Na pewno nie jest to saga, jak twierdzi na okładce książki wydawca. Ale gdyby Kristin Marja opisała dalsze losy Karitas, powieść miałaby szanse stać się sagą, obejmującą conajmniej sto lat życia w Islandii. Lat, które w historii kraju przyniosły największe zmiany, nie tylko polityczne, ale również zmiany standardu życia Islandczyków. Ale nie o tym autorka opowiada. Karitas, główną bohaterkę, poznajemy jako nastolatkę, w latach dwudziestych XX wieku. Wraz z dwiema starszymi siostrami, trzema braćmi i matką prowadzi wciąż jeszcze beztroskie życie w zachodnich fjordach. Steinnun, jej matka, to silna kobieta. Mimo że jest wdową, postanawia umożliwić dzieciom lepsze życie, a drogą jaką obrała jest zapewnienie im edukacji. W tym celu planuje przeprowadzkę do Akureyri. W mieście dzieci pracują, poznają inny świat i faktycznie po kolei zdobywają wykształcenie. Karitas jako jedyna nie została jeszcze wysłana do szkoły - pracuje, by jej bracia mogli zdobywać edukację i marzy o nauce rysunku. W kolejnych rozdziałach autorka dalej opisuje burzliwe losy Karitas. Nie chciałabym jednak zdradzać całej fabuły, z pewnością ciekawej.
Innym, szalenie interesującym, aspektem książki jest opis życia w Islandii - życia trudnego, podporządkowanego naturze, ale również sielskiego, pełnego małych radości. Autorka szczególnie podkreśla rolę kobiet, które nie tylko opiekują się dziećmi, zajmują się wszystkimi pracami domowymi oraz gromadzeniem zapasów na zimę, ale przez większą część roku, gdy mężowie są na połowach, dbają o bezpieczeństwo i wykonują wszystkie męskie prace. To one podejmują decyzje, walczą i organizują każdy dzień, ufając swojej intuicji.
Wraz z Karitas poznajemy niemal całą wyspę - począwszy od zachodnich fjordów, poprzez leżące na północy Akureyri, wschodnie fjordy aż po leżącą u stóp lodowca osadę na południu wyspy. Baldursdóttir starannie opisuje krajobrazy, klimat i wpływ natury na życie ludzi w zależności od miejsca, w którym mieszkają. Wpływ na życie mieszkańców mają także stare wierzenia oraz sagi - wątki z elfami wplecione są bardzo umiejętnie, nienachalnie, nie dominują losów Karitas, ale nadają im pewną dozę tajemniczości.
To trzecia książka tej autorki, którą przeczytałam - na żadnej z nich się nie zawiodłam. Żałuję, że nie są dostępne polskiemu czytelnikowi, sama miałabym ochotę je przetłumaczyć:)
Parę słów jeszcze o stylu aut0rki. Kristin Marja praktycznie wogóle nie używa dialogów, karty powieści pełne są słów, od pierwszej po ostatnią linijkę, ale żadne z nich nie wydaje mi się być zbędne, choć czasami czułam się ich ilo ścią przytłoczona. Wpływ pewnie miały na to cienkie stronice i spora objętość książki. Wydanie, które czytałam, zawiera blisko 480 stron, jestem jednak przekonana, że komfort czytania zwiększyłoby wydanie powieści w innym formacie, obejmującym przynajmniej siedemset stron:)
Nie mogę nie wspomnieć o jednym negatywnym punkcie - tłumaczeniu imion. Ogromną irytację wzbudzała we mnie niekonsekwencja w tłumaczeniu imion i nazw własnych. W większości z nich zachowano oryginalną pisownię, lecz przy kilku, nie wiedzieć czemu, islandzkie litery zostały zmienione, tak że w jednym zdaniu można było napotkać imiona o różnej pisowni. Onomastyka jest moim konikiem, więc tego tłumaczce nie wybaczę:)
Niemniej książkę polecam, zwłaszcza wielbicielom nordyckich klimatów.