Jedną z najsłynniejszych powieści graficznych przeczytałam po portugalsku, co było ciekawych doświadczeń, bo przecież sporo w niej polskich i niemieckich zwrotów. I mimo że powieści graficzne zazwyczaj czyta się szybko, ja spędziłam z nią kilka dni. Nie ze względu na język i nie ze względu na tematykę stricte holocaustu.
Art Spiegelman spotyka się ze swoim ojcem, prosząc go, by mu opowiedział swoje życie, na podstawie którego chce napisać i narysować powieść. Jego książka nie będzie jednak tylko relacją z dorastania ojca, małżeństwa, początków wojny i wreszcie ukrywania się, obozu, lat powojennych, to przede wszystkim opowieść o towarzyszeniu starzejącemu się człowiekowi. Spiegelman balansuje na dwóch płaszczyznach – obie kojarzą się z jednym słowem: groza. Wojenna, wszystkim znana, choć pokazana w sposób zindywidualizowany zawsze porusza, przeraża, po raz kolejny pozostawia bez słów. Ta druga – współczesna działała na mnie podobnie, a może nawet jeszcze mocniej. Władek – ojciec autora – to człowiek zniszczony przez wojnę. Postać bardzo trudna w obyciu, podejrzliwa, skąpa, chora. Ojciec wymaga, domaga się, oskarża, zachowuje się irracjonalnie. Art natomiast boryka się między chęcią pomocy, planem na książkę, a własnymi odczuciami. Jako dziecko rodziców, którzy przeżyli holocaust wyniósł cały bagaż problemów, z którymi wciąż się boryka.
Ta wielopłaszczyznowość była dla mnie trudna do uniesienia – ogrom smutku, nierozwiązywalnych problemów i przekazywanej wciąż traumy mnie poraził. Spiegelmanowi udaje się przekazać tę kompleksowość sytuacji nie tylko słowem, ale i obrazem. Zabieg z użyciem zwierząt jest świetny, podobnie jak z maskami oraz realnym ukazaniem jego problemów w rysowaniu konkretnych sytuacji. To zagubienie, uwikłanie jest namacalne w całej książce. Nagroda Pulitzera całkowicie zasłużona.
Moja ocena: 5/6
Art Spiegelman, Maus, tł. Joana Neves, 296 str., Bertrand Editora 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz