Po lekturze książek Michaela Tsokosa z wielką ciekawością sięgnęłam po powieść jego koleżanki po fachu Emily Craig. I niestety srodze się rozczarowałam. Podczas gdy Tsokos zachwyca rzeczowymi uwagami, mimochodem przemycanymi uwagami na temat pracy patologa sądowego, a przede wszystkim ciekawymi szkicami psychologicznymi zabójców, Craig koncentruje się przede wszystkim na sobie.
To nie jest więc książka o ofiarach, ani o i cierpieniu, nawet nie jest to książka o pracy patologa, to jest książka o pani Craig i jej karierze. Książka pełna dumy z własnych dokonań i powtórzeń. I o ile duma jest wskazana, gdy ma się na koncie szereg spektakularnych osiągnięć zawodowych, to jednak powinna ona mieć jakieś granice. Stałe podkreślanie własnych osiągnięć, zawsze niezwykłych i zaskakujących początkowo nudzi, aż w końcu robi się żenujące.
Książki Tsokosa są osadzone w realiach niemieckich, ale śmiem twierdzić, że odnajdzie się w nich także czytelnik na przykład polski, Craig jednak nie jest w stanie wyłamać się z amerykańskiego środowiska. Wiele zdań poświęca na tłumaczenie zakresu obowiązków koronera, anatomopatolga czy wreszcie szeryfa i FBI.
Craig pracowała początkowo jako rysownik medyczny oraz specjalista od kości w klinice ortopedycznej, dopiero później studiowała antropologię na słynnej farmie kości, gdzie poznawała wszystkie tajniki rozkładu ciała i specjalizowała się w końcu tylko na strukturach kostnych. Tę drogę opisuje w swojej książce przynajmniej kilkanaście razy. Pozornie jest to książka o przypadkach, z jakim zetknęła się w trakcie swojej pracy antropologa sądowego stanu Kentucky, ale tylko pozornie. Wszystkie znalezione ciała czy kości są tłem do opisywania po raz enty, jak wspaniale wykształcił ją ten czy ów profesor i jak wiele dała jej wieloletnie praca rysowniczki, by mogła jako jedyna rozwiązać niezwykle zagadkowy przypadek. Chętnie także podkreśla swój wiek, konieczność pracy z młodszymi kolegami i udowadniania swoich umiejętności. Zakładam, że miało to brzmieć swojsko i sympatycznie. Jak domyślacie się pewnie, w moich uszach takie nie było.
Nie zaprzeczę, że wiele z książki Craig się dowiedziałam. Mnóstwo wiadomości stricte naukowych jest największą zaletą Tajemnic wydartych zmarłych. Świetne są bardzo szczegółowe opisy procesu badania kości, oddzielania tkanek miękkich od twardych, detektywistycznej, żmudnej pracy, wybierania larw, babrania się we krwi, przesypywania kilogramów popiołu w poszukiwaniu najmniejszej kosteczki czy tkwienia w trudnych warunkach atmosferycznych czy terenowych i wydobywania kości. Craig opisała swoją pracę przy tak znanych tragediach jak te w Waco, Oklahoma City czy po zamachu na World Trade Center. Zwłaszcza przy tej ostatniej nie udało się jej uniknąć patosu i grania na uczuciach. Nie zamierzam umniejszać żadnej z tej tragedii, ale mam alergię na amerykański patriotyzm, solidarność i egzaltację.
Książka ta jednak może się podobać, jak na przykład pisze ceniona przeze mnie Mery.
Moja ocena: 3,5/6
Emily Craig, Tajemnice wydarte zmarłym, tł. Hanna Pustuła, 300 str., Wydawnictwo Znak 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz