Matka i dwójka dzieci żyje w domku pośród natury. Żyją sami, bo na świecie wydarzyło się bliżej niewyjaśnione coś, z którego powodu zniknęła większość, a może wszyscy ludzie. Rowenna i Siôn przetrwali i tworzą nowe życie, całkowicie odmienne od tego, które dotychczas prowadzili. Uczą się ogrodnictwa, prac domowych, zdobywania pożywienia, czytają, rozmawiają. Kiedy dołącza do nich mała dziewczynka, razem się nią opiekują. Ogromną rolę w ich życiu odgrywa literatura walijska - takie bowiem książki zgromadziła tuż po Kresie matka. To literatura pokrzepia serca, zajmuje czas, nadaje sens. Nie ukrywam, że takie przedstawienie literatury mnie ujęło, ale nie tylko to urzekło mnie w tej książce.
Ta na pozór banalna historia postapokaliptyczna ujęła mnie swoją delikatnością i czułością. Subtelny język mnie oczarował, a historia matki i dzieci dotknęła do głębi. Autorka zawarła tutaj wiele głębszych przemyśleń - niektóre z nich mogą się wydać oklepane, ale sposób, w jaki je ukazała, nadaje im innego wymiaru. Te w końcu banalne rozważania o kontraście życia wśród mediów i hałasu z tym w odosobnieniu i samotności wpływają na mnie może dlatego bardziej, że przecież w głowie wciąż mam świeże wspomnienia pandemiczne, a rozważanie o zgiełku życia towarzyszą mi niemal codziennie.
To nie jest długa powieść, mimo to pozostała w mojej pamięci i wracam do niej często w myślach. Jedna z piękniejszych Pauz.
Moja ocena: 5/6
Manon Steffan Ros, Niebieska księga z Nebo, 144 str., Wydawnictwo Pauza 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz