poniedziałek, 5 grudnia 2016

"Młyn na wzgórzu" Karl Gjellerup


Gdyby nie Nagroda Nobla przyznana Gjellerupowi w 1917 roku, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po jego prozę. Dzięki serwisowi Wolne Lektury trafiłam właśnie na ten tytuł, zresztą jedyny tam oferowany, więc wybór był prosty. Dopiero teraz przeczytałam w jego biografii, że w swojej twórczości poruszał także wątki buddyjskie i wyraźnie autobiograficzne i podejrzewam, że te utwory są ciekawsze od Młyna na wzgórzu

Jakub jest właścicielem młyna, ojcem małego Janka i mężem umierającej Chrystiany. Atmosfera w młynie jest napięta - służąca w nim Lisa to kobieta demoniczna, w której kochają się wszyscy, zarówno parobek, pomocnicy jak i sam Jakub. Targany wyrzutami sumienia właściciel stara się trzymać służącą na dystans, jego żona jednak zdaje sobie sprawy z namiętności do niej i na łożu śmierci prosi męża o poślubienie kobiety, która będzie dobra dla Janka. Jakub odgaduje, że Chrystyna myśli o bogobojnej i skromnej Hannie - siostrze swojego przyjaciela i pragnie w ten sposób wyrazić swoją obawę przed małżeństwem z Lizą, której Janek nie lubi. 

Po śmierci Chrystyny, pochodząca z kłusowniczej rodziny Liza stawia sobie za cel zostanie młynarzową i konsekwentnie omotuje Jakuba, na przykład wzbudzając w nim zazdrość. Ten natomiast spędza dużo czasu w leśniczówce przyjaciela, by spotykać się z Hanną, a także by uciec od dusznej atmosfery w młynie. Mimo to wewnętrzna walka między czystą miłością, a grzeszną namiętnością nigdy się nie kończy. A właściwie kończy się tragedią.

Młyn na wzgórzu nie zachwycił mnie właściwie niczym - językowo bardzo rozwlekły, liczne opisy natury, nastrojów są nudne, spostrzeżenia dotyczące uczuć, charakterów niemniej nieciekawe. Nawet sam konflikt wewnętrzny głównego bohatera wydał mi się wręcz śmieszny, a demonizm i owijania wokół małego palca poszczególnych samców przez Lizę bardzo nierealne. Ten szkic kobiety na wskroś złej, pochodzącej z niegodziwej rodziny i ukazanie w kontraście pogodnej, bogobojnej i cichej przeciwniczki nie zdał egzaminu czasu.

Nie jestem w stanie ocenić słuszności przyznania Nagrody Nobla Gjellerupowi, gdyż nie dostał jej za konkretną powieść lecz za różnorodną twórczość poetycką i wzniosłe ideały i z tym drugim spostrzeżeniem mogę się zgodzić. Ideałów w tej powieści zaiste nie brak, jego poezji jednak nie zamierzam poznawać.

Moja ocena: 3/6

Karl Gjellerup, Młyn na wzgórzu, tł. Stanisław Sierosławski, 378 str., Wolne Lektury.

16 komentarzy:

  1. O, nie wiedziałam o istnieniu takiej książki. :) Poszukam jej, bo mam wielką słabość do skandynawskiej literatury, a opisy przyrody, nastrojów i konfliktów wewnętrznych bardzo lubię. Dziwi mnie, że temu pisarzowi Nobla przyznano m.in. za wzniosłe ideały. Ideały nie powinny być brane pod uwagę, powinno się oceniać tylko wartości literackie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ten Nobel z bodajże 1917 roku, wtedy chyba jeszcze inne uzasadnienia przechodziły. Nie musisz szukać, jest w serwisie Wolne Lektury.

      Usuń
  2. Ta rozwlekłość językowa i nastrojowość to chyba znak firmowy Skandynawów. Czego się nie tknąć: Lagerlof, Bjornson, Lagerkvist, to ma się wrażenie jakby to było pisane w zwolnionym tempie. Raz na jakiś czas taki trochę poetycki klimat wypada interesująco ale nie wątpię, że w naszych konkretnych czasach generalnie "sprzedaje się" słabo. Słowa uznania za odwagę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, przez Bjornsona przebrnęłam, Lagerkvist to nawet mi się podobał, a Lagerlöf mnie strasznie wymęczyła. Poetycki klimat swoją drogą, choć ja wiele z niego tu nie czułam, ale problematyka powieści też zupełnie nie na czasie. Dziękuję, przeczytałam tylko i wyłącznie z powodu Nagrody Nobla.

      Usuń
    2. Też miałem kiedyś takie cisze "wyzwanie" :-) ale nigdy nie dociągnąłem go do końca - z jednej strony najnowsi, z drugiej najstarsi laureaci okazali się najsłabszymi ogniwami.

      Usuń
    3. Ja nawet bloga wyzwaniowego założyłam i tam zbierane są recenzje noblistów, a tutaj mam liste z przeczytanymi i zamierzam kiedyś wszystkich "zaliczyć".

      Usuń
    4. Moja lista to był zeszyt z przepisaną z encyklopedii tabelą noblistów i najsłynniejszych dzieł literacki świata, działo się to w czasach przedinternetowych - tak, tak były takie czasy :-) Do dzisiaj pamiętam męki nad książkami niektórych autorów :-)

      Usuń
    5. Też takie listy miałam ale wtedy raczej francuską klasykę czytałam :)

      Usuń
    6. Zdecydowanie lepszy wybór - Skandynawowie pisali w gruncie rzeczy na jedno kopyto a czego by nie mówić, to tego akurat nie można zarzucić Francuzom. Nie dawno przypomniałem sobie z francuskich staroci "Pieśń o Rolandzie" i byłem zaskoczony jak to ciągle brzmi.

      Usuń
    7. Nie czytałam od czasów liceum. Ja od kilku lat nosze się z zamiarem powtórzenia sobie Rougon-Macquartów ale na razie mam za sobą tylko dwa pierwsze tomy. Może w przyszłym roku wreszcie?

      Usuń
    8. Jak tak miałem z Komedią ludzką ale nie zdzierżyłem, momentami okazywała się równie niestrawna co Skandynawowie :-). Przy Zoli byłem już ostrożniejszy, wiedziałem że nie da się przez 20 tomów utrzymywać takiego poziomu co w Germinalu więc poddałem się walkowerem.

      Usuń
    9. To prawda, czytałam bardzo ciekawą biografię Haliny Suwały, gdzie sporo miejsca poświęca właśnie powstawaniu kolejnych tomów. Ja swego czasu wszystkich nie przeczytałam, bo ich po prostu nie było, teraz już mam wszystkie, tylko motywacja słaba. A z Komedii ludzkiej też wszystkiego nie przeczytałam i chętnie nadrobiłabym.

      Usuń
    10. Ja już na sagi/cykle chyba się nie porwę, wyjątek zamierzam zrobić dla Galsworthy'ego ale to dlatego, że Forsyt'owie nie odstręczają objętością :-).

      Usuń
    11. Oh też planuję Forsytów, bo jeszcze nie czytałam!

      Usuń
  3. Rougon-Macquartów i Komedię bije na głowę, czytałem ich w liceum więc pamiętam już tylko tyle, że książkę "pochłonęłem" ale nie ma się co dziwić, nie bez kozery Galsworthy kumplował się z Conradem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to dobrze rokujesz, super, postaram się niebawem zaopatrzyć!

      Usuń