W Manili można wykupić wycieczkę do tamtejszych slamsów. Można z przewodnikiem przedzierać się wąskimi uliczkami wśród walących się ruder i oglądać biedę, można też odwiedzić najbiedniejszych, którzy zaludniają cmentarze. Można gonić za jak najlepszym ujęciem nagiego bobasa, chorego żebraka, pracującej matki. Można także sobie postawić pytanie o sens takiej wycieczki. Można też wybrać się na taką wyprawę wraz z Tochmanem i fotografem Grzegorzem Wełnickim.
Eli, Eli to książka dwojaka. Na pierwszy rzut to reportaż o najbiedniejszych Filipińczykach. Opisywana bieda, to bieda totalna. Bezradność, błędne koło, brak perspektyw, uwikłanie i najbardziej elementarna walka o przeżycie. Tochman kusi się na poszukiwanie przyczyn takiego stanu - szuka ich w historii Filipin, odkrywa grzechy kolonizatorów.
Z każdą stroną czytelnik poznaje jednak także własny stosunek do turystyki w slumsach. Wraz z autorami szuka ścieżek pomocy, widzi jak trudno jest znaleźć najlepszy sposób wsparcia tych ludzi. Tu nie ma prostych rozwiązań, garść monet nie zmieni niczego, postawienie domu może wywołać kłótnie i zazdrość. Nawet najskromniejszy turysta musi umieć zostać skonfrontowany z sytuacją bycia bogaczem w oczach mieszkańców slumsów.
Wełnicki buduje stopniowo więź z poszczególnymi mieszkańcami, fotografuje ich, by na swój sposób opowiedzieć ich losy. Tochman ubiera te obrazy w słowa. Poznajemy życie tych ludzi, dzielimy ich troski, rozumiemy problemy. Obaj reporterzy niezwykle zręcznie operują słowami i obrazami, tworząc książkę, która porusza do głębi.
Byłam kilka razy w Manili, nie odwiedziłam wprawdzie slumsów ani cmentarzy, widziałam jednak ludzi, których prowizoryczne domy mieściły się na pasie zieleni rozdzielającym Roxas, którzy wieczorem rozwieszali niewielkie hamaki między słupami podtrzymującymi drogi szybkiego ruchu. Widziałam ich na ulicach Ermity, maleńkie niemowlęta, które leżały bezpośrednio na chodniku przykryte siatkową kopułą, która w normalnych domach służy do chronienia sera czy owoców przed muchami. Byłam także na Negros, Mindanao, Cebu czy Coron. Tam spotykałam ludzi radosnych, pogodnych, ciężko pracujących i przyjaznych. Bardzo łatwo rozciągnąć to, co opisuje Tochman na cały kraj, łatwo zapomnieć, że pisze on tylko o stolicy. Filipiny to nie jest tylko kraj slumsów i bezgranicznej biedy, naprawdę. Miałam okazję przeprowadzić wiele rozmów z moim byłym współpracownikiem pochodzącym z Metro Manila i wiem, że takie jednostronne obrazy mogą być krzywdzące. Na przekór wszystkiemu chciałam was zachęcić do odwiedzania tego pięknego kraju tysięcy wysp.
I kolejne ostrzeżenie - tę książkę należy czytać w wersji papierowej. Piękne zdjęcia Wełnickiego na kindle stają się czarno-białymi miniaturkami:(
Moja ocena: 4/6
Wojciech Tochman, Eli, Eli, 152 str., Czarne 2013.
Zazdroszczę ci, że byłaś na Filipinach, chociaż nie zazdroszczę ci, że widzialas te wszystkie okropienstwa. Chyba książki nie przeczytam, nie na moje nerwy
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Nie uciekam od, jak napisałaś okropieństw, myślę, że ich świadomość jest pierwszym krokiem na drodze zmian.
UsuńKsiążka wydaje się nie być łatwą lekturą, ale myślę, że jest warta przeczytania. Może to dziwnie zabrzmi, ale lubię takie książki.
OdpowiedzUsuńI ja cenię sobie bardziej książki tego typu niż lektury lekkie. Warto na pewno sięgnąć po tę pozycję.
Usuń