W zeszłym roku przeczytałam przypadkowo książkę Arjouniego i bardzo polubiłam jego prozę. Mam już na półce kilka dalszych jego powieści, ale zaczęłam od tej serii kryminalnej.
Głównym bohaterem jest dwudziestosześcioletni Turek - Kemal Kayankaya. Nie jest on jednak typowym Turkiem, ponieważ jako dziecko został zaadoptowany przez niemiecką rodzinę, nie zna tureckiego ani tureckich obyczajów, wychowany został jak typowe niemieckie dziecko, a właściwie jak typowy frankfurtczyk. Dla innych jest jednak Turkiem, ze względu na wygląd i nazwisko. A że akcja powieści rozgrywa się w latach 80., Kayankaya ma do czynienia z całą gamą uprzedzeń według fali gastarbeiterów z Turcji. Poniżające stwierdzenia są na porządku dziennym, traktowanie go jak nieproszonego gościa także. Kemal jest prywatnym detektywem, żyje samotnie, dni spędza na pracy lub konsumpcji alkoholu i paleniu. Aż pewnego dnia odwiedza go Turczynka, której mąż został zamordowany. Policja nie czyni właściwie nic, by posunąć śledztwo do przodu, a ona ma pewne podejrzenia. Kayankayę wybrała przypadkowo z książki telefonicznej, zachęciło ją do kontaktu jego tureckie nazwisko.
Kemal porusza się po najciemniejszych ulicach Frankfurtu, przesiaduje w spelunkach, rozmawia z podejrzanymi typami, spotyka prostytutki i ich alfonsów, pije litrami whiskey i się bije. W dosłownym tego słowa znaczeniu - siniaki czy obite nerki to dla niego nie problem, najważniejsze, że śledztwo posuwa się do przodu.
Nawet jeśli rozwiązanie zagadki jest dość łatwe do przewidzenia, to książka trzyma w napięciu. To rasowy kryminał, co ciekawe Arjouni na 170 stronach potrafił przedstawić to, co nie jednemu słynnemu autorowi zajęłoby co najmniej czterysta. Mimo to niczego w tej książce nie brakuje - są przemyślenia i opisy, jest akcja i rozmowy. Bardzo ciekawy początek serii, którą mam zamiar kontynuować.
Moja ocena: 4/6
Jakob Arjouni, Happy birthday, Türke!, czyt. Rufus Beck, 170 str., Diogenes Verlag 2007.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz