sobota, 27 sierpnia 2016

"Hotel New Hampshire" John Irving


Bardzo długo słuchałam tej książki. Przytłoczyła mnie ilość wątków, postaci, losów i historii. 
Win Berry i Mary Bates poznają się podczas wakacyjnej pracy w pewnym hotelu, zakochują się w sobie i w końcu biorą ślub oraz stają się rodzicami piątki dzieci. Frank, Franny, John, Lilly i Egg to niezwykłe zestawienie przeróżnych charakterów. Historię rodziny opowiada John, dodać trzeba, że robi to bardzo szczegółowo i skrupulatnie. Największy wpływ na życie rodziny ma zakup byłej szkoły dla dziewcząt, którą, zgodnie z marzeniem ojca, przerabiają na tytułowy Hotel New Hampshire. 

Irving tworzy wybuchową mieszankę osobowości, która ma być bazą do bliższego przyjrzenia się różnym problemom. Przede wszystkim jest to seksualność - gwałt, homoseksualizm, biseksualizm czy kazirodztwo i prostytucja. Na dobrą sprawę cała fabuła kręci się wokół tych zagadnień - bardzo wcześnie seksualnie rozbudzona Franny dopytuje rodziców na temat ich życia seksualnego, przyjmująca na godziny w swoim pokoju hotelowa pokojówka wprowadza Johna w tajniki seksu, stale przewijający się temat gwałtu i ciąży, cała grupa prostytutek, które towarzyszą dorastaniu dzieci - ta książka przytłacza seksualnością. Na pierwszym planie jest jednak gwałt - jego przebieg, wyparcie, trauma i wreszcie przepracowanie. Koncentracja na tym wątku by wystarczyła. Tak szerokie ujęcie tematu moim zdaniem książce szkodzi, rozdrabnia ją i czyni momentami niestrawną, bo zwyczajnie nierealną. Nagromadzenie absurdalnych sytuacji i zbiegów okoliczności miejscami mnie nużyło. Niektóre sceny uwodziły komizmem sytuacyjnym ale w skali całej książki były dla mnie rażące. I rozumiem, że Irving ma taką manierę i jego sposób kreowania świata czemuś służy, podoba mi się zresztą jego dosadny język, ale sama narracja w mój gust nie trafia. I o ile Regulamin tłoczni win był dla mnie spójny, skierowany na jeden główny temat, to w tej książce autor zwyczajnie przedobrzył. Czasami czułam się jak podczas lektury Stulatka Jonasa Jonassona. 

Gawędziarski sposób prowadzenia narracji, dykteryjki, szkicowane z rozmachem sceny tworzą mieszankę wybuchową. Taka proza jest są natarczywa, dokuczająca, wyzywa czytelnika, tak jakby autor mrugał do niego okiem, ciągle udawadniając, że w swojej powieści może wszystko. 

W jednym zgadzam się z Irvingiem całkowicie - by ogarnąć rzeczywistość, by przystosować ją do własnej koncepcji na życie, trzeba być w jakiś sposób szalonym, odstawać od reszty, iść pod prąd i nie bać się. Tacy są bohaterowie Irvinga i w taki sposób idą przez życie. 

Moja ocena: 4/6

John Irving, Das Hotel New Hampshire, tł. Hans Hermann, 605 str., czyt. Rufus Beck, Random House Audio 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz