piątek, 17 listopada 2017

1945. Wojna i pokój" Magdalena Grzebałkowska


Mimo że od wojny dzieli mnie jedno pokolenie, jestem dzieckiem wojny. Dorastałam słuchając o niej i o roku wyzwolenia. Towarzyszyły mi historie trudne - babcia opowiadała o wojnie na Śląsku, o lęku przed nadejściem Rosjan, o marszu śmierci z Auschwitz. Przyjmowałam te opowieści bezwiednie, nasiąkałam nimi, były dla mnie naturalne, choć ich groza wyzwalała niezdrową ciekawość, każącą pytać o jeszcze i jeszcze. Potem w innej części Polski poznałam chłopaka, syna znajomych mojej drugiej babci, który czterdzieści lat po wojnie z pasją zbierał części umundurowania, czapki, łuski nabojów. W międzyczasie odbyłam traumatyczną dla mnie wycieczkę do Auschwitz, której nie zapomnę chyba nigdy. Jako dorosła osoba wysłuchałam opowieści teściowej, która jako młoda kobieta wypędzona została wraz z rodziną z gospodarstwa w ówczesnych Prusach Wschodnich. Skutki tej traumy widziałam u niej aż do jej śmierci. Odwiedziłam z nią jej rodzinną wioskę, tuż pod rosyjską granicą - nadal zrujnowaną, zachwaszczoną, martwą. 

Rok 1945 nie był rokiem radości i szczęścia. To nie była trwająca cały rok wiosna z budzącym się do życia nowym światem. To był nadal czas rozpaczy, zgryzoty, rozstań i śmierci. Nie miał nic wspólnego z celebrowanym na szkolnych akademiach Dniem Zwycięstwa. Wciąż był rokiem tułaczki, ukrywania się, biedy, głodu, szukania, mordowania, odwetu. Grzebałkowska przedstawia świat, który po części znałam z opowiadań, systematyzując go dla mnie, dzieląc na rozdziały, a przede wszystkim poszukując spojrzenia totalnego. 

To nie jest książka o Polakach, nie jest także o Niemcach. To książka o tym jednym roku. Miesiące przesuwają się przed naszymi oczami wraz z tobołami, pierzynami, rozczochranymi i głodnymi ludźmi, przepychanymi z kąta w kąt, ze stacji, na stację. Migają obrazy tych, którzy odwiedzali opuszczone wioski, by umeblować swoje, często wypalone domy. Widzimy pisane kredą informacje o (tymczasowym) miejscu pobuty, karteluszki z rozpaczliwymi prośbami o wiadomości o bliskich. Obserwujemy powstające sierocińce, czytamy setki gazetowych ogłoszeń. Otwarto sklep, podejmuje się usługi krawieckie, tworzy się chór, ruszamy na Ziemie odzyskane, a między tym, jak litania - oddam dziecko za swoje, zdrowy niemowlak do oddania, przyjmę sierotę, przyjmę kilkuletnią dziewczynkę, oddam noworodka, szukam synka, szukam zaginionego malucha. 

Ogrom opisywanego przez Grzebałkowską cierpienia przytłacza, tak samo jak zagmatwane losy ludzkie - Polaków, Niemców, Ślązaków, Kaszubów, Ukraińców, Żydów. Nie sposób przepracować takiej traumy w kilkadziesiąt lat. My (autorka i ja na przykład), urodzeni, trzydzieści - czterdzieści lat po wojnie, nadal jesteśmy jej dziećmi, nadal nosimy w sobie tę traumę, najczęściej podświadomie. Dlatego tak bardzo dotknęła mnie ta książka, dlatego uparcie sięgam po pozycje tematycznie związane z wojną. 

Grzebałkowska kolejny raz napisała świetny reportaż - co ciekawe, starała się ująć temat z wielu perspektyw (co znakomicie jej wyszło), równocześnie zostawiając niewielki, ale bardzo istotny, skrawek dla siebie i swojej rodziny.

Moja ocena: 6/6

Magdalena Grzebałkowska, 1945. Wojna i Pokój, 420 str., Agora Warszawa 2015.

7 komentarzy:

  1. Lubię reportaże, więc będę mieć na uwadze tę książkę. Wydaje się bardzo ciekawa. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię książki z okresu wojny.
    Pozdrawiam.
    https://czytanestrony.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nie przekonuje mnie do siebie ta pozycja.
    Serdecznie pozdrawiam.
    www.nacpana-ksiazkami.blogspot.de

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie lektury są po prostu obowiązkowe...

    OdpowiedzUsuń
  5. Recenzja zachęciła mnie do przeczytania książki. Okres wojny też znam z opowiadań rodziców, dziadków. Wiem, że jej skutki dotykają ludzi z obu stron konfliktów. Sięgnę po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń