Uff, na razie mam dość Arnaldura, choć ten kryminał był naprawdę wciągający. Tematyka świetna, do ostatnich stron trudno było się domyślić kto dokonał morderstwa. Tym razem akcja dzieje się mroźną zimą - jest tak jak Erlendur lubi - ciemno, zimno, szaleją śnieżyce a ludziom doskwiera przejmujący ziąb. Zamordowany zostaje dziesięciolatek, pół-Tajlandczyk. To morderstwo staje się przyczynkiem do rozważań na temat integracji i napływu obcokrajowców - od nauki języka, bo nastawienie społeczeństwa islandzkiego. Dla mnie to tematyka wielce interesująca i choć z wieloma opiniami w książce się nie zgadzałam, to szczególnie zwracałam uwagę na tę problematykę właśnie w tak małym społeczeństwie, jakie tworzą Islandzczycy. Ponadto znam te rozważania z bezpośrednich rozmów z Islandczykami, więc tematyka nie jest mi obca.
Dużo miejsca zajmują również osobiste problemy Erlendura - ciężka chorba byłego szefa Mariana Briema, nieustające wspomnienia, dotyczące zaginięcia jego brata, problemy z dziećmi itd. Poznajemy wreszcie też trochę przeszłości i problemów współpracowników Erlendura - Sigurðura Óliego i Elínborg.
Z ostatnio przeczytnych kryminałów Arnaldura, ten jest zdecydowanie najlepszy.
Teraz przerzucam się na zupełnie inny rodzaj literatury.
Arnaldur Indriðason, Frostnacht, tł. Coletta Bürling, 395 str., Lübbe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz