Esch ma czternaście lat, dwóch starszych braci i jednego sporo młodszego. Ma też ojca i byle jaki dom. Nie ma natomiast matki. Ani nikogo, kto by się nią naprawdę interesował. Gdy matka zmarła przy ostatnim porodzie, dzieci zostały same. Ojciec szuka pociechy w alkoholu. A Esch i dwaj starsi bracia wychowują Juniora. Każde z dzieci ma swoją fascynację - najstarszy Randall gra w koszykówkę, Skeetah hoduje psy, Esch czyta Mitologię, a Junior kręci się wokół starszego rodzeństwa.
Suka Skeetah, China, to pies wyszkolony w walkach psów. Chłopiec zdecydował się na pokrycie pupilki, by na szczeniakach zarobić na obóz koszykarski brata. Esch, na którą nikt nie zwraca uwagi, która nie potrafi zastąpić matki, która tęskni za silną figurą kobiecą, zachodzi w ciążę. Dziewczyna od dawna pozwala kolegom braci, by korzystali z jej ciała, ale zakochuje się w Mannym, który jest ojcem dziecka. Manny to tak samo zagubiony nastolatek, który nie stanie na wysokości zadania, a Esch zamieni się w Medeę.
Dwanaście dni z życia tej rodziny przytłacza - to dni wypełnione brutalnością i chaosem. Brak tu ręki, która poprowadziłaby dzieci, brak zrozumienia, brak oparcia. Wiecznie pijany ojciec żyje w ciągłym lęku przed huraganem i tym razem będzie miał rację, choć nikt już w jego opowieści nie wierzy. Katrina jednak nadejdzie i zabierze ze sobą wszyscy, zostawiając świat oczyszczony i pełen zgliszcz.
Język Ward to majstersztyk. Amerykanka fantastycznie balansuje między opisami, a dialogami. Jej zdania są plastyczne, soczyste, sugestywne, idealnie korespondują z wilgotną, upalną pogodą i nadciągającym huraganem. Ward potrafi dobrze budować napięcie - zmieniając perspektywę, przeskakując z jednego miejsca wydarzeń w inne. Mnie cel tych zabiegów wydał się być oczywisty, choć faktycznie im uległam. Bardziej jednak podobały mi się sceny rozmów między rodzeństwem, zwłaszcza między Esch i Skeetah, w których wspominają matkę oraz nawiązania do Mitologii. W tej powieści dużo dzieje się między wierszami, w czynach nie w słowach, co dobrze widać we wsparciu, jakie daje sobie nawzajem rodzeństwo.
To niewątpliwie dobra powieść, która potrafi zaskoczyć na wielu płaszczyznach - zwłaszcza, że okrucieństwo i trudności, z jakimi borykają się dzieci, nie są ukazane wprost. Ja jednak czułam się przytłoczona wątkiem psim, który jest dość dominujący. Szykowanie psów, walki, opieka nad Chiną, kolczatki, rany, krew - to mnie przerażało i nie chciałam o tym czytać. Rzadko mam takie odczucia, zresztą jestem fanką naturalizmu, ale mimo wszystko psy mnie tu przerosły.
Podobał mi się natomiast wątek huraganu, dotychczas się z nim nie spotkałam w literaturze. Szkoda, że samo przejście Katriny i jej skutki ograniczają się do dwóch ostatnich dni, bo chętnie przeczytałabym na ten temat więcej.
Moja ocena: 4,5/6
Jesmyn Ward, Zbieranie kości, tł. Jędrzej Polak, czyt. Paulina Raczyło, 368 str., Wydawnictwo Poznańskie, 2020.
Może dam jej szansę
OdpowiedzUsuń