Kontynuując poznawanie kolejnych laureatów Deutscher Buchpreis, sięgnęłam po tę powieść, która uhonorowana została tą nagrodą w 2016 roku. I kolejny raz przekonałam się, że mój gust jednak bardzo odbiega od gustu jury. Widerfahrnis to poprawna, momentami (ale tylko momentami) ciekawa powieść, ale zupełnie nie trafiła w moją percepcję. Kirchhoff opowiada bardzo niespiesznie, w zasadzie konstruuje swoją opowieść na oczach czytelnika, tak jakby się wahał, w którym kierunku ją poprowadzić. Poznajemy więc byłego wydawcę Reithera, który porzuciwszy swoje dotychczasowe życie we Frankfurcie, zamieszkuje na bawarskiej prowincji. Samotny, stroniący od kontaktów, konserwatywny, zapatrzony w siebie. I Palm - byłą modystkę, która porzuciła swoją pracownię kapeluszy w Berlinie i zamieszkuje na tej samej prowincji. To jej książka wpada w ręce Reithera, to jej zależy na jego opinii. To oni stają się bohaterami tej powieści, na której wydarzenia Reither spogląda okiem surowego redaktora, który wykreśliłby wszystkie ckliwe sceny i komentarze.
Ta nietypowa para spontanicznie wyrusza zimową nocą na południe, do Włoch. I tym ta powieść mogłaby zostać - wyprawą przypadkowych osób, które przechodzą kryzys wieku średniego. Pełną krótkich, urywanych rozmów, filozoficznych rozważań, wzajemnego poznawania się i ciszy. Ale niestety, Kirchhof zaczyna do tego garnka wrzucać zbyt wiele - poczynając od dziwnego spotkania z nastolatką, o której nikt nic nie wie. To być może uchodźczyni, albo złodziejka, albo naciągaczka, albo po prostu Włoszka, która chce się zabawić ich kosztem. Ta kuriozalna historia staje klinem między Palm a Reitherem i byłabym w stanie ją przełknąć, gdyby nie kolejne dziwaczne spotkanie. Skaleczoną dłoń Reithera zszywa fachowo uchodźca z Afryki, rybak, który jest pielęgniarzem-samoukiem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego autor nagle wepchnął do powieści uchodźców, dodam do powieści, która do samego końca zupełnie z tym tematem nie miała nic wspólnego.
Główni bohaterowie pozostają anonimowi, zwracają się do siebie nazwiskami, skąpią szczegółów, zachowują się nieracjonalnie, tak że czytelnikowi trudno wysnuć jakiekolwiek wnioski na temat ich charakterów. I ciągle palą, jeden papieros od drugiego, cała powieść wydaje się być zasnuta dymem papierosowym. I mogłaby taka pozostać - tajemnicza, pełna niedopowiedzeń, napisana wyszukanym językiem, dziejąc się kiedyś i gdzieś. I tylko zaskoczenie sprowadziłoby narrację na ziemię. Poprzez wprowadzenie jednak wątków uchodźców, zakończenie blednie, traci na ważności.
Widerfahrnis nie ujął mnie właściwie niczym. Denerwujący Reither nie ma szans na stanie się bohaterem, którego los przejmie czytelnika. To właściwie ramol, facet, który wszystko wie najlepiej, zatrzymał się mentalnie x lat temu i nie ma ochoty na jakikolwiek rozwój emocjonalny. Wszystko, co wydarzyło się w jego życiu było winą kogoś lub danej sytuacji. Reither opowiada tę historię z perspektywy czasu, ale nie widać tu żadnej refleksji czy chęci zmiany. Palm znika przy nim, a jej nieracjonalne zachowanie także nie zdobyło we mnie sympatii.
Zachwycić mógłby język Kirchhoffa, który rezygnuje z wyszczególniania dialogów, skrupulatnie konstruuje piramidalnie długie zdania pełne przecinków i wyciąga z zakamarków Dudena przykurzone słowa, ale po jakimś czasie ta maniera zwyczajnie męczy. Tak jak redakcyjne, pełne dystansu komentarze Reithera.
Moja ocena: 3/6
Bodo Kirchhoff, Widerfahrnis, 224 str., Frankfurter Verlagsanstalt 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz