Mężczyzna w średnim wieku próbuje dostać się do słynnego profesora. Jako że to medyk wielce oblegany i ceniony, jest to bardzo trudne zadanie. Narrator więc pojawia się w klinice dzień po dniu i kluczu korytarzami, szuka odpowiedniego gabinetu i prowadzi iście kafkowskie rozmowy. Trafia w tym błądzeniu na różne piętra i różne osoby, którym zwierza się ze swoich problemów. To będzie recepcjonistka, palacz, współpacjentka, która już się do profesora dostała, jego asystent. Dzięki tym konwersacjom poznajemy nieco życie narratora, ale i mamy poczucie matni i biegania w kołowrotku. Odbija się on od kolejnych drzwi, odsyłany jest a to na drugie, a to na czwarte piętro, zwodzony co do godziny przyjęć. Z jego monologów wyłania się postać depresyjna, zagubiona, niezrozumiana, bez wsparcia w rodzinie. Te rozmowy wydają się być swoistą autoanalizą, samopomocą – bo objawiają mu się różne aspekty swojego życia, których dotąd nie dostrzegał lub dzięki innej perspektywie dostrzegł je w odmienny sposób.
Czytam tę powieść jako metaforę tego, co dzieje się w głowie narratora, jego wewnętrznej walki i poszukiwań pomocy. Na płaszczyźnie realistycznej można tu oczywiście widzieć nieczuły system i rozważanie nad tym, co ma największą siłę terapeutyczną, być może wystarczy rozmowa z drugim człowiekiem?
Kropkę nad i autor stawia zakończeniem, które całkowicie zaskakuje i faktycznie pozostawia czytelniczkę bez słów. I o ile cała książka była dla mnie pewnym rozczarowaniem (spodziewałam się czegoś podobnego do innych powieści autora), to zakończenie ją uratowało i wyniosło na inny poziom.
Moja ocena: 4/6
Pavol Rankov, Klinika, tł. Tomasz Grabiński, 196 str., Wydawnictwo Książkowe Klimaty 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz