poniedziałek, 27 sierpnia 2018

"Król" Szczepan Twardoch



Mam problem z Twardochem. Król podobnie jak Morfina wprawił mnie w pewien sposób w konsternację. Z jednej strony podobał mi się, a z drugiej wcale. Choć chyba jednak bardziej mi się nie podobał, niż podobał. Zastanawiam się, czy dokończyłabym lekturę, gdybym zdecydowała się na czytanie. A tak Maciej Stuhr przeprowadził mnie zgrabnie przez całą książkę, dobrze mnie przy tym bawiąc. 

Zacznę do końca, czyli od języka. Z jednej strony świetny w swoich powtórzeniach, sugestywny, ciekawiący monotonią, a z drugiej strony wkurzający tymi samymi punktami. Jest jak wkurzająca piosenka, która włazi w ucho i nie sposób się od niej uwolnić. Te ciągłe powtórzenia nazwisk i wydarzeń nadal brzmią mi w głowie i pewnie jeszcze długo będzie mi towarzyszyć specyficzna melodia Króla. Zdecydowanie podobał mi się w prozie Twardocha koloryt, odmienny sposób mówienia każdej postaci, wstawki w jidisz. Zresztą autor potrafi zadbać o ten koloryt na całej płaszczyźnie powieści - przedstawiając życie w żydowskiej dzielnicy Warszawy, rozmowy polityków, uliczny handel itd. To oczywiście tylko wycinek warszawskiego życia - akcja toczy się w środowisku żydowskim, wśród kombinatorów, mistrzów życia, przywódców Kercelaka, czyli ówczesnych mafiosów, których życie polegało na pobieraniu haraczu od innych, spędzaniu czasu w barach, knajpach, burdelach i na meczach bokserskich. Na walkach z polskimi bojówkami. Na rządzeniu i byciu królami życia. Prawdziwe postaci mieszają się z fikcyjnymi tworząc znakomity przekrój warszawskiej ulicy - pisząc znakomity zdaję sobie jednak sprawę, że nie jestem w stanie tego ocenić, bo stolica lat 30. ubiegłego wieku nie jest moim konikiem ani hobby. Takie wrażenie przynajmniej na mnie Król wywarł, nie mnie jednak rozsądzać, czy to życie faktycznie tak wyglądało. Jeśli jednak racja jest po stronie autora, to cieszę się, że nie mam nic wspólnego ani z Jakubek Szapiro, ani z Kumem Kaplicą, o Radziwiłłku nie mówiąc.

Jakub Szapiro to żydowski bokser, który przede wszystkim jednak pracuje dla Kuma, władcy żydowskiej Warszawy. Kum ma w swojej garści wszystko - sklepy, targi, konszachty, narkotyki, haracze. By utrzymać tę pozycję potrzebuje zaufanych ludzi, którzy dla niego cały ten kram będą kontrolować i którzy nie stronią od przemocy. Radziwiłłek z Kumem współpracuje, ale to .... (wstawcie tu sobie odpowiednie określenie spoza rejestru nadającego się na blog) jakich mało. Lawirant, kombinator o zamiłowaniu do brutalnego seksu. Jeśli już jesteśmy przy seksie, to ulubionym miejscem rozmów Kuma i jego szajki jest burdel Ryfki Kij. To przecież prawdziwi mężczyźni, którzy lubią komuś wlać, dobrze zjeść, sunąc po mieście wypasionymi modelami samochodów, w kieszeni czuć metal pistoletu i oczywiście zabawić się z dziwką. W domu czeka wprawdzie żona, która służy to tego samego, co pracownice Ryfki, no i do rodzenia dzieci i gotowania, czasem pomarudzi, ale poza tym zbyt ważna nie jest. Powieść Twardocha zaludniona jest prawdziwymi macho, szowinistami, którzy do tego nie grzeszą inteligencją. Czytelnik lub czytelniczka muszą to wytrzymać, albo porzucić lekturę. Ja wytrzymałam dzięki wyżej wymienionemu Maciejowi Stuhrowi oraz ciekawości. Jak książka się skończy, wiadomo dość szybko, ciekawa jednak byłam, w jaki sposób autor poprowadził fabułę. Przede wszystkim interesowało mnie jednak życie w Warszawie - stosunki polsko-żydowskie, wygląd ulic, przetasowania polityczne. Całe to tło było mi nieznane, a wiedza, jak się potoczyły losy Polski, nadawała przedstawionym w książce opisom apokaliptycznego posmaku.

Po lekturze pozostanie we mnie jedynie koloryt żydowskiej Warszawy. Żaden z bohaterów nie zasługuje na to, by wejść do kanonu moich ulubionych postaci literackich. Szapiro jest groteskowy, marionetkowy, dumny i słaby - szuka swojej drogi, ale szuka jej tak, jakby wcale nie był przekonany, że chce ją znaleźć. U schyłku życia, pogrążony w wyrzutach sumienia, spogląda na siebie, jak na osobę przegraną. Motyw poszukiwania własnej drogi, rozterek egzystencjalnych zupełnie więc nie przekonuje, a postać Litaniego - metafizycznego stwora krążącego nad Warszawą, wręcz śmieszy. Tak samo jak przeraża wizja świata, którym rządzi przemoc i testosteron.

Moja ocena: 3,5/6

Szczepan Twardoch, Król, 432 str., czyt. Maciej Stuhr, Wydawnictwo Literackie 2016.

7 komentarzy:

  1. Jeszcze nie czytałam nic Twardocha, ale to tylko kwestia czasu. Mam "Króla" u siebie na półce i mam nadzieję, że mi jednak bardziej przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję, udanej lektury!

      Usuń
  2. Czytałam "Morfinę" i zmęczyłam "Dracha". Jak patrzę na Twoją recenzję to mam wrażenie, że Twardoch cały czas pisze o tym samym i używa tych samych chwytów. A że nie jest to literatura na miarę arcydzieła to, to raczej wkurza niż zachwyca. Przynajmniej mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też myślę, że on pisze ciągle to samo, tylko zmienia kulisy. "Drach" jeszcze przede mną.

      Usuń
    2. Osobiście nie polecam. ;) O ile nie jesteś fanką, to Cię już niczym nie zaskoczy.

      Usuń
    3. Niestety już kupiłam, więc siłą rzeczy kiedyś trzeba będzie przeczytać.

      Usuń
  3. Zastanawiałem się nad ta pozycją. Chyba czas po nią sięgnąć ;)

    OdpowiedzUsuń