Przez pustynie na ośnieżone szczyty zainteresowało mnie od razu tematyką: Ameryka Południowa i Środkowa, podróże, góry, a to wszystko autorstwa geografa. Bardzo cieszyłam się na tę lekturę i słusznie, bo przyniosła mi sporo satysfakcji.
Lewandowski wykoncypował, że chciałby zdobyć Koronkę Ameryki Łacińskiej i wejść na najwyższe szczyty wszystkich jej państw. Jeszcze nie zrealizował całkowicie swojego przedsięwzięcia ale posiłkując się opisami znajomych miłośników gór stworzył pełne kompendium południowoamerykańskich szczytów.
Krajobraz górski Ameryki Środkowej i Południowej, mimo że zdominowany przez łańcuch And, nie jest jednolity. Są tu szczyty trudne, wysokie, ale także całkiem przyjemne górki, jak na przykład najwyższe wzniesienie Paragwaju o wysokości 842 m npm. Jednak zdobywanie tego ostatniego szczytu było niemniej interesujące niż wspinaczka na kilkutysięczniki.
Co podobało mi się w książce Lewandowskiego? Sam autor i jego podejście do życia - wytrwały podróżnik, ale bez zaciętości, rozsądny, przede wszystkim dowcipny. Nawet opisy ciężkich momentów czy swad między uczestnikami wyprawy pełne są humoru. Nieco kolokwialny styl, używanie zdrobnień i ksywek i opisy najbardziej podstawowych problemów pozwalają zachować mu postawę normalnego człowieka - po lekturze książek podróżników, rozpływających się w samouwielbieniu, to ogromna zaleta. Nie trudno się zorientować, że zapałałam sympatią do Wojciecha Lewandowskiego i szalenie zazdroszczę mu podróży.
Kolejną zaletą książki są zdjęcia - co istotne nie na kilkunastu stronach w środku książki, bez podpisów, lecz w odpowiednim miejscu z komentarzem autora. Miłym i pouczającym przerywnikiem są wyjaśnienia pojęć geograficznych czy inne ciekawostki umieszczone w zielonych ramkach.
Warto jeszcze dodać, że Lewandowski potrafi przekazać swój zachwyt i pokorę wobec natury, nie ocierając się o kicz - umiejętność wcale nie tak częsta.
Jest też kilka punktów, które podobały mi się mniej. Przede wszystkim tytuł, mam wrażenie, że dotyczy on tylko szczytów zdobywanych w wysokich Andach, a przecież jest tu ich o wiele więcej, gdzie śniegu i pustyni nie było. Autor zamieszcza też podstawowe informacje wspinaczkowe, dotyczące tras prowadzących na szczyt i ich trudności oraz garść wskazówek podróżniczych dotyczących każdego kraju. Nie bardzo rozumiem cel tego zabiegu - jasnym jest, że wytrawny alpinista sięgnie po inne książki, a osoba, wybierająca się w podróż do danego kraju kupi przewodnik. Nie twierdzę, że te informacje bardzo przeszkadzają w lekturze, ale moim zdaniem wypadają z koncepcji książki, która jest dla mnie sprawozdaniem, opisem przeżyć autora, a nie przewodnikiem.
Niech was jednak te słowa krytyki nie zniechęcą, bo Przez pustynie na ośnieżone szczyty dostarczyła mi naprawdę wiele satysfakcjonujących godzin lektury.
Moja ocena: 5/6
:) tez mnie poczatkowo drażniły trochę te 'przewodnikowe' informacje, ale potem stwierdziłam,że to w sumie ciekawe uzupełnienie i dość fajny zabieg :)
OdpowiedzUsuńI ja się do nich przyzwyczaiłam ale sensu do końca nie pojęłam:)
Usuń