Haiti to obszar, który mnie literacko ciekawi, więc od dawna miałam tę książkę na liście. Autorka mieszka zresztą na wyspie, więc spodziewałam się spojrzenia "od wewnątrz". I w zasadzie je dostałam, ale książka wywołała we mnie, oględnie mówiąc, mieszane odczucia. Akcja zasadza się na śmierci sędziego, który naraził się komuś, działając przeciwko systemowi, a w zgodzie z własnym sumieniem. To brutalne morderstwo wstrząsnęło jego rodziną i przyjaciółmi. Poznamy ich, gdy próbują przepracować tę stratę oraz odnaleźć zabójcę. To barwna grupa – jest córka śpiewaczka, jest szwagier, jest student, który angażuje się w protesty, jest chłopak, który zaczyna pracować dla mafii, są osoby homoseksualne, jest dziennikarz z Francji, który pisze reportaż o Haiti i aspirujący prawnik oraz jego pracodawca. I jest życie nocne, muzyka, tańce, spotkania, wyjazdy na wieś i nad morze. Te postaci pojawiają się i znikają, nie pozwalając czytelniczce wniknąć w swoje historie. Pozostają osobami, które w chaosie Haiti szukają lepszej przyszłości – na miejscu lub zagranicą, w muzyce lub książce.
Lahens nie opowiada historii, lecz atmosferę – miasta, które pulsuje niepewnością i grozą, które nie daje perspektyw, które kołysze nocą i przeraża w dzień. To szkic powieści, który mógłby się zamienić w pełnowymiarową prozę, a na razie haczy i ciekawi, ale pozostawia z ogromnym niedosytem. Tak samo jest z językiem autorki, czasem poetyckim, czasem graniczącym z grafomanią, z karkołomnymi rozwiązaniami (przeskok z trzeciej w pierwszą osobę), które nie wydają się służyć czemukolwiek. Te odwroty nie okazały się być dla mnie błogie, a raczej zagmatwane i niedopracowane. Po lekturze pozostaję z dużym niedosytem.
Moja ocena: 2/6
Yanick Lahens, Błogie odwroty, tł. Jacek Giszczak, 165 str., Wydawnictwo Karakter 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz