Gdyby nie promocja pewnie nie kupiłabym tej książki. Z zasady chętnie czytam biografie, a Lew-Starowicz to przecież szara eminencja polskiej seksuologii więc zapewne miał ciekawe życie. I nie pomyliłam się, faktycznie życie pana Starowicza było często zaskakujące, a przede wszystkim pracowite. Urodzony w prowincjonalnym Sieradzu, pilny uczeń, ministrant i wzorowy syn nie wydawał się być stworzony do zostania seksuologiem. Autor bez zadęcia opowiada o domu rodzinnym, wychowaniu, latach młodzieńczych i wreszcie studiach. Nie ukrywa swoich bliskich kontaktów z kościołem, a także fascynacji wojskowością. Stopniowo wyjaśnia jak narodziły się jego zainteresowania psychiatrią i seksuologią, opisuje początki pracy i życie rodzinne.
Najciekawsza część książki to oczywiście opowieści z gabinetu seksuologa. Jak się można domyślić nie ma takiego przypadku, z jakim Lew-Starowicz by się nie spotkał. Autor chętnie opowiada o swoich sukcesach, publikacjach, kontaktach wysokiego szczebla, występach medialnych. Ma do tego pełne prawo, w końcu ma na koncie wiele osiągnięć, czasami jednak miałam leciutkie wrażenie, że pan Starowicz jest nieco próżny. Mnie to nie przeszkadzało, uważam zresztą, że ludzie zbyt często umniejszają swoje sukcesy, obawiam się jednak, że w oczach niektórych czytelników może to być odebrane jako przechwałki.
W opowieściach seksuologa widać duży respekt, szacunek do pacjenta, autor z taktem relacjonuje wizyty i problemy. Wiele razy także podkreśla swoje poczucie misji na polu seksuologii - mnóstwo czasu i energii poświęcił w swoim życiu edukacji młodzieży i dorosłych. Zaskakującym jest jak dobrze potrafił umieścić swoje poglądy i naukę między medycyną, a stanowiskiem kościoła.
Pana od seksu przeczytałam z ciekawością ale nie podobał mi się styl książki - dość monotonny, jednostajny. Dobra jest struktura, przejrzystość, dobór zdjęć ale chyba zbyt rozpieściła mnie swoimi biografiami Grzebałkowska i ta książka wydawała mi się po nich bardzo zwyczajna, czasami wręcz nudna.
Moja ocena: 4/6
Zbignniew Lew-Starowicz, Pan od seksu, 235 str., Wydawnictwo Znak 2013.
Najciekawsza część książki to oczywiście opowieści z gabinetu seksuologa. Jak się można domyślić nie ma takiego przypadku, z jakim Lew-Starowicz by się nie spotkał. Autor chętnie opowiada o swoich sukcesach, publikacjach, kontaktach wysokiego szczebla, występach medialnych. Ma do tego pełne prawo, w końcu ma na koncie wiele osiągnięć, czasami jednak miałam leciutkie wrażenie, że pan Starowicz jest nieco próżny. Mnie to nie przeszkadzało, uważam zresztą, że ludzie zbyt często umniejszają swoje sukcesy, obawiam się jednak, że w oczach niektórych czytelników może to być odebrane jako przechwałki.
W opowieściach seksuologa widać duży respekt, szacunek do pacjenta, autor z taktem relacjonuje wizyty i problemy. Wiele razy także podkreśla swoje poczucie misji na polu seksuologii - mnóstwo czasu i energii poświęcił w swoim życiu edukacji młodzieży i dorosłych. Zaskakującym jest jak dobrze potrafił umieścić swoje poglądy i naukę między medycyną, a stanowiskiem kościoła.
Pana od seksu przeczytałam z ciekawością ale nie podobał mi się styl książki - dość monotonny, jednostajny. Dobra jest struktura, przejrzystość, dobór zdjęć ale chyba zbyt rozpieściła mnie swoimi biografiami Grzebałkowska i ta książka wydawała mi się po nich bardzo zwyczajna, czasami wręcz nudna.
Moja ocena: 4/6
Zbignniew Lew-Starowicz, Pan od seksu, 235 str., Wydawnictwo Znak 2013.
Jeśli znajdę w bibliotece, to może i wypożyczę. Szczególnie ciekawią mnie historyjki o pacjentach. Ale mam nadzieję, że tych historyjek jest więcej niż fragmentów z opowieściami o sukcesach autora :-)
OdpowiedzUsuńMnie właśnie tez najbardziej te historie o pacjentach ciekawiły, ale one raczej nie dominują, to jednak bardziej biografia niż wyznania seksuologa.
Usuń