środa, 23 października 2024

"Mieszko. Wyjście z cienia" Daniel Komorowski


O pierwszym władcy Polski niewiele wiadomo – ówcześni Piastowie byli niepiśmienni, nie pozostawili po sobie murowanych budowli ani innych artefaktów. Możemy opierać się na przypuszczeniach oraz informacjach zawartych w aktach innych państw czy ludów. Wiele tego nie jest. Planując więc pisanie powieści o Mieszku, trzeba mieć wiele fantazji, inwencji twórczej i dobry pomysł na fabułę.
Daniel Komorowski swój pomysł zasadził aż na kilka tomów, opisując w tym życie Mieszka na długo przed objęciem tronu. Według jego pomysłu (bazującego na niektórych źródłach) Mieszko został wygnany przez ojca, zmienił imię i został konungiem, który bratał się z Wikingami i królem Danii. Całkiem dobrze sobie ułożył życie, parając się grabieżami i napadami oraz ciesząc się poważaniem wśród wojów. Pogodził się z tym, że nie dla niego scheda po ojcu i tron kniaźowski, który miał przypaść jego bratu Czciborowi. Wszystko jednak ułożyło się inaczej. 

Komorowski opisuje naprzemiennie poczynania Mieszka i jego braci, wplatając krótkie retrospektywy z dzieciństwa tego pierwszego i momentu wygnania. Samej tej historii jednak nie ma wiele, bo Komorowski bardzo szczegółowo opisuje przeróżne potyczki. Rozdziały dotyczące życia, podejmowania decyzji, przemyśleń są bardzo krótkie, natomiast te opisujące rąbanie, rżnięcie i mordowanie są kilkakrotnie dłuższe. Komorowski wydaje się lubować w relacjonowaniu rzutów toporkami, ropłatywania czerepów, odcinania rąk i innych makabr. Oczywiście rozumiem, że takie były ówczesne realia walki, ale nie widzę konieczności opisywania ich kilkanaście razy. Podobnie jak drugiego ulubionego tematu autora – stosunków płciowych zwanych tu najczęściej chędożeniem. Opisywani tu mężczyźni mają kilka składowych swojego życia: picie i żarcie (tak żarcie, bo ciągle są na obfitych ucztach), chędożenie, ciukanie toporkiem i robienie rubasznych żartów. Jakichś strategicznych przemyśleń, wątpliwości, obiekcji dłuższych niż dwa zdania kompletnie brak. Samo chędożenie nie byłoby problemem, gdyby Komorowski nagminnie nie przedstawiał kobiet jako kukły, których krzyki mieszają się z zapachem mięsiwa, a ich gwałcenie po ograbieniu wioski jest najważniejszą częścią bitwy i szczytem marzeń woja. Mamy więc rozliczne opisy rozkładnia nóg, brania od tyłu, chędożeniu do nieprzytomności, krzyków młódek i wytrzymywania lub nie wielokrotnych gwałtów. Jedyna kobieta, która wyraża swoje zdanie i kreowana jest na hardą, co przypada do gustu Mieszkowi, również dość szybko zapomina o tym, jak spalono jej miasto, zamordowano ojca i wszystkich rodaków i rodaczki, by oddać się namiętnym pocałunkom i cielesnym rozkoszom jakby świat się miał lada chwila skończyć.

To wszystko opisywane jest bardzo prostym językiem. Komorowski posługuje się zdaniami bez wyrafinowanej konstrukcji, głównie pojedynczymi lub współrzędnie złożonymi, przypominającymi szkolne wypracowanie, wielokrotnie powtarza te same informacje, usilnie stara się unikać powtórzeń, wymyślając 2137 synonimów dla Mieszka oraz zaskakuje nieporadnymi opisami. Najbardziej wbiła mi się w pamięć kilkakrotnie powtórzona purpurowa krew – aż poszłam do znanej wyszukiwarki sprawdzić, jak naprawdę wygląda purpura, bo zwątpiłam w swoją wiedzę. 

Podsumowując, jeśli macie ochotę na fikcję historyczną, to zostańcie przy Sapkowskim czy Cherezińskiej. Mieszka czytać nie warto, wystarczy, że zrobiłam to za was. 

Moja ocena: 2/6

Daniel Komorowski, Mieszko. Wyjście z cienia, 336 str., Wydawnictwo Skarpa Warszawska 2024.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz