sobota, 30 sierpnia 2008

"Lekcje pana Kuki" Radek Knapp


Radek Knapp - Polak mieszkający we Wiedniu - opowiada historię i przygody młodego polskiego chłopaka, który po raz pierwszy postanawia wyruszyć na Zachód. Już samo słowo Zachód wzbudza w nim tęskne wizje świata rajskiego, cudwonego, kuszącego od dawna. Do swojej podróży przygotowuje się skrupulatnie, zasięgając rady u obytego z życiem na zachodzie pana Kuki. Uzyskane trzy rady okażą się być nienajlepsze, ale wpierw pomogą podjąć Waldemarowi decyzje o wyjeździe do Wiednia i zapewnić środek transportu, jakim jest autokar firmy Dream Travel. Autokar okaże być się rzęchem pełnym przemytników o podejrzanych zamiarach, a po przyjeździe do stolicy Austrii o życiu Waldemara kierował będzie przypadek oraz szczęście w nieszczęściu:)
Knapp dowcipnie opisuje perypetie Waldemara oraz wielu innych Polaków, szukających szczęścia na Zachodzie. To lekka, pełna humoru lektura, w sam raz na jeden wieczór. Irytującym był dla mnie jednak język książki. Knapp z pewnością celowo użył języka potocznego, prostego, bez wyszukanych metafor i rozbudowanych zdań. Czasem jednak wywierał on na mnie wrażenie wręcz prymitywnego, a niektóre zdania przypominały wymuszoną rozprawkę na poziomie szóstej czy siódmej klasy. Niestety tak się złożyło, że czytałam powieść w polskim tłumaczeniu, więc być może to tylko niedociągnięcia tłumacza. Nie przeszkadzało to jednak w przeczytaniu tej pozycji z uśmiechem na twarzy, zwłaszcza że temat jest mi dość bliski.
Wiedeń i wiedeńczycy odgrywają tu sporą rolę - wraz z Walemarem zwiedzamy zabytki, poznajemy punkty miasta istotne dla nielegalnego imigranta i dziwimy się sposobowi bycia wiedeńczyków. Pierwsze obserwacje Waldemara wyglądają tak:

"Autobus wjechał na Ring i zobaczyłem wreszcie pierwszych wiedeńczyków. Wyglądali na całkiem nieszkodliwych. Tyle że trudno było odróżnić ich od siebie. U nas na pierwszy rzut oka wiadomo, kto jest robotnikiem, a kto dyrektorem banku. A wiedeńczycy byli do siebie zdumiewająco podobni. Nosili prawie identyczne modne ciuchy. Na dodatek wszędzie unosiła się jakaś dziwna powolność."


Tak charakteryzuje wiedeńczyków pani Simackowa, od której Waldemar wynajmuje łóżko:

"Nie mam nic przeciwko obcokrajowcom. Wręcz przeciwnie, uważam, że wiedeńczycy powinni się cieszyć, iż cudzociemcy przyjeżdżają wyręczać nas w najcięższych robotach. Czyszczenie ubikacji, zamiatanie ulic i sprzedawanie gazet, to zajęcia nie dla nas, my jesteśmy na to zbyt wytworni. A mimo to nie przepadamy za obcokrajowcami. (...) To właśnie dla waszego dobra głosuję zawsze na wolnościową partię FPÖ. Żeby do naszego kraju nie przyjeżdżało jeszcze więcej Murzynów i nie zabierało wam pracy."


Polecam jako lekką lekturę na letni dzień.

5 komentarzy:

  1. Anonimowy10:21 AM

    Zgadzam się z Twoją opinią, że jest to lektura lekka (czytałam książkę po jej wydaniu w Polsce). Recenzja tej książki, którą ostatnio czytałam, raziła mnie doszukiwaniem się głębi tam, gdzie jej nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Domyślam się, że można snuć rozważania na temat dorastania, odnajdywania sensu siebie itp., zwłaszcza biorąc pod uwagę zakończenie, ale do mni jakoś nic takiego nie przemówiło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi całkiem nieźle. Jak mi wpadnie w łapki to z przyjemnością przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To naprawdę dobra, pełna dowcipu i ciepła książka!

    OdpowiedzUsuń