Te książkę miałam w planach od dawna, bo bardzo chciałam poznać literaturę z Palestyny. Autorka wprawdzie jest emigrantką, ale jej powieść bardzo mocno osadzona jest na Bliskim Wschodzie. Akcja rozpoczyna się na początku lat 40. XX wieku w małej wiosce, a Abulhawa przedstawia czytelnikowi ówczesne życie palestyńskich rolników, uprawiających głównie sady oliwne i pomarańczowe. Ci mieszkający tam od wieków ludzie poświęcali swoje życie pracy na roli, kochali bezgranicznie ziemię, a najważniejszym wydarzeniem ich życia były zbiory plonów.
To właśnie tam rozpoczyna się opowieść o przodkach głównej bohaterki powieści - Amal. Abulhawa szkicuje całkowicie idylliczny obraz życia dobrych, kochających swoją pracę ludzi. W ten świat wtargnie brutalnie wojna. Wieśniacy nie rozumieją ani jej przyczyn, ani sytuacji politycznej na świecie czy nawet w swoim regionie, są bezradni wobec siły wojsk i ich brutalności. Wszystkie rodziny zostają wypędzone i zamknięte w obozie dla uchodźców. Tam rodzi się Amal jako późne dziecko swoich złamanych już wojną rodziców. Dziewczyna rośnie wśród ruin pod okiem nieobecnej matki. Utrata drugiego syna, dotychczasowego życia, brutalność z jaką się spotkała czynią z niej wrak człowieka. Kolejne zamieszki, szykany i życie pod okiem Izraelczyków, zabijają w matce resztki energii życiowej. Ukochany ojciec Amal natomiast znika podczas jednego z izraelskich ataków. Amal do końca życia nie dowie się, co się z nim stało. Pozostaje jej starszy brat, który po poniżającym traktowaniu przez wojska izraelskie, zaczyna pielęgnować w sobie chęć zemsty i w końcu dołącza do palestyńskiego ruchu oporu. Amal jest sama, wychowuje się wraz z ukochaną przyjaciółką, przeżywa wraz z nią najstraszniejsze ataki oraz zagląda w oczy śmierci. Nie wie, że ma jeszcze jednego brata, który zaginął podczas wypędzenia mieszkańców wioski. Był wtedy kilkumiesięcznym niemowlęciem, które porwał izraelski żołnierz, by uszczęśliwić bezpłodną żonę.
Amal otrzymuje stypendium i może zamieszkać w domu dla palestyńskich sierot, gdzie kończy edukację, a potem wyjeżdża na studia do Stanów Zjednoczonych. Tam odcina się od swojej przeszłości, staje się Amy, idealnie wpasowaną w nowe środowisko, wykorzenioną, pozbawioną tożsamości. Autorka niezwykle szczegółowo opisuje rozterki wewnętrzne Amal - pustkę i bezcelowość jej życia przede wszystkim, które rozwiać może dopiero kolejna wizyta na Bliskim Wschodzie, tym razem w obozie dla uchodźców w Libanie, gdzie spotyka brata i jego rodzinę.
Powieść Abulhawy odebrałam jako odpowiedź na zapewne znane potencjalnemu czytelnikowi informacje przekazane z izraelskiego punktu widzenia. Autorka buduje swoją książkę na emocjach, traktując wybiórczo i po macoszemu konkretne wydarzenia w życiu swoich bohaterów. Nigdy nie dowiadujemy się, co studiowała Amal, ani z czego żyła, jakiego rodzaju pracę wykonywała, za co kupiła dom. Kilkadziesiąt stron za to wypełniają wspomniane wyżej jej rozterki emigranckie, co same w sobie nie jest złe, aczkolwiek nie poparte żadnymi faktami z jej życia. Co ciekawe, wszystkie indywidualne charaktery są w tej powieści pozytywne. Palestyńczycy to wspaniali, serdeczni ludzie, którzy potrafią kochać, jak nikt inny. Każda z tych osób trafia na miłość swojego życia od pierwszego wejrzenia, miłość, która trwa wiecznie. Wszyscy oni mają szczere intencje i są prostymi, dobrymi ludźmi. Jeśli zaczyna się w nich rodzić chęć zemsty, jej podstawą są najgorsze z możliwych tortury i nieszczęścia. Także nieliczny sportretowani przez Abulhawę Izraelczycy są wyrozumiali i tolerancyjni.
Od pierwszych stron tej powieści, wiedziałam, że autorka zaserwuje mi najgorsze sceny wojenne, brutalność, niesprawiedliwość, horror w najgorszym wydaniu. Byłam tego tak pewna, że czułam fizyczną niechęć do kontynuowania lektury. Nie dlatego, że boję się takich scen, ale dlatego, że miałam poczucie bycia manipulowaną. Świat Abulhawy jest czarno-biały i nie było szans się mu wymknąć. Męczyło mnie jej ciągłe granie na emocjach, którego częścią składową było wspomniane wyżej przeze mnie przedstawianie tylko emocji bohaterów z pominięciem faktów. Wiedziałam, że na końcu czekają na mnie niezwykle bolesne sceny, które doprowadzą mnie do łez i oczywiście tak się stało. I o ile wierzę autorce, nie posądzam ją o koloryzowanie, bo wiem, że to co się działo i dzieje na Bliskim Wschodzie jest straszne, to ciągłe poczucie manipulowania moimi uczuciami budziło we mnie niesmak. Wolałabym przeczytać powieść bardziej rzeczową, podbudowaną faktami, a mniej emocjonalną.
Mimo to nie żałuję czasu poświęconego tej książce - dowiedziałam się sporo o Palestyńczykach, poza tym nie mogę nic zarzucić stylowi autorki (może poza męczącymi i nic nie wnoszącymi zmianami perspektywy i narratora oraz powtarzaniem niektórych wydarzeń). Co jednak jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia to beznadziejnie cukierkowa i nie przystająca do treści polska okładka i dziwaczny tytuł.
Moja ocena: 4/6
Susan Abulhawa, Während die Welt schlief, tł. Stefanie Fahrner, 448 str., Diana Verlag 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz