poniedziałek, 21 lipca 2025

"Mit Dir, da möchte ich im Himmel Kaffee trinken" Sarah Lorenz


Blisko czterdziestoletnia Elisa spogląda wstecz na swoje życie. Życie, którego sensem było ciągłe poszukiwanie miłości, zrozumienia, ciepła i akceptacji, a które toczyło się między różnymi domami, na ulicy, w domu dziecka, w melinach, w opuszczonych mieszkaniach, w brudzie, wśród narkotyków, alkoholu, papierosów i przemocy, także tej seksualnej. Elisa relacjonuje tę przeszłość fragmentami, impresjami, wraca do dzieciństwa, a potem na ulicę i w końcu do teraźniejszości. 

Ratunkiem dla dziewczyny były książki – a szczególnie wiersze Maschy Kaléko, którymi rozpoczyna każdy rozdział. Ta powieść to właściwie dialog z poetką. Elisa czuje, że ma podobną wrażliwość i w pewnym sensie podobne przeżycia. Kaléko, w Polsce niestety nieznana, była wybitną poetką, która w ostatniej chwili uciekła przed reżimem hitlerowskim. Urodzona w Chrzanowie, dorastała w Berlinie, gdzie odkryła swój talent. Postać niezwykle ciekawa, na którą trafiłam przypadkiem, często mijając ulicę jej imienia w Berlinie. Dla Elisy jest wzorem, guru, ostatnią deską ratunku.

Debiutancka powieść Lorenz zachwyca językiem i konstrukcją – Elisa jest szczera do bólu, pełna refleksji, nastawiona na poszukiwanie przyczyn swojego losu. Mimo niewyobrażalnie ciężkich przeżyć nie jest zgorzkniała, potrafi odnaleźć dobro i nie ustaje w poszukiwaniu i docenianiu tej miłości, która jest jej dana. Zasadzenie tej powieści na dialogu z Maschą Kaléko to wspaniały pomysł, a ustawienie literatury jako ratunku w najtrudniejszych chwilach bardzo ze mną rezonuje. 

Lorenz przyznaje, że zawarła w tej powieści wiele z własnego życia – co nadaje tej lekturze dużo głębszego wymiaru. Znacie te opowieści, o których się sądzi: gdybym to spisała, nikt by nie uwierzył, że jedna osoba może aż tyle przeżyć? No właśnie, życie pisze nieoczekiwane scenariusze, każe przetrwać więcej niż się wydaje, że to możliwe. Lorenz zachowała przy tym tyle ciepła, serdeczności i wiary w życie, że mimo tak ciężkiej tematyki, potrafi dodać otuchy. 

Moja ocena: 5/6

Sarah Lorenz, Mit Dir, da möchte ich im Himmel Kaffee trinken, 214 str., Rowohlt 2025. 

niedziela, 20 lipca 2025

"Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursula K. LeGuin



Lata temu poległam przy prozie LeGuin, nie przebrnąwszy nawet przez pięćdziesiąt stron. Na drugie podejście do Ziemiomorza wybrałam audiobook i to był bardzo doby pomysł. Tym razem książkę skończyłam, a podczas lektury wcale się nie nudziłam. 
Zacznę od końca – nie nudziłam się, bo oczarował mnie język autorki. To bardzo potoczyste, plastyczne pióro, które odmalowuje świat i bez reszty wciąga w tę kreację. Sama historia jest natomiast dość prosta. Ged dorasta na jednej z wysp archipelagu Ziemiomorza, nieświadomy swoich mocy. Po ich odkryciu ląduje w szkole dla czarnoksiężników na wyspie Roke. A w szkole, jak to w szkole, nawiązuje przyjaźnie, ale i wplątuje się w kłótnie. Podczas jednej z nich używa swojej nadzwyczaj silnej mocy, która wymyka mu się spod kontroli. Chłopak wychodzi z konfrontacji cało, przynajmniej fizycznie, ale nie bez nauki. Zadziorny i pewny siebie nastolatek zmienia się, pokornieje i jest gotowy na poniesienie konsekwencji swojego czynu.
Od tego momentu jego życia się zmienia, a Ged podąża za nieznanym, które obudził, wiedząc, że tylko ostateczna konfrontacja da mu oczyszczenie i wyzwolenie. Wędrówka nastolatka obejmie wiele z wysp  archipelagu, a poruszał się będzie głównie łodzią. Czytelniczkę czeka wiele dramatycznych opisów walk z przeciwnościami natury i nieprzychylnymi osobnikami oraz mnóstwo przemyśleń na temat własnych błędów i ich konsekwencji.

Ta klasyka fantasy to nic innego jak opowieść o dorastaniu, odnajdywaniu swojego ja, własnej ścieżki i przeznaczenia, o ponoszeniu konsekwencji własnych czynów i o sile przyjaźni. Doceniam kreację tego świata oraz postaci Geda, myślę jednak, że zdecydowanie za późno sięgnęłam po ten cykl. To książka do czytania w wieku nastoletnim – wtedy, gdy rozterki Geda są bliższe czytelniczce. Wtedy, gdy nie zna się już wielu światów i wielu kreacji, a Ziemiomorze może uwieść świeżością. 

Cieszę się, że wreszcie poznałam ten, bądź co bądź, słynny cykl, ale nie planuje jednak kontynuacji. 

Moja ocena: 4/6

Ursula K. LeGuin, Czarnoksiężnik z Archipelagu, tł. Stanisław Barańczak, 245 str., Prószyński i s-ka.

sobota, 19 lipca 2025

"Lizystrata" Arystofanes


 

Lizystrata skrzykuje kobiety z całej Hellady, by wreszcie zakończyć ciągnącą się wojnę. Mężczyźni zaciekle walczą i nic ich nie przekonuje o bezsensie tych działań. Lizystrata wpada więc na pomysł, jak przycisnąć mężów. Szantażem najbardziej skutecznym ma byc wstrzemięźliwość. Okazuje się, że wojna już nie jest taka fajna, gdy nie ma gdzie spuścić, hmm, pary. Przedsięwzięcie nie jest jednak takie łatwe, bo i niektórym kobietom trudno wytrzymać bez zbliżeń. Oczywiście pomysł Lizystraty zostaje uwieńczony sukcesem i w Helladzie zapanuje pokój.

Dwudziestopięciowieczna sztuka jest zaskakująco aktualna i wciąż bawi. Arystofanes kreśli sceny pełne komizmu słownego i sytuacyjnego, a współczesna czytelniczka jest w stanie to docenić dzięki tłumaczeniu Olgi Śmiechowicz. Widać, że naukowczyni włożyła w ten przekład wiele serca i konsekwentnie realizowała swój pomysł, dostosowując wypowiedzi poszczególnych postaci, ale nie odbiegając od oryginału. Nie znam oczywiście greki, ale autorka przekładu starannie tłumaczy swoje decyzje w licznych przypisach, a także we wstępie, skądinąd świetnym i bardzo wiele wyjaśniającym. Śmiechowicz odwołuje się w nim do strajku kobiet, ustawiając w ten sposób interpretację tej komedii, równocześnie nie ujmując jej lekkości.

Można się kłócić na temat zasadności konkretnych rozwiązań translacyjnych czy użycia wulgaryzmów – je nie zamierzam tego czynić, bo przede wszystkim nie mam żadnej wiedzy na tym polu, a po drugie doceniam odwagę tłumaczki. Kupuję jej konsekwencję, osadzenie sztuki w znanym nam kontekście i śmiałość w podążaniu za swoją wizją. Czytało się to świetnie, a dzięki przypisom mam poczucie, że zrozumiałam kontekst historyczny. 

W całym tym projekcie jednak zabrakło mi konsekwencji, końcowa nota o tłumaczce, potrzebna i ważna, napisana jest tak, że przekreśla w moich oczach całe tłumaczenie. Śmiechowicz jest w niej hellenistą i historykiem, tłumaczem i autorką oraz laureatką, a nawet dramaturgiem. Nie wymagam feminatywów, ale nie toleruję niekonsekwencji, która mnie bardzo razi. Ponadto biorąc pod uwagę przekład oraz wstęp, a zwłaszcza hasła ze strajku kobiet, zupełnie nie rozumiem tak upartego nazywania siebie choćby historykiem. Ta ostatnia strona jest dla mnie przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu.

Moja ocena: 4/6

Arystofanes, Lizystrata, tł. Olga Śmiechowicz, 200 str., Biblioteka Śląska 2022.

piątek, 18 lipca 2025

"Die Schiffbrüchige" Ali Zamir


Anguille mieszka na jednej z wysp Komorów, wyspie rybaków, biedy i braku perspektyw. Gdy ją poznajemy ma siedemnaście lat i tonie. W tym momencie całe jej życie skraca się i przemyka przed jej oczami w postaci krótkich kadrów, powracających scen, dygresji, powrotów do tego, co niewypowiedziane i zapomniane. 

Anguille – węgorz i jej siostra Crotale – grzechotnik wychowywane są przez ojca noszącego imię Connaît-Tout (wszystkowiedzący), który stawia na faszerowanie córek mądrością uzyskaną z wycinków gazet znajdowanych na ulicy. Matka bliźniaczek zmarła przy porodzie, a ciotka, która wychowywała dziewczynki, musiała je oddać ojcu, gdy miały pięć lat. Anguille snuje historię dorastania, która toczy się między szkołą, prowadzeniem domu, czekaniem na ojca-rybaka i mężczyznami. 
To historia dwóch sióstr, które poruszają się po przeciwległych biegunach, obejmując role tej grzecznej i tej niesfornej, a następnie zamieniając się. Fabuła może nie jest odkrywcza, choć może zaskoczyć, ale dobrze pokazuje warunki życia na Komorach – mentalność, dążenia, religię, cele życiowe, a także prawdy, według których ludzie starają się żyć. Zamir operuje na dwóch płaszczyznach – przyziemnej i metaforycznej. Ta druga jest ściśle związana z naturą i oceanem, ale i tym, co nieuchwytne. Autor nadał wszystkim bohaterom imiona, które ich definiują, dając czytelniczce interpretacyjne wskazówki.

Zamir postawił na bardzo wyszukany język – ta opowieść nie pozwala na oddech, brak tu przecinków i pauz. Anguille mówi, mówi, mówi, zachłystuje się słowami, schodzi z obranej ścieżki i wraca. To monolog osoby, która wyznaje wszystko na ostatnim oddechu. Tym sposobem jest to jednak rzecz trudna w odbiorze, czytanie tego strumienia było dla mnie wielkim wyzwaniem i dopiero w ostatniej części książki poczułam jakieś zainteresowanie. Gdyby literatura z Komorów byłaby szerzej dostępna, zapewne nie brnęłabym w tę książkę, ale niestety wybór jest praktycznie żaden. To niewielkie państwo, liczące około 870 tysięcy mieszkańców, a Zamir jest chyba jedynym autorem tłumaczonym na angielski czy niemiecki. 

Dzięki tej książce dowiedziałam się sporo o życiu na wyspach, wybrałam się na google maps, by zobaczyć miejsca, o których opowiada Anguille, przemierzyłam palcem po mapie, a właściwie kursorem po ekranie, trasę do departamentu zamorskiego Francji – Mayotte, podejrzałam budynki i krajobrazy, ale nawet na tej stronie tych zdjęć dużo nie jest.

Moja ocena: 3/6

Ali Zamir, Die Schiffbrüchige, tł. Thomas Brovot, 354 str., Eichborn Verlag 2017.

środa, 16 lipca 2025

"Już się nie boję!" Naomi Watts

 


Ta książka zapewne nigdy nie wpadłaby w moje ręce, gdyby nie fejsbukowy klub czytelniczy. Temat menopauzy interesuje mnie jako kobietę, także jako kobietę wprawdzie nieco młodszą od autorki, ale już w wieku menopauzalnym. Książka Watts powstała na podstawie jej doświadczeń, które można streścić tak: o menopauzie się nie mówi, lekarze jej nie rozpoznają na czas, nie przepisują hormonów, każą przetrzymać, a społeczeństwo uważa kobiety menopauzalne za niemal staruchy lub conajmniej za szalejące podstarzałe stworzenia, które nie radzą sobie z własną psychiką. I jestem w stanie potwierdzić te słowa, choć może nie do końca. Ja akurat trafiłam na lekarzy, którzy menopauzy nie ignorują, ale mam wrażenie, że społecznie temat jest omijany, a gdy go poruszam, także wśród kobiet, nie spotykam się ze specjalnym odzewem.

Watts postanowiła stworzyć książkę jak najbardziej kompletną o wszystkich niuansach menopauzy, osadzając ją głęboko na swoich doświadczeniach i na relacjach przyjaciółek i znajomych. Porusza więc przeróżne aspekty tego procesu, począwszy od perimenopauzy. Watts opisuje zmiany, jakie zachodzą w ciele kobiety, ale i w jej psychice, popierając te informacje konkretnymi badaniami, danymi medycznymi i wypowiedziami specjalistek z różnych dziedzin medycyny, kosmetologii i psychologii. Jako że autorka obrała jak najszersze podejście, pisze więc nie tylko o zmianach dotyczących stricte narządów płciowych, skupia się też na skórze, włosach, ale i działaniu jelit czy mózgu. To jednak przede wszystkim opowieść o swojej drodze, aktorka odsłania dużo strefy prywatnej, bez ogródek pisze o swoich dolegliwościach, o związkach, o dzieciach, ale i o rozterkach w kwestii ukazania tak wielu osobistych aspektów oraz tego ewentualnym wpływie na jej karierę. Widać, że jej książka ma na celu wzmocnienie innych kobiet, danie im narzędzi w zawalczeniu o jak najłagodniejsze przejście menopauzy i dodanie odwagi w konfrontacjach z lekarzami, rodziną, pracodawcą.

Nie podchodzę jednak do tej książki bezkrytycznie. O ile odebrałam autorkę jako szczerą, piszącą bez zadęcia i zdecydowanie nie przyjmującą postawy wyższościowej, to drażniły mnie wstawki o firmie i produktach stworzonych przez nią. Rozumiem ich cel, ale dla mnie miały posmak sprzedażowo-reklamowy. Siłą rzeczy oceniałam Watts w kwestii wspólnej chemii, skoro odsłania tak wiele ze swojego życia i w wielu punktach mam jednak inne podejście, co w pewien sposób miało wpływ na mój odbiór tej książki. 

Jest to jednak niezaprzeczalnie ważna pozycja, która ma szansę dotrzeć do wielu kobiet i w realny sposób im pomóc w opisywanym okresie życia. A to już wystarczający powód, by ją publikować i rozpowszechniać. 

Moja ocena: 4/6

Naomi Watts, Już się nie boję. Wszystko, czego nie mówią nam o menopauzie, tł. Aleksandra Weksej, 336 str., Znak Literanova 2025.

piątek, 11 lipca 2025

"Lichtspiel" Daniel Kehlmann

 


G.W. Pabst – wielki reżyser okresu Republiki Weimarskiej, sława, pełne kina, wielki talent. U szczytu kariery próbuje przebić się w Hollywood, kręci we Francji, aż w końcu dogania go widmo II wojny światowej. Rodzina wraca do Austrii, gdzie mieszka starzejąca się i chorująca na demencję matka reżysera, dynamiczne zmiany na najwyższym szczeblu, zatrzymują ich w kraju. Wyjazd staje się niemożliwy, bo brunatna siła poczyna sobie coraz śmielej. Pabst jest w pułapce, która się zacieśnia, gdy zostaje zaproszony do ministerstwa. Praktycznie nie ma wyjścia, nawet jeśliby nie chciał kręcić filmów, to już takiego wyboru nie ma. Stopniowo Pabst wikła się w reżim, jego syn staje się wiernym członkiem Hitlerjugend, a żona pogrąża się w depresji.

Ta powieść to wspaniały portret artysty zmagającego się z szeregiem problemów. Uwikłanie w reżim to zaledwie jeden z nich, bo to także stały lęk przed porażką, poszukiwanie pomysłów, troska o rodzinę, niepewność, kruchość małżeństwa. Mimo że Pabst jest głównym bohaterem, to czasem punkt ciężkości przenosi się na inne osoby – rozdziały są poświęcone synowi, żonie, współpracownikom, co pozwala na nakreślenie szerokiego obrazu ówczesnej sytuacji. Słyszmy głosy pochlebne, krytyczne, współczujące, głosy ze świata filmu, ale i głosy nazistów. To niesamowity kalejdoskop, do tego wspaniale napisany.

Bardzo ciekawa jest także klamrowa konstrukcja powieści. Kehlmann rozpoczyna współcześnie – spotykamy mieszającego w domu opieki asystenta Pabsta, który gubi się we wspomnieniach i słowach. Ten obraz demencji jest świetnie nakreślony – autor prowadzi tu strumień świadomości, wskakując w głowę bohatera. Punktem wyjścia całej historii jest jednak film, który zaginął w wojennej zawierusze, legendarne dzieło Pabsta, którego strata naznaczyła reżysera na zawsze.

Ta powieść skłania do wielu przemyśleń i pytań – tu nie ma jednoznacznych odpowiedzi, szczególnie w kwestii współpracy z nazistami i decyzjami artystycznymi. Kehlmann nawet formalnie nawiązuje do filmu, tworząc z poszczególnych rozdziałów kadry. Jego pisarstwo to oko kamery, które ukazuje poszczególne sceny, a niektóre z nich są przerażające. Największe wrażenie chyba robi moment nagrywania koncertu w Pradze, w którym statystami są więźniowie obozu koncentracyjnego. 
Niemiec wspaniale pokazuje mechanizm zagarniania wszystkich aspektów życia przez nazistów – począwszy od domu rodzinnego Pabsta. Wszystko dzieje się powoli, podskórnie, niepostrzeżenie – nie mogłam się oprzeć paralelom ze współczesnością. Bardzo dobra powieść. 

Moja ocena: 5/6

Daniel Kehlmann, Lichtspiel, 464 str., Rowohlt 2023.

czwartek, 10 lipca 2025

"Rytuały" Álvaro Ortiz


Dwóch kolegów wynajmuje mieszkanie w Barcelonie – wielkie szczęście, bo nie dość, że jest fajne, to jeszcze w dzielnicy gotyckiej. Lorenzo studiuje na akademii sztuk pięknych i do swojego projektu postanawia bliżej zainteresować się mieszkaniem piętro niżej. To rzekomo magazyn antykwariusza – ale, o dziwo, nikt tam nie wchodzi. Lorenzo postanawia więc się dostać tam przez okno i zobaczyć, o co chodzi z tym mieszkaniem. Ta wiodąca historia przeplatana jest szeregiem innych, pozornie nie mających ze sobą związku. Ortiz zabiera czytelniczkę w różne miejsca i epoki. Jest więc facet, który się roztapia, kebabownia w Szwecji, guwernantka w wiktoriańskiej Anglii, Caravaggio, seksworkerka, misjonarz i willa Mussoliniego. Ta powieść to szalony rajd przez epoki i wydarzenia ze sztuką w tle, a wszystkie te kadry łączy figurka z wydatnym przyrodzeniem. 

Nie mam zupełnie doświadczenia w powieściach graficznych – rzadko po nie sięgam, bez wyraźnej przyczyny, bo przecież lubię. Ta była cudnym prezentem, którego lektura sprawiła mi dużo przyjemności, nawet jeśli zamiar autora nie jest dla mnie do końca jasny. Te liczne wątki niekoniecznie dobrze się na końcu spięły fabularnie, bardziej doceniam tu pojedyncze historie, zwłaszcza te ze sztuką w tle. Trafiła też do mnie kreska Ortiza, natomiast mniej język, a może raczej wybory językowe tłumacza – nie podważam ich spójności z postaciami, niektóre wyrażenia były dla mnie dziwne. 

"Rytuały" to dla mnie zdecydowanie rzecz do ponownego czytania i wyszukiwania smaczków. Czuję się zachęcona do sięgania po więcej powieści graficznych.

Moja ocena: 4/6

Álvaro Ortiz, Rytuały, tł. Jakub Jankowski, 126 str., Timof i cisi wspólnicy 2023. 

środa, 9 lipca 2025

"To nie rzeka" Selva Almada

 


Na wyspie gdzieś w środku rzeki dzieje się wiele. Dziewczyny szykują się na imprezę, matka drży o piękne córki, mając w pamięci męską przemoc, a trzech przybyszów podczas wycieczki na ryby łowi gigantyczną płaszczkę. Historia owych trzech mężczyzn jest punktem wyjściowym tej powieści. Dla nich to ponowna wyprawa w to miejsce: dwóch z nich właśnie tam straciło przyjaciela, którego syn jest teraz z nimi. To właśnie oni łapią rybę, która od lat mieszka w tych wodach, zawieszają ją na drzewie i pozwalają jej zgnić. Dla mieszkańców wyspy to obraza, zbezczeszczenie natury i przyczynek do bójki. Dla przybyszów natomiast to wyprawa w przeszłość, by wspomnieć kolegę. Dla dziewczyn przybysze to możliwość odskoczni, poznania czegoś nowego. Dla matki źródło lęku. 

Almada prowadzi narrację nielinearnie, przeskakuje między planami czasowymi i postaciami, konfundując czytelniczkę. Ja akurat zdecydowałam się na słuchowisko, które wprawdzie jest świetnie zrealizowane, ale pozostawiło mnie z wieloma znakami zapytania, szczególnie w kwestii końca. Przesłuchałam więc je drugi raz, a następnie udałam się spotkanie Klubu Literatury Latynoamerykańskiej, które rzuciło mi na tę powieść jeszcze inne światło. 

Argentyna zasadza narrację na żywiołach – wodzie i ogniu, które definiują ową mikrospołeczność i decydują o życiu. Oba są karmicielami, ale i mają ogromną siłę destrukcyjną. Zarazem autorka porusza się na granicy między rzeczywistym a wyobrażonym, tak że pozostawia szeroki margines do dociekań i interpretacji.

Dla mnie to powieść o życiu w bliskości z naturą i jej poszanowaniu, o lęku i chęci odmiany losu, o kulturze machismo. To zarazem powieść krótka, która pozostawia niedosyt i w której to właśnie forma ściśle współpracuje z treścią. Ciekawy głos, choć nie porusza bardzo odkrywczych tematów.

Moja ocena: 4/6

Selva Almada, Kein Fluss, tł. Christian Hansen, 112 str., Berenberg Verlag 2021.

poniedziałek, 7 lipca 2025

"Rückkehr durch die Hintertür" Epeli Hau'ofa




Ten zbiór opowiadań to przeważnie pierwszy wybór dla osób szukających literatury z Tonga. Epeli Hau'ofa urodził się w tym kraju, studiował w Kanadzie i Australii, ale powrócił do Oceanii i wiele lat był prywatnym sekretarzem króla Tonga. W tych dwunastu tekstach autor opisuje życie na fikcyjnej wyspie Tiko – mimo że są to oddzielne opowiadania, niektóre postaci się powtarzają jak starzec i mędrzec Manu. 
Hau'ofa bierze na tapet przeróżne problemy i kwestie dotykające mieszkańców Tonga. To lud wesoły, zawsze uśmiechnięty i nastawiony na korzystanie z życia. Tongijczycy zawsze znajdą sposób, jak sobie poradzić z przeciwnościami losu lub pracownikami organizacji pomocowych, których pomysły na industrializację i wzbogacenie Tonga są zaprawdę kuriozalne. Hau'ofa opisuje zmagania z pożyczkami, grantami, zwierzętami z Nowej Zelandii, motorówkami i sieciami itp. Są też urzędnicy z innych krajów, którzy nie rozumieją pacyficznego życia i pozostają w swojej bańce. Są projekty pomocowe, które trafiają jak kulą w płot i zamiast pomóc w konkretny sposób, polegają na wyrzucaniu pieniędzy przez okno. Są kościoły przeróżnych dominacji, które przyciągają wiernych, by się wzbogacić. I w końcu jest pacyficzny uśmiech, lenistwo, korzystanie z życia i praca tylko wtedy, gdy jest konieczna. Jest dużo dzieci i czynności koniecznych do ich tworzenia. 

Autor w swoich niezbyt długich opowiadaniach posługuje się ironią i sarkazmem – to prześmiewcze przedstawienie życia, które skłania do uśmiechu, ale i refleksji. Dla mnie jednak te teksty, mimo ich lekkości, nie były przyjemną lekturą. Miałam poczucie, że doceniłabym je dużo bardziej, gdybym znała Oceanię. Język autora nie jest może zbyt skomplikowany, ale jednak mało porywający i dość monotonny. Mimo całej ironii odebrałam te opowiadania jako smutne – obnażają bowiem niedociągnięcia, a nawet całkowity bezsens całej pomocy humanitarnej i rozwojowej. Wniosek nie nowy i wciąż tak samo smutny. 

Moja ocena: 3/6

Epeli Hau'ofa, Rückkejr durch die Hintertür, tł. Ina Boesch, Renate von Gizycki, Irene Knauf i Johano Strasser, 141 str., Unionsverlag 1998.

sobota, 5 lipca 2025

"Magiczne lata" Robert McCammon

 


1964 rok, Zephyr, Alabama – małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, a życie toczy się swoim niespiesznym rytmem. Dwunastoletni Cory to bystry dzieciak, który uwielbia historie o potworach i ma wielką fantazję. To także narrator powieści. Punktem wyjścia tej historii jest nietuzinkowe wydarzenie, jakiego świadkami są Cory i jego pracujący jako mleczarz ojciec. Wczesnym rankiem obserwują, jak do jeziora wpada samochód. Ojciec, niewiele się zastanawiając, wskakuje do wody, by uratować kierowcę. Okazuje się jednak, że w aucie siedzi zmasakrowany trup. To wydarzenie naznaczy oboje. Tata chłopca będzie mierzył się z koszmarami, a syn na własną rękę spróbuje odkryć, co kryje się za śmiercią człowieka. Szeryf miasteczka jest bowiem bezradny, nikt nie zna trupa, nikt nikogo nie szuka, nikt nie widział, by ktoś zepchnął auto do jeziora. 

Ta powieść jednak tylko pozornie zasadza się na tym wydarzeniu, bo McCammon snuje raczej gawędę o dorastaniu w Alabamie w latach 60. Każdy rozdział to inna przygoda Cory'ego – powódź, problemy w szkole, konkurs pisarski, mobbing między nastolatkami, wypadek kolegi, nocna wyprawa do lasu, przyjazd cyrku itd. Obserwujemy te przeżycia oczami chłopca, który wiele z tych wydarzeń tłumaczy zjawiskami nadprzyrodzonymi, magią, którą dzieci wciąż dostrzegają w życiu. To w zasadzie beztroskie dzieciństwo, mimo wielu przykrych wydarzeń, jak śmierć psa i kolegi czy wyżej wspomniany mobbing. Cory wydaje się szybko przechodzić do porządku dziennego – jego dni to jazda na rowerze, spotkania z kolegami, wyjścia do kina, zabawa. W tle pobrzmiewa muzyka z epoki, przewijają się problemy rasowe, bezrobocie czy lęk przed atakiem ze strony Związku Radzieckiego, ale dla dziecka nie są to kwestie, które spędzają mu sen z powiek. Początkowe wydarzenie przewija się w tle, ale, jak pisałam, nie należy się nastawiać na to, że będzie to wiodący wątek, a jego rozwiązanie jest kuriozalne. Ta powieść to raczej gawęda o minionym świecie pełnym magii, przypominająca amerykańskie seriale o szczęśliwym dzieciństwie na prowincji. 

Ogrom pozytywnych opinii o tej książce bardzo mnie zaskoczył – ja odebrałam ją jako nudną i rozwlekłą. Multum pobocznych wątków, których zadaniem jest zapewne budowanie atmosfery i pokazanie życia Cory'ego mnie zmęczyło, a szeroko pojęta amerykańskość do mnie już nie trafia. Nie lubię książek, w których odczuwam świadome konstruowanie fabuły tak, by zadziałać na emocje czytelniczki, wtykanie wielu postaci i wątków, by pociągnąć tezę o magii i beztrosce życia. Zdziwiło mnie nagromadzenie tragicznych wydarzeń w jednym roku, które główny bohater dość bezproblemowo łyka. Nie lubię narracji z perspektywy dziecka, gdy okazuje się, że owo dziecko ma spostrzeżenia dorosłego. Nie przeczę, że McCammon to sprawny pisarz, który ma lekki i potoczysty styl, ale ta powieść nie porusza, nie haczy, ani nie pozostawia po sobie śladu. To typowe czytadło na wakacje, a nie tego szukam w literaturze.

Moja ocena: 3/6

Robert McCammon, Boy's Life. Die Suche nach einem Mörder, tł. Nicole Lischewski, 600 str., Luzifer Verlag 2020.

czwartek, 3 lipca 2025

"Miasto i psy" Mario Vargas Llosa


Debiut Maria Vargasa Llosy długo czekał na swoją kolej, ale wreszcie dzięki wyzwaniu 25 książek na 2025 po niego sięgnęłam. To było moje drugie podejście, bo za pierwszym razem nie mogłam wejść w narrację, co mnie po zakończonej lekturze nie dziwi. Peruwiańczyk nie ułatwia podążania za postaciami do samego końca, moim zdaniem niepotrzebne komplikując konstrukcję powieści. 

Akcja rozgrywa się w Colegio Militar Leoncio Prado – szkole wojskowej dla nastoletnich chłopców, a my towarzyszymy bliżej kilku młodzieńcom. Chłopcy są już na trzecim roku, gdy oficerowie odkrywają, że wykradziono tematy egzaminu z chemii. Po jakimś czasie jeden z kadetów zdradza kolegę, co pociąga za sobą całą lawinę wydarzeń, między innymi śmierć jednego z uczniów podczas manewrów. O tę śmierć oskarżony zostaje jeden z kolegów z roku, który rzekomo miał zabić za donosicielstwo. Vargas Llosa opisuje życie w szkole – kradzieże, picie, palenie, bijatyki, kompletną niesubordynację, o której oficerowie nic nie wiedzę. Rzekoma dyscyplina i mores są tylko powierzchowne, pod ich płaszczykiem wyrastają nie karni żołnierze, a skrzywieni macho, których kręgosłup moralny jest wątpliwy. Zdaje się, że jedyne czego się uczą, to kombinowanie i lawirowanie, a nie tego, czego oczekiwali wysyłający do szkoły problematyczne dzieci rodzice. Peruwiańczyk obnaża podwójną moralność i tuszowanie skandali w imię zachowania dobrego imienia szkoły. 

To bardzo dobrze przemyślana powieść, która porusza wiele tematów, zapewne nie wszystkie są dla mnie jako dla nie-Peruwianki dostrzegalne. Niestety nie jestem w stanie docenić tej książki z innego powodu – nie przekonuje mnie jej konstrukcja. Llosa opowiadając aktualne wydarzenia ze szkoły, wplata szereg retrospekcji z życia poszczególnych chłopców sprzed niej. Niestety czyni to na tyle niechronologicznie i zagmatwanie, że do końca książki myliły mi się postaci, a naprawdę mam bardzo dobrą pamięć do imion. Mamy tu jednak jeszcze ksywki i nawet różne środowiska pochodzenia niczego nie ułatwiły. Jestem pewna, że ta wyrafinowana konstrukcja jest zamierzona, że oddaje różnorodność szkoły, mnogość losów, chaos i zagmatwanie żyć i warunków, ale mnie niestety przerosła i nie pozwoliła do końca docenić pięknego języka i samej treści. 

Moja ocena: 4/6

Mario Vargas Llosa, Miasto i psy, tł. Kazimierz Piekarec, 429 str., Wydawnictwo Muza 2001.