niedziela, 9 czerwca 2013

"Żony mojego ojca" José Eduardo Agualusa



Wróciłam z niezwykłej podróży po Angoli, Namibii, RPA i Mozambiku. Wraz z Laurentiną poszukiwałam śladów jej ojca, równocześnie zatapiając się w południowoafrykańskiej kulturze i atmosferze. Książka Agualusy bowiem to rozsypanka, kolekcja wrażeń, odczuć, impresji, a równocześnie wartka akcja i popis reporterski. Jak to możliwe zapytacie? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, choć już teraz wiem, że będzie mi trudno, a jedynym sposobem jest lektura książki.

Faustino Manso to legendarny angolski muzyk, kontrabasista, który na równi z muzyką kocha kobiety. Podróżując po krajach Afryki wiąże się z siedmioma kobietami i dorabia się osiemnaściorga dzieci. Laurentina dowiaduje się od umierającej matki, że najprawdopodobniej jest jednym z nich. Okazuje się, że prawdziwa matka dziewczyny zaszła w przypadkową ciążę z Faustinem - jej rodzice nie akceptowali dziecka do tego stopnia, że po ciężkim porodzie, oddali maleństwo rodzącej w tym samym czasie Dorotei - przybranej matce Laurentiny. Jej dziecko po równie ciężkim porodzie zmarło.
Laurentina wyrusza więc przez Angolę, Namibię i RPA do jej rodzinnego Mozambiku, by bliżej poznać ojca oraz jego życie. Podczas licznych rozmów z jego żonami i jej przyrodnim rodzeństwem, a także z przyjaciółmi ojca, krok po kroku odkrywa zaskakujące fakty z życia muzyka. W podróży towarzyszy jej chłopak oraz wnuk Faustina, który postanawia nakręcić film o słynnym dziadku, a także szalony kierowca, który w zwyczaju ma zasypianie za kierownicą.
Równocześnie Agualusa wprowadza osobną narrację, w której dwójka reporterów kręci film o córce Mansy, która podróżując po Afryce śladami ojca, poszukuje prawdy o nim.

Agualusa przede wszystkim zaskoczył mnie językiem - niezwykle różnorodnym, raz poetyckim, raz dynamicznym i żywym, a przede wszystkim niemal zawsze dowcipym. Z przyjemnością śledziłam właśnie warstwę językową powieści. Autorowi udało się przenieść mnie do Afryki - czułam ją wszystkimi zmysłami. Bardzo zaciekawił mnie wątki poszukiwania tożsamości - urodzony w Portugalii z angolskich rodziców chłopak Laurentiny zdecydowanie czuje się Portugalczykiem i odżegnuje od jakichkolwiek związków z krajem rodziców. Jego postawa i ciągłe podkreślanie kraju pochodzenia wzbudza w wielu Angolczykach pobłażliwy uśmiech, a czytelnika zmusza do głębszych rozważań na ten temat. Czytelnicy mojego bloga zapewne wiedzą, że to temat, na który zwracam szczególną uwagę. Portugalia jest mi krajem bliskim, więc i z tego względu zainteresował mnie ten wątek. Pozwólcie, że przytoczę wam jeden z dialogów między Laurentiną, a jej czującym się w Angoli nieswojo chłopakiem:

"-Ten gość to aktor, gra czarnego albo kogoś, kim jego zdaniem czarny być powinien. Ja jestem czarny, ale się tak nie zachowuję.
- Może nie jesteś czarny?
- Tak myślisz?
- Bo ja wiem..  A na czym właściwie polega bycie czarnym?"

Powieść Agualusy to także pean na cześć Luandy (mimo jej licznych wad) oraz angolskich krajobrazów. Autor przemyca sporo wiadomości faktograficznych i dba o historyczną edukację czytelnika. Nie czyni tego jednak nachalnie, wiadomości uzupełniają tekst, połyka się je poniekąd mimochodem.

Niemal z zasady lubię powieści o nietypowej konstrukcji, w jakiś sposób nowatorskie - dlatego już od pierwszych stron Agualusa chwycił mnie za serce. Niedawno dowiedziałam się, że będzie gościł na Internationales Literaturfestival (międzynarodowym festiwalu literackim) w Berlinie - na pewno wybiorę się na spotkanie z nim:)

Moja ocena: 5/6

José Eduardo Agualusa, Żony mojego ojca, tł. Michał Lipszyc, 364 str., Znak 2012

9 komentarzy:

  1. też lubię książki o nietypowej konstrukcji, takie, które od początku czymś nietypowym mnie zaskakują, jednak w tym przypadku fabuła jakoś zupełnie do mnie nie przemawia i chyba sobie podaruję czytanie tej powieści

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie właśnie tematyka bardzo przemawia - niezwykle ciekawa i do tego jaka bogata poznawczo!

      Usuń
  2. Zaczęłam czytać tę książkę, ale rozsypanka, o której piszesz, trochę mnie zniechęciła, choć też raczej lubię nietypowe konstrukcje. Dzięki Twojej recenzji wiem, że muszę do niej wrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doroto, myślę, ze warto czytać tę książe ciągiem - ja niestety nie mogłam sobie na to pozwolić i czytałam na raty, co bardzo zaszkodziło satysfakcji z lektury. Polecam i ciekawa jestem Twoich wrażeń!

      Usuń
  3. Mam lekki oczopląs, objawiający się m.in. tym, że ze zdumieniem przeczytałam w Twoim poście, że zanurzyłaś się w południowoamerykańskiej atmosferze. Po trzykrotnej ponownej lekturze udało mi się przeczytać poprawnie, ale obawiam się, że chwilowo rozedrgana narracja i nietypowa konstrukcja mogą mi nie służyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie strasz, panicznie zaczęłam szukać, czy nie pomyliłam kontynentów, co w moim aktualnym stanie świadomości byłoby wielce prawdopodobne.

      Usuń
    2. Nie straszę, z Tobą najwyraźniej lepiej niż ze mną:( Chyba muszę wreszcie przespać się dłużej niż przez cztery godziny...

      Usuń
  4. Zamierzałam kupić i w końcu nie kupiłam.
    Byc może jednak dobrze zrobiłam, gdyż ten styl prozy chyba nie przypadł by mi do gustu.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychodzi, że jednak bardziej do książki zniechęciłam niż zachęciłam. Szkoda, bo jednak lektura ciekawa.

      Usuń