czwartek, 29 września 2016

"Uwikłanie" Zygmunt Miłoszewski


Nareszcie trafiłam na polski współczesny kryminał, które idealnie wpasował się w mój gust. W tej książce podobało mi się chyba wszystko - główny bohater, intryga i język.

Przede wszystkim Teodor Szacki - uwiódł mnie już imieniem, jednym z moich ulubionych. Poza tym lubię takich sarkastycznych, pozornie twardych typów. Niekoniecznie w życiu, ale w książkach jak najbardziej. Miłoszewski dobrze wplótł jego prywatne życie w akcję książki. Proporcje są w sam raz. Dialogi z Kuzniecowem obłędne. Ocena polskiego systemu sądownictwa oraz policji interesująca. Komentarze na temat polityki i codzienności zaskakująco aktualne mimo jedenastu lat różnicy -przerażające.

Miłoszewski ujął mnie intrygą, dzięki Hellingerowi. Swego czasu temat bardzo mnie interesował, ale jak to zwykle bywa, nie zagłębiłam na tyle, na ile bym chciała. A tu nadarzyła się okazja przypomnieć sobie o moich planach. Do tego autor zaserwował mi sporą dawkę informacji w sposób nie tyle atrakcyjny, co wciągający. Wprowadzenie powiązań z esbecją zainteresowało mnie mniej, zwłaszcza, że nie popycha śledztwa, a jedynie sugeruje rzekome tajemne siły, które podobno nadal działają. Ale być może ten wątek zostanie pociągnięty w kolejnych tomach. Na razie odczułam go jako niepotrzebny. Sposób prowadzenia śledztwa przez policję i prokuratora mnie zaskoczył - nie wiedziałam, że prokuratora odgrywa aż tak dużą rolę w tym procesie. Nie jestem całkiem przekonana, czy w świecie realnym śledztwo wygląda właśnie tak, czy o jego sukcesie decydują przebłyski i zapętlenia synaps, dzięki którym rozwiązanie zaczyna się formować w głowie policjanta. Ale to nieważne, i tak mi się podobało.

Język - soczysty, realny, dosadny. Krótkie, sarkastyczne dialogi, takie, jak lubię. I świetny pomysł na krótką prasówkę z każdego dnia śledztwa. Miłoszewski kompiluje wydarzenia danego dnia w telegram - z nostalgią przypominałam sobie, co się działo te jedenaście lat temu, a także jak niewiele się zmieniło w niektórych kwestiach.

Kolejne książki o Szackim już czekają na czytniku :)

Moja ocena: 5/6

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie, 325 str., Wydawnictwo WAB 2007.

wtorek, 27 września 2016

Stosikowe losowanie 10/16

Zapraszam do zgłaszania się do rundy październikowej! Pary rozlosuję tradycyjnie 1 października, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

poniedziałek, 26 września 2016

"Wilki" Adam Wajrak



Felietony Wajraka o zwierzętach i o jego życiu w Teremiskach czytam od zawsze i od zawsze bardzo lubię. Podziwiam go za wiedzę, a przede wszystkim za nieustającą pasję. Tę książkę czytałam w kwietniu, to jedna z urlopowych lektur, których dotąd nie zdążyłam opisać. I trochę szkoda, bo sporo wrażeń już się zatarało, a wiem, że wtedy książka bardzo mi się podobała.

Książka Wajraka to nie tyle opowieść o jego spotkaniach z wilkami, co próba obalenia stereotypów jakie o tych zwierzątach wciąż pokutują. Już małe dzieci faszerowane są bajkami, w których głównym bohaterem jest zły wilk, którego najlepiej należy zabić. Wajrak zaskakuje dogłębną analizą i historycznym tłem stosunku człowiek-wilk, zachęcając do zakochania się w tych zwierzętach. Zresztą po opisach Wajraka zakochałabym się pewnie nawet w pijawce. Sekretem felietonów i książki Wajraka jest jego postawa - zwierzęta to partnerzy. Autor obserwuje i pisze o nich z szacunkiem i respektem. A może nawet wdzięcznością za to, że pozwalają mu odkrywać ich świat. Za to go podziwiam i właśnie takim podejściem skrada moje serce.

Bardzo podoba mi się kompletność książki - to nie jest pean na cześć wilków ani słodka opowieść o tych zwierzętach. Wajrak bezpardonowo opisuje polowania na wilki, kłusownictwo, umieranie i ginięcie tych zwierząt. Wiele fragmentów czytałam ze ściśniętym sercem i było mi przykro za to, że ludzie potrafią być tak okrutni wobec zwierząt. 

Polecam wam bardzo tę książkę i proszę nie kupujcie jej, tak jak ja, w postaci e-booka. Cudowne fotografie autora muszą być oglądane i podziwiane na papierze!

Moja ocena: 5/6


Adam Wajrak, Wilki, 272 str., Agora 2015.

niedziela, 25 września 2016

"Kolacja z zabójcą" Aleksandra Marinina


To moje trzecie spotkanie z Marininą, niestety nie czytałam jej cyklu po kolei, czego bardzo żałuję, bo takiego braku chronologii bardzo nie lubię. Nawet nie wiem, jak do tego doszło, zapewne po prostu w takiej kolejności trafiały na moją półkę. Kolacja z zabójcą jest pierwszym tomem cyklu o Anastazji Kamieńskiej, z którego wreszcie się dowiedziałam jak ta niezwykle inteligentna kobieta trafiła do policji. Równocześnie po raz trzeci przekonałam się, że nie zaprzyjaźnię się ani z Kamieńską, ani ze stylem Marininy. Choć samemu stylowi nie mogę nic zarzucić, a po lekturze Theresy Monsour przywrócił mi wiarę w literaturę.

Pierwsza wielka sprawa Kamieńskiej to śledztwo w sprawie zabójstwa Iriny Fiłatowej - wybitnej badaczki, która zajmowała się tematyką korpucji w kryminologii. Wielu ze współpracowników podchodzi do zajęcia Anastazji sceptycznie, sądząc, że tylko siedzi w biurze i pije kawę. Tymczasem ona myśli, dedukuje i analizuje. Dzień rozpoczyna od tłumaczenia słów na wszelkie możliwe języki, biegle porusza się w zagadnieniach matematycznych i obdarzona jest magiczną wręcz intuicją. Jeśli nie myśli o rozwiązaniu przestępstwa, to nieustannie stwierdza jak beznadziejnie neutralny i szary jest jej wygląd i jak bez wyrazu jej twarz. Ten opis Kamieńskiej powtarza się w książce wielokrotnie. Jak widzicie nie mam ani krzty sympatii do Kamieńskiej, do tego jej postać jest w moim odczuciu mało spójna.

Sama intryga także mnie nie zachwyciła, do tego, ze wstydem muszę przyznać, ciężko mi zapamiętać imiona męskich bohaterów. Normalnie to mój konik i nigdy, przenigdy nie mam z tym problemów ale ci wszyscy Władimirowie Wasilijewicze i Aleksandrowie Jewgienijewicze mylą mi się na potęgę i co rusz musiałam wertować, by zweryfikować o kim mowa. Marinina wprowadziła ustępy rozmów zleceniodawcy i zabójcy, w których po pewnym czasie zaczęły występować imiona i otczestwa, więc dla zrozumienia akcji istotnym było dopasowanie powyższych do konkretnej osoby. Za każdym razem musiałam przerwać lekturę i analizować imina ojców poszczególnych panów.

Jednym słowem nie czuję rosyjskiego klimatu tych kryminałów i mam wrażenie, że w tych odczuciach jestem odosobniona. Niemniej mam jeszcze jedną książkę Marininy - za chińskiego boga nie mogę pojąć dlaczego kupiłam ich aż tyle - i zapewne przeczytam ją niebawem na zakończenia września z kryminałem.

Moja ocena: 3/6

Aleksandra Marinina, Kolacja z zabójcą, tł. Margarita Bartosik, 273 str., WAB 2007.

"Zimna krew" Theresa Monsour


Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nie dokończyć lektury kryminału. Książka Theresy Monsour jest jednak tak pasjonująca jak spis telefonów, a jej język na tyle toporny, że na stronie 45 książkę odłożyłam.

Samo zawiązanie akcji nie jest złe. Z wesela wraca podpita i nieszczególnie szczęśliwa druhna Bunny Pederson. Kobieta ma nieszczęście trafić na równie sfrustrowanego życiem Justice'a Tripa, który ją celowo śmiertelnie potrąca. Rozpoczynają się poszukiwania Bunny, w których udział bierze Justice. Równocześnie oglądająca telewizję Paris Murphy widzi informację o poszukiwaniach i rozpoznaje Justice'a. A właściwie nie rozpoznaje, potrzebuje niemal całego wieczoru, żeby sobie przypomnieć chłopaka, który chodził z nią do małej szkoły, był niezwykle dziwny, a ona się za nim wstawiała. Seriously? So long? Albo ta pani ma krótką pamięć, albo autorka musiała dopisać kilka stron, żeby ten pasjonujący rozdział objętościowo przestał przypominać szkolne wypracowanie. Pozostałe 45 stron to niezwykle zaskakujące retrospekcje, by ukazać jak straszne dzieciństwo miał Justice. 

Tę akcję może bym jeszcze łyknęła, gdyby nie język Monsour. A może tłumaczki? Gdy doszłam do tego fragmentu miarka się przelała:

"Była z nimi przez około rok, dopóki nie wpadła pod samochód pewnego jesiennego wieczoru, wracając ze sklepu do domu. Zostawiła tatę Tripa z tyłu, żeby zamknął. To było w ciemnej, bocznej uliczce."

Nie wiem jak wy, ale ja tego nawet nie rozumiem.

Moja ocena: 1/6

Theresa Monsour, Zimna krew, tł. Anna Łaskarzewska, 304 str., Wydawnictwo Aurum 2009.

piątek, 23 września 2016

"Leberkäsjunkie" Rita Falk


Z wielką przyjemnością wróciłam do Rity Falk, a przede wszystkim do Franza Eberhofera. Jako zagorzała fanka tej serii, jestem bezkrytyczna. Można Ritę Falk krytykować, bo faktycznie trudno utrzymać poziom przez tyle tomów. To, co jednym może się nie podobać, dla mnie jest zaletą. Autorka poyostaje w tej samej konwencji i nie rezygnuje z prześmiewczego stylu. Wiadomo przecież, że przypadki, którymi zajmuje się Franz są nieprawdopodobne, a właściwie ich nagromadzenie w Niederkaltenkirchen. Nie mówiąc już o sposobie pracy samego Franza.

Akcja tej książki kręci się, cóż za niespodzianka!, wokół jedzenia i prywatnych perypetii policjanta. Typowe bawarskie potrawy, których podstawą jest góra mięsa nie mają najlepszego wpływu na zdrowie Franza. Dieta warzywna natomiast nie ma najlepszego wpływu na siły witalne i humor Franza. A pracować trzeba - właśnie spłonął dom największej wioskowej plotkary. Ale na tym nie koniec, w domu znajduje się ciało młodej kobiety, która wynajmowała tam pokój. W Niederkaltenkirchen nadal mówi się o budowie hotelu, a zmarła lokatorka sondowała teren i nastroje we wiosce. Śledztwo należy więc prowadzić w wielu kierunkach, podejrzany jest niemal każdy. Głodny i zestresowany Franz prosi o pomoc Rudiego - najlepszego kumpla. Nie zapomnijmy jednak o Susi, która z małym synkiem odwiedza Franza co piątek. To święty termin, ale niestety dla ciężko pracującego policjanta trudny do zapamiętania.

Zapewne się powtórzę, ale podkreślę, że tej książki nie wolno czytać, jej trzeba słuchać w świetnym bawarskim wykonaniu Christiana Tramitza. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i mam nadzieję, że autorka nie planuje zakończenia tej serii.

Moja ocena: 4/6

Rita Falk, Leberkäsjunkie, 320 str., czyt. Christian Tramitz, Der Audioverlag 2016.

piątek, 16 września 2016

"Rzeki Hadesu" Marek Krajewski


Rzutem na taśmę, po Liczbach Charona sięgnęłam po Rzeki Hadesu i dokupiłam kolejne brakujące mi tomy lwowskiego cyklu.

Akcja powieści rozpoczyna się w powojennym Wrocławiu - zaskoczyło mnie to, spodziewałam się przecież Lwowa. Okazało się jednak, że Krajewski główne śledztwo spina we wrocławskie klamry. Po wojnie nie tylko lwowska śmietanka została przesiedlona do Wrocławia, z miasta uciekł także cały półświatek. Porwanie dziewczynki, córki wysoko postawionego pracownika UB, bardzo przypomina podobne porwanie, które wydarzyło się w 1933 roku we Lwowie. Popielski nie może sam zająć się śledztwem, jest jednak bardzo zainteresowany rozwiązaniem zagadki. Liczy, że dzięki odnalezieniu dziewczynki, wyciągnie z więzienia torturowaną kuzynkę Lodzię. Żyjący incognito policjant spotyka się więc ze starym kumplem Mockiem i prosi go o pomoc, uprzednio opowiadając historię lwowskiego śledztwa.

Porwana została niepełnosprawna umysłowo dziewczynka. Dziecko wróciło do rodziców ale ojciec pała żądzą zemsty. Popielski niedawno ponownie został przyjęty do pracy w policji, co stawia go przed dylematem moralnym. Do odszukania porywacza dziewczynki chce go zatrudnić bogaty ojciec  - przemytnik i bandzior. Po odnalezieniu pedofila sam chce wymierzyć mu sprawiedliwość. Popielski waha się, nie chce stracić pracy w policji, ulega jednak szantażowi, gdy ów ojciec porywa Ritę - jego córkę. Clou śledztwa jest identyfikacja pewnych białych użytych przez pedofila kwiatów.

Bardzo podobało mi się połączenie Wrocławia i Lwowa oraz Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego, jak i powtórzenie ram porwania. Krajewski stara się bardzo wiernie oddać realia życia w powojennym Wrocławiu oraz koloryt przedwojennego Lwowa. Autor zachwyca jak zwykle językowo - przede wszystkich w scenach tortur we wrocławskim więzieniu jak i molestowania seksualnego dziecka. U Krajewskiego to nie śledztwo jest najważniejsze - trudno tu szukać wartkiej akcji i jej niespotykanych zwrotów. Autor uwodzi raczej zamysłem, szukaniem istoty zbrodni i językiem. Liczne łacińskie wtręty, gwara i dosadność czynią z tej książki lingwistyczną ucztę. Nie jest to jednak uczta dla osób o delikatnym podniebieniu. Takiego czytelnika może ogarnąć obrzydzenie i wstręt. Krajewski zawarł w powieści to, co najgorsze w naturze ludzkiej - brutalność, agresję i pedofilię.

Już cieszę się na kolejne książki Krajewskiego - ponownie przekonałam się, że bardzo mi leży jego stylistyka.

Moja ocena: 5/6

Marek Krajewski, Rzeki Hadesu, 275 str., Wydawnictwo Znak 2012.

środa, 14 września 2016

"Liczby Charona" Marek Krajewski


Po latach wreszcie wróciłam do Krajewskiego. Na półce kurzyły się dwa kryminały o Popielskim, a wrzesień z kryminałem zachęcał do skupieniu się na tym gatunku literackim. Muszę przyznać, że nie pamiętałam już szczegółów treści poprzednich tomów i musiałam sobie nieco przypomnieć klimat przedwojennego Lwowa oraz zawiłości rodzinne Edwarda Popielskiego.
Krajewski należy do tych autorów, którzy wciągają mnie w swój stron od pierwszego zdania. Doskonale czuję jego styl i właściwie nie wiem, dlaczego tak długo do niego nie wracałam.

Popielski bieduje, stracił przez swój niewyparzony język pracę w policji i zmuszony jest dorabiać korepetycjami. Taka sytuacja jest dla niego nie do zniesienia, ten wymuskany i elegancki Lwowiak, który lubi stołować się w eleganckich knajpach za wszelką cenę próbuje znaleźć bardziej intratne zajęcie. Nowa fala morderstw daje mu możliwość złapania dwóch srok za ogon. W Lwowie giną dwie kobiety - obie zostają brutalnie zamordowane, a po ich śmierci policja otrzymuje listy z kilkoma słowami napisanymi po hebrajsku. Na komendzie nie ma specjalisty od języków i pomoc Popielskiego okazuje się być niezbędna. Sukces w tym dochodzeniu może zapewnić mu powrót w szeregi policji. Równocześnie syn jednej z zamordowanych wynajmuje usługi Popielskiego jako prywatnego detektywa. Chęć zemsty wstrzymuje go przed skorzystaniem z usług policji. Popielskiego kusi wysoka nagroda pieniężna.

W tym śledztwie Popielski korzysta ze swojej wiedzy filologicznej jak i matematycznej. Litery przesyłane przez mordercę podlegają bowiem matematycznym regułom i skrywają pewne wiadomości. Zadanie idealne dla byłego policjanta.
Krajewski nie zawiódł mnie także w kwestii kolorytu lwowskiego, gwary oraz realiów. No i oczywiście odpowiedniej dozy obrzydliwości i brutalności. I seksu. Popielski wpada po uszy na widok pewnej ponętnej Renaty.

Sama zagadka kryminalna jest nieco zawikłana, zwłaszcza jej aspekt matematyczny, ciekawego smaczku dają jej ramy powieści, umieszczone współcześnie w Norwegii. Krajewskiego czytam jednak mniej dla zagadki, a bardziej dla bohaterów, literackich smaczków i międzywojennej atmosfery.

Moja ocena: 4,5/6

Marek Krajewski, Liczby Charona, 303 str., Wydawnictwo Znak 2011.

środa, 7 września 2016

"Hałas spadających rzeczy" Juan Gabriel Vásquez


Antonio Yammara - młody prawnik, pracownik uniwersytetu, nawiązuje znajomość z Ricardem Laverde. Znajomość dość nietypową - mężczyźni grywają razem w bilard, zamieniają kilka słów ale nigdy nie prowadzą długich rozmów. Na dobrą sprawę Antonio o Laverdem nic nie wie. Los chce, że towarzyszy mu w ostatnich chwilach życia. Ricardo pada ofiarą zamachu, a towarzyszący mu Antonio jest ciężko ranny. Z odniesionych obrażeń się wyleczy ale jego dusza pozostanie chora. Nie potrafi cieszyć się małżeństwem ani ojcostwem, ciągle gdzieś podąża. Jego głównym celem jest odkrycie zagadki śmierci Laverde, co ma być terapią dla własnych lęków.

Dwutorowo prowadzona narracja przeprowadza czytelnika przez współczesną historię Kolumbii, z niewielkim ekskursem do lat czterdziestych XX wieku. Z jednej strony autor przedstawia życie Antonia, a z drugiej wracamy do lat siedemdziesiątych, gdy Kolumbia uwikłana była w narkobiznes. W pogrożonym w kryzysie kraju działają w terenie młodzi Amerykanie i Amerykanki, którzy w ramach Korpusu Pokoju próbują pomóc Kolumbijczykom odbudować ich kraj. W wielu jednak przypadkach poddają się oni pokusie szybkich pieniędzy, jakie przynosił handel narkotykami.

Vásquez ciekawie szkicuje te czasy, warunki życia w Kolumbii oraz organizację pracy Korpusu, a także opisuje słynną posiadłość z prywatnym zoo Pablo Escobara. Nieszczególnie wyszedł mu jednak pomysł na książkę - mimochodem przedstawione życie Antonia podczas jego wysiłków odkrycia tajemnicy Ricarda Laverde jest zabiegiem tak oklepanym, że bez większej ciekawości śledziłam akcję. Podobnie z założenia bardzo tajemnicze życie Ricarda nie zawierało wielkich niespodzianek, od początku niemal domyśliłam się w jaki sposób zarabiał na życie. A sam Antonio to postać niezbyt sympatyczna - niezdecydowana, niedojrzała i denerwująca. Mimo to nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę - niedociągnięcia wynagrodziła mi możliwość poznania historii współczesnej Kolumbii.

Moja ocena: 3/6

Juan Gabriel Vásquez, Hałas spadających rzeczy, tł. Tomasz Pindel, 230 str., Wydawnictwo Muza 2013.

Statystyka sierpień 2016

Przeczytane książki: 6

Ilość stron: 2327

Książki w ramach wyzwania projekt nobliści: 0
Książki w ramach wyzwania południowoamerykańskiego: 1
Książki w ramach wyzwania Czytamy Zolę: 0

"Przygody detektywa Blomkvista" Astrid Lindgren


Eva-Lotta przekonana jest, że trzeba się szybko bawić, bo czas tak prędko ucieka i lada chwila będzie stara i dorosła, na przykład będzie miała piętnaście lat. I ma rację. Najlepiej nie zważać na to, co mówią dorośli tylko wraz z Kallem i Andersem walczyć z Czerwonymi Różami. Bo musicie wiedzieć, że Czerwone Róże to najwięksi wrogowie i najlepsi przyjaciele Białych Róż. Przez całe wakacje trwa między drużynami walka o Stormumrika (nieważne, że to tylko kamień), podchody, bitwy, gonitwy, a czasami tylko leżenie na trawie. 

Nie, nie chcę przejść w ton moralizatorski i zacząć ubolewać ile współczesne dzieci tracą, wolę przypomnieć sobie jak bardzo zaczytywałam się w książkach Lindgren, gdy byłam mała. Wtedy tak trudno było je dostać, przeczytałam wszystkie, jakie udało się zdobyć w bibliotece lub kupić, ale Przygód detektywa Blomkvista wśród nich nie było. Jestem przekonana, że byłabym książką zachwycona, a i teraz z przyjemnością, w dwa dni, ją połknęłam.

Lindgren ma swój jedyny w swoim rodzaju styl - przypuszczam, że współczesne nastolatki (na książce widnieje oznaczenie: od lat 10) mogą go uznać za naiwny lub dziecinny ale mnie wydał się uroczo staroświecki. Przygody trójki bohaterów w porównaniu z filmami i grami, z jakimi konfrontowane są współczesne dzieci, wydadzą się pewnie przewidywalne i mało ekscytujące. Na pozór. Kalle bowiem ma zadatki na detektywa, aspiruje do osiągnięć znanych detektywów i stale jest w gotowości. W takich małym miasteczku jednak niewiele się dzieje, wszyscy się znają, a życie toczy się leniwie i przewidywalnie. Jednak i w Lilköping pojawia się podejrzany i to w domu Evy-Lotty! Wojna z Czerwonymi Różami schodzi na drugi plan, najważniejsze jest śledztwo. Już w pierwszej części Lindgren wprowadza dość traumatyczne dla dzieci momenty, jak na przykład zamknięcie w lochach, jednak dopiero w drugim tomie trzynastoletni bohaterowie zostaną skonfrontowani z morderstwem. Bliska styczność z zabójcą ma na dzieci wielki wpływ, autorka jednak wprowadza umiejętnie ten trudny temat, szkicując motywy oraz odczucia mordercy. W trzeciej części Kalle i jego paczka wpadają na trop całej grupy przestępców i niestety dostają się w ich ręce.

Najbardziej w tej książce podoba mi się absolutna swoboda dzieci, ich nocne wyprawy, wycieczki i brak kontroli. Który rodzic miałby współcześnie aż tyle zaufania do własnych dzieci i świata, by nie umierać z nerwów, gdy znikają na noc czy choćby na cały dzień!

Lindgren umiejętnie łączy sielskie dzieciństwo z brutalnością świata przestępczego, z każdym tomem wprowadza brutalniejsze elementy i choć rozwiązanie zagadki było dla mnie przewidywalne z zapartym tchem połknęłam tę dość przecież sporą objętościowo książek. No ale Lindgren to Lindgren, dla mnie gwarancja dobrej lektury i nabrałam ogromnej ochoty na powtórzenie sobie jej innych książek.

Moja ocena: 5/6

Astrid Lindgren, Przygody detektywa Blomkvista, tł. Maria Olszańska, Anna Węgleńska, Irena Szuch-Wyszomirska, 526 str., Nasza Księgarnia 2015.

czwartek, 1 września 2016

Stosikowe losowanie 8/16 - pary

Marianna wybiera numer książki dla Anny (w stosie 211 książek) - 111
Anna wybiera numer książki dla Niekoniecznie papierowej (w stosie 120 książek) - 19
Niekoniecznie papierowa wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 7 książek) - 3
Maniaczytania wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 680 książek) - 140
Anna wybiera numer książki dla gucimal (w stosie 102 książki) - 97