Siegając po Frywolitki, miałam nadzieję na sentymentalny powrót do dawnej Musierowicz. W tym celu jednak powinnam była sięgnąć po pierwsze tomy Jeżycjady, bo Frywolitki mnie wynudziły i przesłodziły. Pamiętałam jej felietony, publikowane chyba jeszcze w Filipince, które wtedy mi się podobały. Ten zbiór zawiera jednak teksty z Tygodnika Powszechnego, które z założenia miały zawierać informacje o ostatnio przeczytanych książkach, jednak Musierowicz często i chętnie odbiega od tematu, co samo w sobie nie musi być złe. Na pewno symaptyczne są bezpośrednie zwroty do czytelniczek, odwoływanie się do konkretnych listów - zakładam, że w ten sposób Musierowicz budowała z tym gronem ścisłą więź. Mnie wydały się one jednak infantylne i egzaltowane.
Dygresje autorki dotyczą przede wszystkim najgorszego postrachu dzisiejszego świata, czyli telewizora - ołowianego oka i ryczącego pudła. Sama nie miałam telewizora przez wiele lat, a teraz mimo że mam, nie oglądam, ale daleko mi do fanatyzmu Musierowicz. Publikowane felietony pochodzą z lat 1994-97. Już wtedy autorka ubolewała nad marnością ramówki, beznadzieją programów i niskim poziomem całości. Obawiam się, że teraz brakuje jej już słów na diabelstwo wcielone jakie prezentowane jest w telewizji :) Naprawdę rozumiem krytykę, sama lubię ponarzekać na telewizję, ale gdy zaczyna ona przechodzić w fanatyzm, to robi się śmieszna i żenująca.
Musierowicz nie stroni także od podkreślania jej katolicyzmu, fascynacji ogrodnictwem, peanów na cześć natury czyli wyraźnie wpada w trend, jaki dominuje w jej najnowszych książkach. Być może jej egzaltowany, pensjonarski czasem styl, podobałby mi się trzydzieści lat temu, teraz nudził, nawet wśród proponowanych przez nią lektur, nie znalazłam żadnych inspiracji. Polecam tylko zagorzałym fanom autorki.
Moja ocena: 3/6
Małgorzata Musierowicz, Frywolitki czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!, 237 str., Akapit Press 1997.
Ach, ach, ciekawe co byś powiedziała po trzecim tomie Frywolitek, gdzie słodyczą ocieka każda strona, poezja zawarta jest w każdym zdaniu, a złote myśli obsypują czytelnika niczym śnieg w zamieć. I o książkach to już tam w zasadzie nie pisała.
OdpowiedzUsuńNie mów, że czytałeś? Nie zmogłabym.
UsuńNo oczywiście, że czytałem. Doprawdy niegdyś był ze mnie zagorzały wielbiciel :)
UsuńDla relaksu pełnego sentymentów polecam jednak Jeżycjadę z jej sympatycznych początków:) U mnie właśnie "Opium w rosole" na tapecie:)
OdpowiedzUsuńMasz rację, jak tylko przeprowadzę Jeżycajdę, zabieram się za czytanie.
Usuń