Jak dziś pamiętam pierwszą wizytę w bibliotece, w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Pani bibliotekarka pokazywała nam katalog książek i poprosiła o podanie ulubionego pisarza. Pierwsza wyrwałam się do odpowiedzi dumnie oznajmiając, że to oczywiście Astrid Lindgren. Jak można się domyślić, moje wizyty w szkolnej bibliotece były bardzo częste. Poznawałam coraz więcej pisarzy i po jakimś czasie zorientowałam się, że jest kilka książek, na które trzeba polować. Biec pędem, gdy tylko zadzwoni dzwonek i czyhać czy ktoś nie zwrócił pożądanej książki. Najbardziej oblegane były książki o Dorotce w Krainie Oz i Mikołajki. Nieliczne, zaczytane do granic możliwości egzemplarze przechodziły z rąk do rąk, a największym marzeniem było posiadanie ich na własność. Gdy, już jako starsza uczennica, zaczęłam pełnić w bibliotece dyżury, odkryłam na której półce jest miejsce najukochańszych książek. Dotąd skrzętnie pielęgnuję wspomnienia chwil spędzonych w bibliotece - podczas lekcji panowała w niej błoga cisza, a ja mogłam przechadzać się wśród wypełnionych książkami półek, czytać do woli drogocenne egzemplarze Mikołajka i śmiać się do łez z najukochańszą przyjaciółką - Justyną. Wtedy te kilka zaledwie regałów wydawało mi się być najpiękniejszą biblioteką pod słońcem.
Wszystkie te wspomnienia wróciły, gdy sięgnęłam dziś po "Nieznane przygody Mikołajka". Wszystkie książeczki o Mikołajku kupiłam w 2006 roku, kilka miesięcy po narodzinach pierworodnej. Książki niby dla niej, ale na pewno domyślacie się, że wszystkie pochłonęłam jednym ciągiem:) "Nieznane przygody Mikołajka" musiały do nich dołączyć. Nie odstraszyła mnie dość wysoka cena tej przecież dość szczupłej książki.
Z rozkoszą zatopiłam się w lekturze i mam niedosyt - za mało! Za mało historii i za mało ilustracji, a przecież to już definitywnie koniec. Ale to nic, będę miała okazję powtórzyć spotkania z Mikołajkiem jeszcze przynajmniej dwa razy - bo przecież będę je czytać i córce, i potem synowi. Będziemy przyglądać się ilustracjom, i tym czarno-białym, i tym kolorowym. Będziemy szukać na nich Alcesta (to ten gruby), Ananiasza (ten w okularach), Gotfryda (ten z zadartym nosem), Euzebiusza (ten wielki). Poteem rozpoznamy i Kleofasa, i Rufusa i Maksencjusza. Dzieci będą z zapartym tchem śledzić przygody Mikołajka, a ja znów wrócę w myślach do szkolnej biblioteki, poczuję tamtejszy zapach książek i uśmiechnę się na myśl o tym, jak serdecznie i beztrosko potrafiłyśmy z Justyną się śmiać.
Goscinny/Sempé, Nieznane przygody Mikołajka, tł. Barbara Grzegorzewska, 188 str., Znak.
Pełna ciepła, rozczulająca recenzja. Aż zatęskniłam za bohaterem tych książek z dzieciństwa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia ze szkolnej biblioteki - ja byłam zawsze tą, która stała w kolejce po książki, od drugiej strony biblioteki nie znam.
OdpowiedzUsuńW tę niedzielę przeczytałam drugi tom "Mikołajka" - nadal świetna lektura :)
A ja w dzieciństwie jej nie czytałam. Szkoda, ze nikt mi nie podsunął.
OdpowiedzUsuńAle nadrobiłam parę lat temu z nawiązką:)
Ojej jakie rozkoszne wspomnienia! Ja też pamiętam te małe formaty "Mikołajka". U mnie na półce stoją wszystkie 3 tomy wydawnictwa Znak. Jestem dopiero na 1, ale to dlatego, że czytam na głos:)
OdpowiedzUsuńMikołajek - masa miłych wspomnień :)
OdpowiedzUsuńI mój dobry kuzyn ma tak na imię - mam do niego słabość.
Pozdrawiam!
Jolanto miło mi:)
OdpowiedzUsuńSkarletko dla mnie dużury biblioteczne były najpiękniejsze:)
Naczynie i super!
KOlmanko ja małe formaty dokupiłam, stoją w pokoju córki.
Tucha - bardzo miłe imię, prawda?
Kocham Mikołajka miłością wielką i prawdziwą :D
OdpowiedzUsuńMiłego czytania z pociechami!
To fantastyczne mieć takie wspomnienia książkowe z dzieciństwa, takie ciepłe i miłe.
OdpowiedzUsuń