Nie wiedzieć czemu, nigdy nie czytałam tej sztuki, choć oczywiście o niej słyszałam. Co więcej, treść zupełnie mnie zaskoczyła, nie miałam zupełnie świadomości, o czym ta komedia jest. Spodziewałam się klimatów antyczno-mitologicznych, tymczasem wylądowałam w Londynie.
Henry Higgins to profesor, specjalista od języka i fonetyki, który w lot rozpoznaje akcent współrozmówców. Gdy przypadkowo spotyka kwiaciarkę, Elizę Doolittle, jest zafascynowany jej językiem i zakłada się z innym pasjonatem tego tematu, pułkownikiem Pickeringiem, że nauczy dziewczynę poprawnej angielszczyzny, manier i konwenansów, by mogła wystąpić na salonach. Początkowo Eliza jest podejrzliwa, przyzwyczajona jest bowiem do samostanowienia i niezależności. Wie także, że za każdą propozycją może stać fortel lub chęć wykorzystania jej.
Dziewczyna jednak w końcu przystaje na propozycję Higginsa, a plan się udaje. Eliza w lot łapie akcent i staje się prawdziwą damą. Problem zaczyna się po eksperymencie. Eliza jest pozornie wolna, może opuścić swojego chlebodawcę, ale jest świadoma, że nie przystaje już do swojego środowiska.
W posłowiu autor rozwodzi się nad tematem miłości - Higgins rzekomo podświadomie zakochuje się w Elizie i rozumie to dopiero, gdy dziewczyna chce odejść. To obcesowy, impertynencki człowiek, mimo swojego pochodzenia. I to właśnie on uczy dziewczynę manier, aż ona sama zaczyna rozumieć, że dobre wychowanie i zachowanie nie jest zależne od miejsca urodzenia. A o uznaniu świadczy to jak dana osoba jest traktowana przez inne. Bardzo mi się podoba ten, wręcz feministyczny, aspekt - Eliza ceni sobie swoją niezależność i jest bardzo świadoma, że po tym, jak zmienił się jej sposób mówienia i zachowania, nie ma już powrotu do poprzedniego życia ulicznej kwiaciarki. Wie też, że zamążpójście oznaczałoby wygodne życie, ale życie zależne od kogoś. Ta rezolutność, poczucie własnej wartości i samoświadomość są świetne i nawet jeśli mają być komediowe, ja odbieram je jako pozytywny aspekt tej sztuki. Wszystkie męskie postaci wypadają tu blado - brak im perspektyw, empatii, zrozumienia. Zarówno matka Higginsa, jego służąca jak i Eliza są o niebo bardziej wyraziste i pewne siebie. Cieszę się, że przeczytałam tę sztukę i mam nadzieję, że uda mi się ją kiedyś zobaczyć w teatrze.
Moja ocena: 5/6
Bernard Shaw, Pygmalion, tł. Harald Mueller, 127 str., Suhrkamp Verlag 1990.
Oglądałem sztukę w teatrze, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, fabuła wydawała mi się naciągana. Sporo lat później oglądałem musical - My fair Lady - Teatr Komedia na Żoliborzu - to było TO!
OdpowiedzUsuńNastępnych kilka lat i świat podbił ten sam musical, już jako film z Audrey Hepburn. Bardzo cenię Audrey Hepburn, ale jak dla mnie musical na Żoliborzu był lepszy.