Ingwer Feddersen ma prawie pięćdziesiąt lat, pracuje na uniwersytecie w Kilonii i mieszka wraz z dwojgiem przyjaciół - w tej kwestii nic się nie zmieniło od czasu studiów. Ingwer musi jednak porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się do rodzinnej wioski, by zając się starzejącymi się rodzicami.
Tak jak powoli odchodzą jego rodzice, tak zniknęło dawne wioskowe życie. Zaczęło się od pomiarów geodezyjnych, formalnego uporządkowania terenu, zniknięcia bocianów, ścięcia drzew, postawienia płotów i supermarketów. Wszystko, co dawne stało się śmieszne, staromodne, problematyczne. Życie blisko natury, co więcej życie podporządkowane naturze to przeszłość, która odeszła na rzecz postępu i ułatwień, które przy okazji po cichu zabijały to, co było ważne. Dopiero przyjezdni, ci z miasta, zaczęli szukać minionego, tworząc izby pamięci, korzystając z opowieści najstarszych i dbając o relikty z przeszłości.
Na tym tle Hansen szkicuje historię rodziny Feddersenów a także innych mieszkańców Geestdorfu. Matką Ingewra była wioskowa dziwaczka Marret, wychowali go jednak dziadkowie, podczas gdy Marret biegała po wiosce w drewniakach, wykrzykując dziwne przepowiednie i zbierając kamienie, kości, liście, kwiatki. Nad edukacją wioskowych dzieci pieczę trzymał nauczyciel, który cierpliwie uczył je czystego niemieckiego, wtłaczał w głowy choć trochę podstawowej wiedzy. Gdy wśród gromady uczniów trafiało się dziecko, które lubiło czytać i było inteligentne, wypychał je do liceum i na studia. Tak stało się, ku rozpaczy rodziców, z Ingwerem. Ten krok zawiesił go między starym a nowym. Odkąd zamieszkał w Kilonii, odżegnywał się od kontaktów z wioską, znosił milcząco prześmiewcze komentarze o swoim pochodzeniu. Nawet jego styl życia z dwójką przyjaciół, którzy czasem dzielą sypialnię, był odmienny od tego, czego został nauczony. Równocześnie zawodowo, jako archeolog, Ingwer tkwi w przeszłości.
Na tym tle Hansen szkicuje historię rodziny Feddersenów a także innych mieszkańców Geestdorfu. Matką Ingewra była wioskowa dziwaczka Marret, wychowali go jednak dziadkowie, podczas gdy Marret biegała po wiosce w drewniakach, wykrzykując dziwne przepowiednie i zbierając kamienie, kości, liście, kwiatki. Nad edukacją wioskowych dzieci pieczę trzymał nauczyciel, który cierpliwie uczył je czystego niemieckiego, wtłaczał w głowy choć trochę podstawowej wiedzy. Gdy wśród gromady uczniów trafiało się dziecko, które lubiło czytać i było inteligentne, wypychał je do liceum i na studia. Tak stało się, ku rozpaczy rodziców, z Ingwerem. Ten krok zawiesił go między starym a nowym. Odkąd zamieszkał w Kilonii, odżegnywał się od kontaktów z wioską, znosił milcząco prześmiewcze komentarze o swoim pochodzeniu. Nawet jego styl życia z dwójką przyjaciół, którzy czasem dzielą sypialnię, był odmienny od tego, czego został nauczony. Równocześnie zawodowo, jako archeolog, Ingwer tkwi w przeszłości.
Ta dwoistość uwypukli się, gdy wróci do rodzinnego domu. Gdy zajmie się staruszkami i będzie trafiał co krok na relikty z przeszłości. W jego głowie będą ciągle wracać szlagiery, którymi katowała go matka, znajomi ze szkoły, wioskowe wypadki i szczęścia, stały rytm, który kierował życiem Fryzyjczyków.
To bardzo melancholijna powieść, zachwycająca językiem, pełna fryzyjskiego dialektu i czułości dla autochtonów. Nie jest to jednak książka smutna, gloryfikująca pogląd, że wszystko, co minęło było lepsze. Autorka podkreśla, że zmiany znacznie ułatwiły ciężkie życie rolników.
Melancholia, a może nawet portugalskie saudade, najlepiej oddaje ton Mittagsstunde. Nie przeczę, że niektóre fragmenty mogą nużyć, bo nie ma w narracji Hansen fajerwerków, zaskakujących odkryć, jest natomiast zwykłe życie. Z perspektywy czasu doceniam jednak tę powieść coraz bardziej, szczególnie wyszukany język autorki.
Melancholia, a może nawet portugalskie saudade, najlepiej oddaje ton Mittagsstunde. Nie przeczę, że niektóre fragmenty mogą nużyć, bo nie ma w narracji Hansen fajerwerków, zaskakujących odkryć, jest natomiast zwykłe życie. Z perspektywy czasu doceniam jednak tę powieść coraz bardziej, szczególnie wyszukany język autorki.
Moja ocena: 4/6
Dörte Hansen, Mittagsstunde, 319 str., czyt. Hannelore Hoger, Penguin 2018.
Brzmi bardzo zachęcająco! Przeczytałam inną powieść tej autorki, " Altes Land" - po angielsku, jako "This House is Mine"- i zachwyciła mnie językiem i historią. Szkoda, że nie mówię po niemiecku.
OdpowiedzUsuń"Altes Land" też mam i pewnie kiedyś przeczytam. Język autorki naprawdę wyszukany!
Usuń