niedziela, 24 czerwca 2018

"Dziecko piątku" Małgorzata Musierowicz


Jak widać, jeszcze nie porzuciłam Jeżycjady, co więcej kontynuuję czytanie z większą chęcią, bo jak się okazuje, poczynając od Noelki zupełnie nie pamiętam treści kolejnych tomów, czytanych przeze mnie najwyraźniej tylko raz. W Dziecku piątku na karty powieści powraca Aurelia Jedwabińska vel Genowefa. Ta rezolutna dziewczynka wyrosła na smutną nastolatkę.

Aurelia kończy właśnie pierwszą klasę liceum, ale zupełnie jej to nie interesuje. Najważniejsze są problemy w domu - jej matka zmarła rok wcześniej, a dziewczyna mieszka z ojcem i jego macochą. Nie jest tam szczęśliwa, ale pokornie akceptuje swój los, starając się nikomu nie wadzić. Zerwała kontakty ze znajomymi z Roosvelta, a szczególnie z Kreską, zamieszkując z dala od Jeżyc. Ta nieszczęśliwa, pogodzona ze swoim losem Aurelia spotyka w ostatnim dniu szkoły Konrada. Bitnera zresztą. Znanego z Brulionu BeBe B. To już nie mały chłopczyk, ale nastolatek o artystycznej duszy. Tych dwoje outsiderów odnajduje cienką nić porozumienia, a przypadek chce, że razem wpadają na Piotra Ogorzałkę, czyli starszego brata męża Kreski, który zabiera ich do Pobiedzisk. Aurelia ma tam babcię, której nie widziała od bardzo dawna, a którą spontanicznie postanawia odwiedzić. I to jest najbardziej kuriozalny wątek tej książki. Babcia okazuje się bowiem być świetną kobietą, która Aurelię przygarnia od razu do serca, zaprasza na wakacje do domu i obdarza uczuciem. Babcia, z którą dziewczyna miała słaby kontakt. Babcia, która wiedziała, że jej jedyna wnuczka straciła matkę. Babcia, która mieszka niedaleko Poznania. I ta babcia nie interesowała się wnuczką? Pozwoliła swojemu oschłemu synowi na zerwanie kontaktów? W głowie mi się to nie mieści. Jeśli owa babcia tak bardzo kochała wnuczkę, jak to w książce przedstawia Musierowicz, nie potrafię zrozumieć, że tak łatwo zrezygnowała z kontaktów, pozostawiając dziecko na pastwę nielubianej drugiej żony syna i niezbyt serdecznego syna także. Niepojęte. Tak samo, jak skąpe kontakty, gdy żyła jeszcze matka Aurelii. W zasadzie autorka nie wyjaśnia, dlaczego były one tak rzadkie. Wspomina zaledwie, że babcia nie lubiła synowej, ale później babcia wypowiada się o niej raczej serdecznie.
Pomijając jednak ten fakt, to jest to oczywiście książka o pierwszym zakochaniu - o uwagę Aurelii rywalizują aż dwaj chłopcy - Konrad i poznany w Pobiedziskach Artur. Sympatia Musierowicz jest oczywiście przy zakochanym w teatrze Konradzie, a nie przy nieco topornym Arturku.

Najfajniejsze jednak w tej książce nie są perypetie miłosne Aurelii, ale wydarzenia z Roosvelta, a konkretnie córki Gabrysi. Przypominają mi one nadal Nutrię i Pulpę i są po prostu urocze. Ich przypadkowa znajomość z woźnym liceum, do którego uczęszczają wszyscy bohaterowie Jeżycjady, jest świetna. Zgorzkniały samotny starzec skonfrontowany z bezkompromisowymi, szczerymi i pełnymi pomysłów dziewczynkami, sięga granic swojego horyzontu w kwestii wychowania i zachowania dzieci. Łacińskie wstawki Tygryska oraz nieudolne próby okiełznania siostry przez Pyzę są przekomiczne, a przemiana woźnego bardzo sympatyczna i niewymuszona. No może poza spotkaniem z babcią Aurelii, które było zbyt przewidywalne.

Dziecko piątku zaliczam do mniej udanych tomów Jeżycjady, przede wszystkim ze względu na babciny, dla mnie absolutnie niezrozumiały, wątek.

Moja ocena: 3,5/6

Małgorzata Musierowicz, Dziecko piątku, 175 str., Wydawnictwo signum Kraków 1993.

7 komentarzy:

  1. Jeżeli chodzi o "Jeżycjadę" to przeczytałam tylko "Kłamczuchę" jednak może kiedyś nadrobię inne książki tej serii, chociaż moja lista książek do przeczytania wciąż się zwiększa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżycjadę to raczej ciągiem bym poleciła, ale nie jest to lektura konieczna więc jeśli masz ciekawsze lektury, nie namawiam.

      Usuń
  2. Jak wiesz, też czytam Jeżycjadę, aczkolwiek nie robię powtórki (na razie!), tylko czytam dalej te, które do tej pory pominęłam (czyli od 16 tomu idę).
    Ale poprzednie (niektóre) pamiętam dość dobrze i napiszę tylko, że szczęśliwa jesteś, że nie rozumiesz tego babcinego wątku - ja znam kilka podobnych rodzin ... Jeśli synowa nie życzyła sobie kontaktu, to niestety niewiele babcia mogła zrobić, a przecież pamiętamy, jaka była Ewa, zanim się choć trochę zmieniła. O, zachowania Ewy w "Opium w rosole" to ja nigdy nie zrozumiem, choć w sumie, to było mi jej nawet żal ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale Ewa umarła, a babcia przez rok nie zainteresowała się, jak się wnuczka czuje... No sorry, choćby nie wiem, jaki był syn, to dla mnie jest niepojęte.

      Usuń
    2. Pytanie, czy babcia o tym wiedziała, bo nie pamiętam. No i pewnie bała się 'narzucać' synowi.

      Usuń
    3. Wiedziała, jest to w książce napisane. Nie rozumiem jak lęk przed narzucaniem się synowi może być większy od opieki nad wnuczką pół-sierotą. Dziwne.

      Usuń
    4. To, że czegoś nie rozumiemy, nie znaczy, że się nie zdarza ... Jak pisałam, znam kilka takich przypadków. Przecież siłą by tej wnuczki nie zabrała ...

      Usuń