieść, czasem przypominająca kryminał, którą pochłania się w momencie. Polecam wszystkim fankom i fanom książek medycznych.

Moja ocena: 5/6

Lisa Sanders, Szukając diagnozy, tł. Dominika Braithwaite, 360 str., Wydawnictwo Insignis 2020.

czwartek, 23 lipca 2020

"Emilka ze Srebrnego Nowiu", "Emilka dojrzewa", "Emilka na falach życia" Lucy Maud Montgomery

                                    

Cykl o perypetiach Emilki Lucy Maud Montgomery jest mniej znany niż Ania z Zielonego Wzgórza, ale niemniej warty uwagi. Z lektury tych książek mam mniej wspomnień, zachowały się u mnie da tomy - pierwszy i trzeci, więc drugi (zapewne wtedy nie udało mi się go zdobyć) przeczytałam po angielsku. 
Emilkę poznajemy w przełomowym momencie jej życia - właśnie umiera jej ojciec i dziewczynka zostaje sierotą. Jej mama nie żyje od dawna, jedynymi krewnymi jest rodzeństwo matki. Rodzina kostyczna, o sztywnych zasadach i o dobrym zapleczu finansowym. Spotkani ciotek i wujów z Emilką jest jednak zderzeniem dwóch światów. Emilka została wychowana w swobodzie, dziko, bez reguł, karcenia, za to otoczona miłością i zrozumieniem. Nowo poznani członkowie rodziny są zgoła inni - krytykują dziecko na każdym kroku w jego obecności, traktują ją jak przedmiot, który należy rozdysponować. Nieświadoma niestosowności swoich zachowań Emilka od razu sprawia złe wrażenie. Na szczęście zostaje zabrana do domu ciotek Elżbiety i Laury, który wydawał się być jej najmniej obcy. I faktycznie Laura to dobra dusza, emocjonalna, która od razu pokochuje dziewczynkę. Elżbieta bardzo długo utrzymuje wiktoriańską fasadę w swojej próbie wychowania Emilki na rozsądną panienkę. Na szczęście na Srebrnym Nowiu mieszka też kuzyn Jimmy, który jest nieco dziwaczny i na swoje dziwactwa może sobie pozwolić. W dzieciństwie z winy Elżbiety wpadł do studni i na skutek urazu jest podobno nieco upośledzony, np. pisze wiersze. Emilka znajduje w nim pokrewną duszę, ponieważ tak jak on kocha naturę, zachwyca się nią, uwielbia poezję i prowadzi pamiętnik, w którym sama tworzy pierwsze wiersze.

Emilka stara się zadowolić swoim zachowaniem surowe wymagania nowej rodziny, ale jej nieokiełznana, fantazyjna natura nie raz wprowadza ją w tarapaty, a rodzina matki nie rozumie zamiłowania do pisania i tworzenia fikcji, uznając że te zainteresowania musiała odziedziczyć po ojcu. Emilka bardzo szybko zakochuje się w urodzie okolicy nowego domu i poznaje przyjaciół - Ilzę, Perry'ego i Tadzia. W kolejnych tomach Montgomery opisuje dorastanie dziewczyny, jej wyjazd do miasta, gdzie kontynuuje naukę, mieszkając u bardzo jej niechętnej ciotki Ruth. Wtedy też coraz bardziej poważnie zaczyna myśleć o pisarstwie, zwłaszcza gdy po raz pierwszy jej wiersze zostaną opublikowane w czasopismach. Wraz z ukończeniem szkoły, Emilka wraca na Srebrny Nów, a jej przyjaciele rozjeżdżają się na studia. Młoda kobieta decyduje poświęcić się pisarstwu, ale jako panna na wydaniu ma sporo innych problemów. Jej miłość z dzieciństwa - Tadzio nie wydaje się być nią zainteresowany, a wszyscy kandydaci do jej ręki są nie do zaakceptowania. Najpoważniejsza jest przyjaźń z Deanem Priestem - przyjacielem jej ojca, którego zna od pierwszego roku zamieszkania na Srebrnym Nowiu i który jest dla niej niekończącą się inspiracją do rozmyślań i źródłem wiedzy. To jedna z najbardziej polaryzujących postaci cyklu. Trudno go polubić, bo jego stosunek do Emilki jest dziwny, czasem wręcz zatrważający - od momentu poznania oplata dziewczynkę siecią, stale sugerując, że należy do niego. Emilka poddaje się tej przyjaźni, Dean traktuje ją poważnie, wspiera w pasjach, pokazuje wielki świat, opowiada o podróżach. Ten związek jednak budzi niepokój, dorosły mężczyzna spędza nad wyraz dużo czasu z dzieckiem, a potem nastolatką.

Montgomery bardzo ciekawie przedstawia charaktery - szczególnie Emilki, Ilzy, Perry'ego, kuzyna Jimmy'ego i ciotki Elżbiety. Dość blado wypada natomiast ciotka Laura oraz Tadzio. Niewiele dowiadujemy się o ich usposobieniu. Zwłaszcza ten ostatni, postać tak ważna, znika wśród innych silnych postaci. Autorka stawia przede wszystkim na wiele niespotkanych wydarzeń i przypadków, które zmieniają bieg akcji. Mimo że daleko wielu tym przygodom do realizmu, to jednak czynią one akcję wartką i zwyczajnie ciekawą. Liczne opisy przyrody, która tak zachwyca romantyczną Emilkę są po prostu piękne - dobór słów, antropomorfizacja wielu zjawisk i ścisłe powiązanie ich z akcją czynią z Wyspy Świętego Edwarda kolejnego bohatera książki. 

To nie jest cykl, który poleciłabym każdemu współczesnemu czytelnikowi. Wiem, że moja córka na pewno by nie strawiła tego stylu, a także zasad, podziału klasowego, roli kobiety w ówczesnych czasach. I mnie ówczesne traktowanie i wychowanie dzieci oraz naiwność Emilki mierziły, ale dla mnie była to raczej nostalgiczna podróż wstecz - w trakcie lektury przypominałam sobie niektóre fragmenty, choć całości już nie pamiętałam. Cieszę się, że wróciłam do L. M. Montgomery już teraz - planowałam ten powrót dopiero na przyszły rok, tymczasem Emilka umiliła mi pandemiczną rzeczywistość.

Moja ocena: 5/6

Lucy Maud Montgomery, Emilka ze Srebrnego Nowiu, tł. Maria Rafałowicz-Radwanowa, 334 str., Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań 1988.
Lucy Maud Montgomery, Emily rises, 325 str., Starfire 1983.
Lucy Maud Montgomery, Emilka na falach życia, tł. Maria Rafałowicz-Radwanowa, 222 str., Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań 1990.

poniedziałek, 20 lipca 2020

"Wdech i wydech" Dominika Horodecka




Ciemne podwórko, odrapane ściany, brzydki blok, obok cmentarz. W bloku mieszka Natalia, mama Marlena i tata Ryszard. Znaczy tata różnie, bo czasem też jest w Łodzi. Bo tata to artysta, który lubi wypić, a po alkoholu lubi gadać i się awanturować. I potem kłóci się z mamą, wychodzi z domu i nikt nie wie, kiedy wróci. Natalia asystuje tej odwiecznej wojence rodziców i sobie z nią w ogóle nie radzi. Bo jak  małe dziecko ma sobie z problemami rodziców poradzić? Może zaciskać pośladki, wdychać i wydychać, eksplorować cielesność, ale problem nie zniknie.

Na życie Natalii wpływ ma cała rodzina, bo są dziadkowie z obu stron, ciocie, wujkowie i kuzynostwo. Niektórych członków rodziny spotyka na co dzień, jak dziadków, rodziców mamy, niektórych w czasie wakacji spędzanych zawsze w tym samym miejscu, m. in. w Ustroniu. Dorastająca, a potem dojrzewająca Natalia kształtowana jest przez te relacje, nie zawsze zdrowe. Babcia Rózia, matka ojca Ryszarda, to babcia nadopiekuńcza, który usłuży, pomoże, ugotuje, naprawi i posprząta, a przy okazji podszepnie Natalii, żeby wpłynęła na matkę, by ta była łagodniejsza dla męża. Rodzinna sieć nie jest jednak jedynym punktem odniesienia dla dziewczynki. Są jeszcze koleżanki, przedszkole a potem szkoła i kościół. Zwłaszcza temu ostatniemu się należy przyjrzeć, prawdy wpajane dziewczynkom na spotkaniach Dzieci Maryi to jeden z najlepszych fragmentów powieści. Jest i zakład pogrzebowy dziadka - trumny, śmierć,  ciała, pogrzeby. Autorka stara się utrzymać linearną narrację, ale to raczej zlepek wspomnień, opowieści dziecka, z dygresjami, wybieganiem w przyszłość (gdy narodzi się brat Natalii) i retrospekcjami. Ta gęsta narracja przerywana jest poetyckimi fragmentami, które stanowią pewnego rodzaju podsumowanie każdego z rozdziałów, które jednak nie zawsze tłumaczą lub wyjaśniają, a często zupełnie z poprzednim tekstem nie współgrają i wydają się być zbędne.

Pisząc gęsta narracja, mam na myśli nie tylko intensywność narracyjną tekstu, ale także jego językową stronę. Horodecka przytłacza opisami, detalami, szczegółami i szczególikami. I cielesnością - piszę to jako zwolenniczka naturalizmu w prozie. Po kilkudziesięciu stronach natłok pierdzenia, sików, kup, srania i dup zaczyna nużyć. O ile początkowo ta natrętna cielesność ma wytłumaczenie w zachowaniu Natalii, która w ten sposób kompensuje dość traumatyczne dla niej sceny z ojcem pijakiem, to z czasem ten koncept się zużywa. Na tym tle moment, gdy Natalia dostaje pierwszy okres wypada blado. Wręczenie córce podpasek, bez zbędnych komentarzy, było sceną, która odegrała się w ten sposób w większości polskich domów, więc ten opis nie dziwi. Zaskakuje jedynie kontrast z rozbuchaną cielesnością w innych sytuacjach - wspólne mycie się nad miską z mamą i ciotką czy wspólne wizyty w wychodku. 

Ta powieść wpisuje się w szerszy trend opowieści o dorastaniu u schyłku PRL-u, problemach rodzinnych i postrzeganiu świata oczyma dziecka. Dla mnie wyjątkowo interesujące było osadzenie jej na Śląsku, ale typowego Śląska tu dość mało, bo rodzina głównej bohaterki nie pochodzi z tego regionu, nie mówi po śląsku i nie kultywuje śląskich tradycji. W zasadzie wspomniane Katowice mogłyby być jakimkolwiek polskim miastem. Proza Horodeckiej nie poruszyła we mnie także struny nostalgicznej - być może dlatego, że główna bohaterka jest ode mnie dekadę młodsza, a może dlatego, że nie doszukałam się tu wspólnoty doświadczeń, której podświadomie oczekiwałam. Mimo to postrzeganie świata przez Natalię może zainteresować, nie jako dokument minionej epoki, ale jako świadectwo inicjacji i dorastania w toksycznej rodzinie. Warto jednak zaznaczyć, że toksyczność tej rodziny nie opiera się na patologii. Horodecka umiejętnie nakreśla te relacje, które bazują na chęci dobrego wychowania córki, otoczenia jej poczuciem bezpieczeństwa, co jednak się nie udaje, głównie ze względu na zagubienie rodziców i brak sprawczości w rozwiązaniu własnych problemów. 

Jest w tej powieści jedna scena, która mnie dotknęła i do której wracałam kilka razy, bo nie wierzyłam własnym oczom - Natalia porównuje w niej nieudaną podobiznę Maryi do Mongołki (faktycznie chodzi tu o osoby cierpiące na Zespół Downa), a jej ciemną karnację do brunetek o dość obfitym owłosieniu, które wygląda jak parch pokrywający ciało. Nawet biorąc pod uwagę, że to przemyślenia dziecka, nie mam w sobie zgody na publikowanie takich porównań.

Jeśli przyciąga was świetna okładka Wdechu i wydechu i ciekawi jesteście debiutanckiej prozy - śmiało sięgajcie po tę powieść, Horodecka ma wiele do powiedzenia i czyni to hipnotyzująco. 

Moja ocena: 4/6

Dominika Horodecka, Wdech i wydech, 358 str., Wydawnictwo Warstwy 2020.

wtorek, 14 lipca 2020

"Aller Tage Abend" Jenny Erpenbeck



Jakby wyglądało nasze życie, gdybyśmy w tym jednym momencie zdecydowali inaczej. Albo ktoś zdecydował inaczej za nas. Gdybyśmy poszli na inne studia, wybrali inne miasto, inny zawód, innego partnera? Jenny Erpenbeck szkicuje w tej książce odmienne losy jednej osoby. W pierwszej wersji kobieta umiera jako niemowlę, w innej jako młoda kobieta, później jako dorosła, w innej zaś dożywa wieku dojrzałego. Na bieg życia tej osoby mają wpływ drobne gesty, przypadkowe decyzje i spotkania. Tak niewiele brakuje, by całkowicie zmienić życie. 

Życie głównej bohaterki, pół-Żydówki, komunistki, słynnej pisarki umieszczone jest bardzo głęboko w kontekście historycznym: pierwsza i druga wojna, pogrom Żydów, powstanie komunizmu, życie w NRD. Taki okres uświadamia, jak nikły wpływ mamy na własne życie i jak bardzo zależy one od kontekstu, w którym żyjemy. Od decyzji lub błędu urzędnika na przykład. Albo od decyzji matki ratującej niemowlę, które straciło oddech. Albo babki, która wepchnęła córkę w małżeństwo z gojem. To bardzo smutna wizja, odbierająca nam całkowicie sprawczość, poddająca losowi. 

Najpiękniejszy w tej książce jest język. Erpenbeck stawia na krótkie rozdziały, krótkie zdania, ale zarazam piękne, głębokie, poruszające. Pióro autorki jest największą siłą tej książki, składania do rozważań, dokąd mogło zaprowadzić nas życie, gdyby... wtedy.... 

To powieść filozoficzna, wyrafinowana w swojej konstrukcji, dla której trzeba mieć czas. Ja słuchałam jej bardzo długo, w czasie pandemii nigdy nie byłam sama, by móc w spokoju posłuchać książki, więc proza i przemyślenia Erpenbeck towarzyszyły mi przez wiele tygodni.

Moja ocena: 4/6

Jenny Erpenbeck, Aller Tage Abend, 283 str., czyt. autorka, Der Hörverlag 2012.

środa, 8 lipca 2020

"Nie ma" Mariusz Szczygieł



Proza i percepcja świata Mariusza Szczygła często współgra z moją, dlatego bardzo cieszyłam się na lekturę Nie ma, która mnie nie rozczarowała, ale też nie zachwyciła. Były momenty wspaniałe, jak opowieść o ojcu jadącym do Pragi czy o pisarkach mojego dzieciństwa, siostrach Woźnickich, o których dotychczas nic nie wiedziałam, ale były też chwile nużące, nie pasujące do drgań mojej duszy.

Problemem takich książek, jak Nie ma, jest to, że bardzo szybko umykają poszczególne opowieści. Moim problemem jest to, że czytam na raz, zachłannie, za szybko. Zamiast kupić wersję papierową, położyć na stoliku nocnym i czytać fragmentami, rozmyślać i obracać w głowie przeczytaną treść, ja lecę jak z przysłowiowym koksem. Potem wyłączam czytnik i nie ma. Znaczy jest, najpierw pustka, a potem wracają fragmenty, przypominają się zdania, ale są też takie ustępy, które gdzieś tam podskórnie zamieszkały, ale mózg nie potrafi podsunąć mi, które to, o czym, gdzie. I to mnie smuci. Ale ja nie wracam do książki, już skasowana, już jej na czytniku nie ma. Już następna na tapecie, lecę ku nieuchronnemu końcowi, pożeram kolejne i kolejne, nie pytajcie czemu. Jest lepiej, gdy podczas lektury robię notatki, ale taki luksus mam tylko podczas urlopu, w pandemii nie mam żadnego luksusu. Luksusem jest możliwość przeczytania jednego rozdziału ciągiem. Możliwość czytania w ogóle. Czytania w międzyczasie, pod stołem, wśród gwaru, mamo, daj, pomóż, gdzie to jest. Wśród myśli, że trzeba, że jeszcze, że pranie, że obiad, że wartościowe spędzanie czasu z dzieckiem. I potem mam tę musztardę, wcale nie tańszą - przeczytałam, chcę kilka dni później coś napisać i nie ma czego. Bo po co pisać banały, że mi się podobała, że ciekawe spostrzeżenia, że historie dla mnie nowe, że Czechy są, jak niczego mądrego nie napiszę. Kto to w ogóle przeczyta? Kto w zalewie słów wyłuska jakieś słowo czy myśl? Może lepiej mniej czytać, ale rodzić, już nie fizycznie, lecz górnolotnie, bez wrzasku, łez i krwi? Ale kto powiedział, że pisanie to nie wrzask, łzy i krew? Nie ma u mnie pomysłu na nic. Jest koronna niemoc i bezruch. Pranie wyprane jest, powiesić trzeba. Obiad dać. Pozamiatać. Zetrzeć. Poukładać. Psa pogłaskać. Życie trzeba spędzać, bo nie pozwala na nudę. Nie daję czasu na nic poza. Nie ma uczy, że trzeba. Że trzeba zrobić to, co rozsadza duszę, bo inaczej nie warto żyć.

Moja ocena: 4/6

Mariusz Szczygieł, Nie ma, 336 str., Dowody na Istnienie 2018.

poniedziałek, 6 lipca 2020

"Duchowni o duchownych" Artur Nowak



Rozmowy Artura Nowaka są bardzo różnorodne. Spotkał księży katolickich, którzy opuścili stan duchowny lub nie przyjęli wszystkich święceń, rozmawiał z zakonnikami i duchownymi protestanckimi. Każdy rozdział przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, każdy był zupełnie inny, naświetlał inny aspekt kościoła katolickiego. 

Rozmówcy o wierze katolickiej koncentrują się w swoich wypowiedziach na kostyczności kościoła, na ogromnych niedociągnięciach w kształceniu księży, twierdząc, że to właśnie one są źródłem wielu problemów. Brak wsparcia psychologicznego, rozmów, wiktoriański styl nauczania bazujący na posłuszeństwie i pamięciowym opanowywaniu materiału nie przysługują się kształceniu księży na miarę dzisiejszych czasów, ale przede wszystkich takich, którzy będą partnerami parafian, którzy będą rozumieli ich problemy i którzy będą potrafili tchnąć życie w parafię. Kolejnym problemem jest mur księży ze starszego pokolenia, zasiedziałych, pewnych siebie, niechętnych zmianom. Ich wizja kapłaństwa nie sprawdza się i ma szanse istnienia tylko dzięki pewnej grupie parafian, która księdza traktuje jako wcielenie Boga. Inną kwestią jest mafia homoseksualna w kościele, która podobno ma w swoich rękach sposób rozdziału parafii, stanowisk i kontakty na wszystkich szczeblach. Rozmówcy nie kwestionują wiary chrześcijańskiej ani celibatu, starają się znaleźć słabości w samej instytucji kościoła.

Inaczej to wygląda w rozmowie z duchownym kalwińskim, który jako homoseksualista nie mógł w Polsce prowadzić czasopisma i pracuje w Stanach Zjednoczonych. Jego kościół nie miał żadnych obiekcji wobec jego orientacji, problemem był kościół katolicki, który takiego stanowiska by nie zaakceptował. W tej rozmowie kościołowi katolickiemu zarzucana jest powierzchowna interpretacja wiary, ludyczność wręcz, brak głębokiego teologicznego podejścia. 

Wypowiedzi duchownych otwierają oczy na wiele spraw, pokazując spojrzenie od strony wewnętrznej, kościelnej. Dodam, że spojrzenie wyważone, dalekie od sensacji, wyrażone w sposób rozsądny, rzeczowy. Bardzo ciekawa książka.

Moja ocena: 5/6

Artur Nowak, Duchowni o duchownych, 200 str., Wydawnictwo Od deski do deski 2019.

czwartek, 2 lipca 2020

"Polskie morderczynie" Katarzyna Bonda



Z Katarzyną Bondą nie miałam dotychczas do czynienia i raczej nie planuję sięgać po jej kryminały. Ta książka mnie skusiła, bo spodziewałam się reportażu o ciekawej tematyce. Ta publikacja jednak klasycznym reportażem nie jest, to raczej wywiady czy właściwie monologi najsłynniejszych polskich morderczyń. 

Każdy rozdział poświęcony jest innej kobiecie, która przedstawia swoją wizję własnego życia, na końcu opatrzony  jest natomiast krótką notką biograficzną oraz wyrokiem, jaki dana kobieta otrzymała. Te rozmowy ukazują, jak bardzo różnią się od siebie poszczególne bohaterki, jak odmienne są ich zbrodnie, jak rozmaite środowiska, z których pochodzą. Są osoby o pewnym stopniu upośledzenia, są kobiety wychowane w środowiskach głęboko patologicznych, większość z nich ma zaburzenia empatii. Są też kobiety inteligentne, wykształcone, spracowane, zaszczute. Są takie, które zamordowały w afekcie, z rozpaczy, z niemocy, ale i takie, które czyn zaplanowały i drobiazgowo wykonały. Wszystkie opowiadają, w jaki sposób znoszą zamknięcie, jak odnalazły się w więzieniu, jakie mają plany na przyszłość i wolność.

Bonda stara się przerwać monotonię takiej formy książkowej, pozwalając każdej z czternastu bohaterek na nieco inną formę wypowiedzi - w jednym rozdziale będą to urojenia, inny będzie analizą, kolejny zaś pytaniami jak z badania wariografem. Stałym elementem jest tylko konfrontacja z faktami: danymi osobowymi, pochodzeniem, dzieciństwem oraz oceną psychologiczną skazanych. Praktycznie każda z przedstawionych postaci widzi swoją zbrodnię i życie inaczej niż przytoczone dane. 

Bonda próbuje odnaleźć podobieństwa między morderczyniami, które pomogłyby jej zdefiniować kobietę-zbrodniarkę, a także pobudzić czytelnika do rozważań nad samą istotą zbrodni, uświadomić, że zdolny jest do niej niemal każdy.

Ciekawa książka, warto po nią sięgnąć i poznać te historie, zwłaszcza, że celem ich spisania nie jest szukanie sensacji.

Moja ocena: 4/6

Katarzyna Bonda, Polskie morderczynie, 398 str., Muza 2013.

środa, 1 lipca 2020

Stosikowe losowanie lipiec 2020 - pary

ZwL wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 17 książek) - 13
Agnes wybiera numer książki dla Natalii (w stosie 8 książek) - 3
Natalia wybiera numer książki dla Anny (w stosie 250 książek) - 41
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 19 książek) - 15
Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 53 książki) - 10
Guciamal wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1100 książek) - 333