Po Jeść zwięrzeta to kolejna książka traktująca o prywatnej ścieżce do zdrowego jedzenia, po którą sięgnęłam. Karen Duve nie zaprząta sobie głowy tym, czym je - w koszyku na zakupy lądują gotowce za kilka euro czy słodycze. Nadwaga, astma, podwyższony cholesterol nie trapią autorki zanadto ale są jednym z impulsów do rozpocz ęcia projektu.
Duve dochodzi do wniosku, że mięso za 1-2 euro nie może być dobre. Eureka! Jasne, że nie może. Ale to nie tylko słynne już pędzenie hormonami jest szkopułem, lecz także bestialskie warunki, w których żyją zwierzęta oraz sposób w jaki są zabijane. To na pewno nie jest książka dla tych, którzy nie są w stanie czytać o oskubanych do krwi kurczakach z obciętymi dziobami, o mielonych żywcem malutki kurczaczkach płci męskiej, o krowach, którym odbierane są po porodzie cielęta, a one same przez dwa lata są eksploatowane do granic możliwości jako producentki zbyt wysokich ilości mleka. Najbardziej poruszający jest jednak opis codziennych sytuacji w rzeźni.
Duve jednak nie koncentruje się na opisywaniu makabrycznych warunków hodowli i uboju zwierząt. To raczej książka o jej poszukiwaniach i ewolucji mentalnej w tym temacie. Autorka rozpoczyna od zmiany sposobu kupowania pożywienia. Przerzuca się na zakupy w sklepach z ekologiczną żywnością, następnie stopniowo rezygnuje z półproduktów czy gotowych dań. Następnym krokiem jest rezygnacja z jedzenia mięsa. Gdy Duve zagłębia temat hodowli kur i krów postanawia zostać weganką. Każdy etap trwa około dwóch miesięcy. Ostatnim krokiem jest przejście na frutarianizm.
Autorka nie przechodzi ślepo z jednej fazy w kolejną. Analizuje, opisuje trudy życia, bariery na jakie trafia, niezrozumienie u rodziców, współżycie z własnym zwierzyńcem - dochodzi w końcu do tego, że nie może jeść jajek zniesionych przez własną rozpieszczoną kurę - i wreszcie nie ukrywa niebezpieczeństwa wpadnięcia w swoistą spiralę. Z każdym kolejnym stopniem wtajemniczenia odkrywa kolejną przyczynę, by nie jeść danej kategorii produktów.
Na końcu książki Duve podejmuje przemyślaną decyzję dotyczącą jej jadłospisu oraz miejsca zakupu produktów żywnościowych - moim zdaniem bardzo przemyślaną i rozsądną. Szkoda, że na dłuższą metę taki sposób żywienia staje się kosztowny, a różnorakie ograniczenia życiowe uniemożliwiają akurat mi kompletnego przestawienia jadłospisu.
Muszę przyznać, że w wielu momentach książka Duve nastawiała mnie depresyjnie - świadomość tego co człowiek zrobił zwierzętom i jak wynaturzył ich hodowlę oraz jej wpływ na zmiany klimatu i głód na świecie wywołują we mnie poczucie bezsilności i przygnębienie.
Tą książką wróciłam do audiobooków - w korkach do pracy są jak znalazł - niestety nie podobał mi się zupełnie sposób czytania autorki. Jej barwa głosu wydała mi się być wręcz agresywna. Naturalnie nie ma to wpływu na treść książki ale jednak zmąciło to mój odbiór książki.
Moja ocena: 4/6
Karen Duve, Anständig Essen: Ein Selbstversuch, 336 str., Goldmann Verlag 2012.
Niestety mało kto zwraca uwagę na to co je. Prawda jest taka, że sporo produktów spożywczych ma mało wspólnego z jedzeniem.
OdpowiedzUsuńNo niestety tak:(
UsuńWzmianka o jajkach i rozpieszczonej kurze sprawia, że mam problem by potraktować tę lekturę poważnie. Niezależnie od tego, że dotyka wielu istotnych problemów, z hipokryzją mięsożerców (ustawiam się w pierwszym szeregu) na czele.
OdpowiedzUsuńMyślę, że zamiaraem autorki było ukazanie granic eliminacji jedzenia i zmuszenie czytelnika do refleksji. Spostrzeżenia o kurze czyniła nie bez ironii:) Dokładnie hipokryzja mięsożerców niestety istnieje powszechnie. Mnie tez dotyka, bo niestety nie mogę z mięsa całkiem zrezygnować.
UsuńJeżeli z ironią, to przepraszam:) A czy ostatecznie zrobiła krok wstecz i wyszła z frutarianizmu? Ja swego czasu doszłam "zaledwie" do weganizmu, co obecnie i tak wydaje mi się niemożliwe do osiągnięcia.
UsuńWiesz ja to odczytałam jako ironię i stawianie pytań na ile frutarianizm to zdrowie a na ile cyrk. Odeszła, odeszła. Wróciła do jedzenia wszystkiego, z tym że mięso rzadko i tylko bio.
UsuńBo ta opcja wydaje się być najrozsądniejsza (nie mówiąc już o tym, że jest zalecana także przez Chińczyków:P). Pytanie tylko, skąd brać to "bio" mięso? I drugie pytanie: jak przy tym nie zbankrutować? Odkąd dopuściłam możliwość kupowania części produktów spożywczych poza "bio" sklepami, rachunki za żywność zmalały mniej więcej o połowę, co jakby odbiera mi część motywacji:((
UsuńW Niemczech dobre mięso nie jest trudno kupić. BIO na każdym rogu ale potwornie drogo. My zamawiamy przez net z gospdarstwa Neuland, nie zabija tak finansowo. A wszystkiego bio nie jestem też w stanie kupować, ceny zabijają.
Usuń