Fernanda Melchor opisała swoją książkę jako spis historii, które się wydarzyły. Bez pretensji do stworzenia reportażu. Ja odbieram to jako kokieterię, bo wiele z zawartych tu opowieści bardzo się w tehn gatunek wpisuje.
Melchor zabiera nas do Meksyku, a konkretnie do stanu Veracruz, ukazując istotę życia w tym państwie. Snując swoje historie, odkrywa esencję meksykańskiej duszy, nakreśla to, co porusza Meksykanki i Meksykanów, bada mentalność swoich krajan. Każdy rozdział to inny świat, inna historia i inna problematyka. Melchor obraca się wokół narkobiznesu, porwań, morderstw, uchodźców, biedy, fanatycznej religijności itd. To nie jest Meksyk, jaki znają turyści, a brutalny świat, w którym każdy walczy o przetrwanie i swoje miejsce.
Kolejne rozdziały czyta się jak powieść, Melchor uwodzi swoim stylem, zmysłem obserwacji. Co ważne nie upiększa, ale też nie stawia na sensacyjność i gloryfikację tego co złe. Pisze tak, że kupiłam jej historie od pierwszej strony. Oczywiście nie każda zostanie ze mną, ale opowieść o królowej karnawału, która poćwiartowała swoje dzieci czy o dziewczynie opętanej przez diabła to majstersztyki, które trudno wyrzucić z pamięci. Bardzo trafił do mnie także tytułowy tekst, który idealnie opisuje los uchodźców, szukających mitycznego Miami. Niestety Meksyk Miami nie jest, ani rajem, czego dowodzi Fernanda Melchor.
Moja ocena: 4,5/6
Fernanda Melchor, To nie jest Miami, tł. Tomasz Pindel, czyt. Anna Ryźlak, 180 str., Wydawnictwo ArtRage 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz