Nigdy nie czytałam blogu Kalugi, nigdy nie interesowałam się jego treścią, nazwa zorkownia obiła mi się o uszy tylko przy okazji śledzenia wyników konkursu na Blog roku. Na dobrą sprawę nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego akurat tę książkę kupiłam w promocji Znaku. Było przecież ich tak wiele, a jeśli już kupuję papierowe książki, to tylko wtedy, gdy bardzo chcę jej mieć albo cena jest na tyle atrakcyjna, że się skuszę. Może przyciągnęła mnie zieleń sukienki? Może ciekawość jaka jest książka blogerki? Nie wiem. Ale wiem, że zakupu nie żałuję. Nie żałuję, mimo że to była najtrudniejsza dla mnie książka, jaką czytałam w życiu. To twierdzenie może być zaskakujące, bo przecież nie unikam lektur na temat ludobójstw czy tragedii. Kaluga nie tylko treścią, ale i sposobem pisania rozłożyła mnie na łopatki. Nigdy jeszcze nie odkładałam tak często książki. Chyba nigdy nie wylałam tylu łez podczas lektury i pewnie nigdy nie obiecywałam sobie tyle razy, że już do lektury nie wrócę. Za każdym razem jednak do niej wracałam, nawet jak pół nocy nie mogłam spać, a potem we śnie pielęgnowałam moje własne, umierające dziecko.
Trudne losy mieszkańców hospicjum, w którym Kaluga pracuje jako wolontariuszka, a także jej przeżycia mieszczą się na poziomie emocjonalnym bardzo blisko tego, czego sama doświadczyłam. Temat śmierci, życia i sensu obojga, a także sprawiedliwości, rozpaczy, niemocy, niechęci i zwątpienia przewałkowałam w ostatnich latach na wszystkie sposoby. I nawet jeśli uważam, że dotarłam do etapu stabilizacji, to nie znalazłam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Kaluga też ich nie ma, ale w jakiś sposób popchnęła moje myśli dalej.
Tak jak pisałam, Zorkownia obezwładnia nie tylko treścią ale i językiem. Wiele razy pisałam jak nie lubię poetyckich powieści. Myliłam się. Poetyckość Kalugi bardzo mi odpowiada.
Zwlekałam długo z tą notką, czekałam aż opadną emocje, przeczytałam kolejną książkę, bo nie chciałam pisać na gorąco. Chciałam uniknąć bólu i roztrzęsienia, uspokoić ducha i myśli. Mam wrażenie, że to książka dla każdego człowieka, ale paradoksalnie nie polecę jej nikomu.
Moja ocena: 6/6
Agnieszka Kaluga, Zorkownia, 288 str., Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.
Ja myślę, że do takich książek trzeba dojrzeć. I wiedzieć, że jest na nie pora. Sama jestem wielkim tchórzem, boję się skrajnych emocji, roztrzęsienia, bólu. Nie jestem pewna, czy i kiedy przyjdzie pora na tę książkę, ale jeśli przyjdzie, to wiem (chyba), co mnie czeka.
OdpowiedzUsuńAgnieszko albo samemu dojrzeć, albo życie człowieka na siłę dojrzeje. Nigdy bym nie namawiała do sięgnięcia po tę książkę.
UsuńDość długo i regularnie czytałam zorkownię, teraz przestałam, bo niczego już nie robię regularnie. Książki nie czytałam i mimo wszystko nie zamierzam. Lektury postów na blogu pozwoliły mi skonfrontować się z wieloma moimi myślami i przemyśleniami, na razie starczy. Poza tym trochę obawiam się, że książka jest gorsza od bloga (choć może być i zupełnie odwrotnie), a po co mi psuć to, co dobre?
OdpowiedzUsuńNie wiem czy jest gorsza, to chyba tylko notki z bloga, zebrane w całość. Zajrzałam i przeczytałam ostatnie kilka wpisów i nie widzę różnicy. Podejrzewam, że jeśli czytałaś bloga, to książka nie bedzie dla Ciebie odkrywcza.
UsuńCzasem takie zebranie w całość (i uładzenie, czasem dopisanie) tworzy nową jakość. Tak było na przykład z "Chustką", może więc i w tym przypadku jest podobnie. Ale i tak nie sprawdzę...
UsuńJestem świeżo po lekturze ( recenzji też- zapraszam:), ciężka ale piękna książka,
OdpowiedzUsuń