To moja pierwsza książka tego autora i drugie spotkanie z Japonią. Tym razem widzianą oczami cudzoziemca, więc tym bardziej ciekawą. W tej kwestii książka jest szalenie ciekawa - ukazuje Japonię, z jaką konrontowani są obcokrajowcy. Bruczkowski pokazuje zalety, jak i wady życia w tym kraju, opisuje Japończyków, ich kulturę, zachowania. Bardzo lubię takie spojrzenie - laika właśnie, osoby, która po prostu wpada w inną kulturę.
To zdecydowanie największe zalety tej powieści. Sama treść bowiem nie zachwyciła mnie. Owszem pomysł na książkę jest ciekawy. Bruczkowski pokazuje Polaka, pracującego w Tokio, który próbuje rozwikłać zagadkę zaginięcia swojego japońskiego przyjaciela, borykając się właśnie ze sztywnymi japońskimi konwencjami. Co mi się jednak nie podobało - język, styl a zwłaszcza postać, która chyba ma być alter ego autora, jako że nosi to samo nazwisko. Sposób jego mówienia, luzackie frazy, potoczność, odbierałam jako silenie się na bycie "cool" (celowo użyłam tego słowa). Drażnił mnie bardzo język tej postaci, wybijał z rytmu powieści i wprowadzał niepotrzebny, moim zdaniem, niepokój. W całej powieści dominuje język prosty, Bruczkowski unika ozdobników, przekazuje jedynie treść. I w świetle poznawania japońskiej kultury i sporych walorów poznawczych tej książki, jestem w stanie mu ową prostotę języka wybaczyć, gdyby właśnie nie wyżej opisana postać.
Niemniej chętnie sięgnę po inne książki tego autora. Na razie niestety nie mam żadnej w moim stosie.
Marcin Bruczkowski, Zagubieni w Tokio, 398 str., Rosner i Wspólnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz