Tytułowy prom to Godot tej powieści - na jego przypłynięcie czekają bowiem Maurice i Charlie w terminalu promowym w Algeciras. Czekają, mając nadzieję na odnalezienie Dilly - córki tego pierwszego. Czekają, trochę się nudzą, więc gadają. A z tych opowieści dowiadujemy się, że wcale nie są statecznymi panami w średnim wieku, lecz gangsterami, dilerami i że nie stronią od przemocy.
Kevin Barry rozdziały, których akcja rozgrywa się w Algeciras, przeplata tymi, które opowiadają historię sprzed lat. Dzięki temu poznajemy życie dwóch Irlandczyków, zmęczonych swoim krajem, pogodą, ciągłym deszczem, zachwyconych życiem w Hiszpanii i możliwościami, jakie ze sobą niesie bliskość Maroka. Z kolejnych rozdziałów wyłania się obraz dwóch brutalnych facetów, którzy koncertowo schrzanili życie sobie i kobietom (żonie i córce jednego z nich), podjęli wiele złych decyzji i którzy pełnymi garściami korzystali ze wszystkiego, co im życie przyniosło. Teraz terminal portowy jest poczekalnią dosłowną, ale i w przenośni. Ich życie się zatrzymało - aktywny, burzliwy czas minął, a oni nie wiedzą, co przyniesie im los. Ta poczekalniana metafora, poczucie przemijania szczególnie silnie wybrzmiewa w rozmowach Maurice'a i Charliego, ale niekoniecznie trafiła do mnie. Gdybym opierała się w mojej ocenie tylko na treści tej książki, zapewne wypadłaby ona o wiele niżej, bo to nie ona mnie tu zachwyciła.
Najbardziej podobała mi się bowiem konstrukcja powieści i język. Barry całkowicie rezygnuje z dialogów, rozmowy mężczyzn przypominają wręcz zapis dramatu, nie są graficznie wyróżnione i oczywiście wymagają od czytelnika sporej uwagi. Szczególnie jest tak w przypadku rozdziałów wspomnieniowych, gdzie bardzo często zmienia się czas narracji. Sam język balansuje między soczystością dialogów, które świetnie oddają pochodzenie bohaterów, a poetyckością opisów, zwłaszcza tych dotyczących miejsc - Irlandii i Hiszpanii. Oba te kraje odgrywają tu ważną rolę - deszcz, elfy, wiatr i ocean oraz upał, wino, plaża i hiszpańskie jedzenie. Barry świetnie porusza się między tymi dwoma zupełnie odmiennymi obrazami, tak samo jak mistrzowsko żongluje językiem. Z podziwiem obserwowałam pracę tłumacza Łukasza Buchalskiego, który bardzo dobrze poradził sobie z tym wyzwaniem.
Moja ocena: 4/6
Kevin Barry, Nocny prom do Tangeru, tł. Łukasz Buchalski, 224 str., Wydawnictwo Pauza 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz