Powieść Tavaresa zaskakuje, uwiera, niepokoi i dziwi. Umiejscowiona w jakimś umownym czasie i nieokreślonym miejscu skazuje czytelnika na domysły. Najbardziej prawdopodobne wydają się Niemcy (ze względu na nazwiska i imiona głównie, ale także ewentualne skojarzenia z nazizmem), ale tę powieść można odczytywać bardzo uniwersalnie. To czwarty tom cyklu O Reino, noszący w oryginale tytuł "Nauka modlitwy w erze techniki", który moim zdaniem nadaje powieści zupełnie inny wydźwięk.
Główny bohater Lenz Buchmann - wychowany przez surowego ojca - jest wybitnym chirurgiem. Jego ręka to ręka geniusza medycyny, jego operacje są precyzyjne, a talent powszechnie znany. Ten genialny lekarz nie posiada jednak za grosz empatii. To człowiek pozbawiony uczuć, skupiony na sobie, wynaturzony. Jego celem jest zachowanie dziedzictwa ojca w postaci nieskalanego nazwiska - z tego powodu odczuwa ulgę, gdy umiera starszy brat i gdy może z powrotem połączyć bibliotekę ojca. Buchmann czerpie satysfakcję z poniżania innych ludzi - zaprasza do domu żebraków, którym każe z pokorą czekać na pozwolenie na jedzenie oraz obserwować go podczas uprawiania seksu z żoną.
Gdy Buchmann nabiera poczucia, że w medycynie osiągnął wszystko, postanawia postawić na karierę w polityce. Jego niezachwiana idealna ręka nie będzie teraz operować lecz wskazywać ludziom drogę.
Tavares zaskoczył mnie także konstrukcją powieści - poszatkowaną na wiele krótkich rozdziałów, które znowu podzielone są na kolejne podrozdziały. Podczas pierwszego czytania skupiona byłam na śledzeniu akcji, czy może bardziej rozwoju Buchmanna. Ta powieść jednak zawiera w sobie wiele więcej. Każdy akapit gęsty jest od dwuznaczności, ukrytych myśli, nawiązań. Ze wstydem przyznaję, że nie miałam dość samozaparcia, by czytać tę książkę z namysłem i spokojem. A może faktycznie wymaga drugiego czytania? Przede wszystkim ciekawa byłam losów Lenza, a rozważania mi umykały, a właściwie umykały moje myśli.
To pierwsza książka portugalskiego pisarza, która wywarła na mnie tak bardzo nieportugalskie wrażenie. Niemiecko brzmiące nazwiska mnie zwodziły, bo, jak pisałam wyżej, przemyślenia Tavaresa są bardzo uniwersalne. Mnie jednak wystarczająco uderzyła kreacja człowieka głęboko dysfunkcyjnego, skrzywdzonego w dzieciństwie, niezdolnego do empatii, chorego.
Moja ocena: 4/6
Gonçalo M. Tavares. Przpadki Lenza Buchmanna, tł. Wojciech Charchalis, 304 str., Wydawnictwo Literackie 2015.
Tavares zaskoczył mnie także konstrukcją powieści - poszatkowaną na wiele krótkich rozdziałów, które znowu podzielone są na kolejne podrozdziały. Podczas pierwszego czytania skupiona byłam na śledzeniu akcji, czy może bardziej rozwoju Buchmanna. Ta powieść jednak zawiera w sobie wiele więcej. Każdy akapit gęsty jest od dwuznaczności, ukrytych myśli, nawiązań. Ze wstydem przyznaję, że nie miałam dość samozaparcia, by czytać tę książkę z namysłem i spokojem. A może faktycznie wymaga drugiego czytania? Przede wszystkim ciekawa byłam losów Lenza, a rozważania mi umykały, a właściwie umykały moje myśli.
To pierwsza książka portugalskiego pisarza, która wywarła na mnie tak bardzo nieportugalskie wrażenie. Niemiecko brzmiące nazwiska mnie zwodziły, bo, jak pisałam wyżej, przemyślenia Tavaresa są bardzo uniwersalne. Mnie jednak wystarczająco uderzyła kreacja człowieka głęboko dysfunkcyjnego, skrzywdzonego w dzieciństwie, niezdolnego do empatii, chorego.
Moja ocena: 4/6
Gonçalo M. Tavares. Przpadki Lenza Buchmanna, tł. Wojciech Charchalis, 304 str., Wydawnictwo Literackie 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz