Nie ukrywam, że nominacja do Bookera skusiła mnie do sięgnięcia po tę książkę. Nie planowałam tej lektury, bo odczuwam przesyt powieściami, których akcja umieszczona jest na polskiej wsi – niekoniecznie pięknej i wesołej, a raczej smutnej, szarej, biednej i zaludnionej nieszczęśliwymi postaciami. Nie inaczej jest w przypadku Białych nocy – Honek umieściła akcję tego zbioru opowiadań na podkarpackiej wsi, w której właściwie nic się nie dzieje. Dzieje się życie, ale dość statyczne i pozbawione perspektyw.
Każdy rozdział to osobne opowiadanie, które przedstawia losy innej postaci – ktoś bez sensu kopie jezioro, ktoś umiera, ktoś choruje, a ktoś opowiada. Te historie podawane są z ust do ust, a przy okazji trafiają do czytelniczki. Słuchając tej książki, nie odbierałam jej jako zbioru opowiadań, ale właśnie jako opowieść o wiosce i jej mieszkańcach. Przewijają się tu wspólne motywy, postaci, miejsca, a rolą czytelniczki jest te powiązania wyłapać, rozwikłać i stworzyć swój obraz tego miejsca. Oczywiście, jeśli chce, a mnie niespecjalnie się chciało.
Honek operuje bardzo pięknym, poetyckim, nostalgicznym, melodyjnym językiem, który wiejskiemu życiu nadaje innego wymiaru. Mnie jednak to nie kupuje. Owszem, były chwile, gdy autorka mnie zachwyciła, ale przez większość lektury nie wzbudziła zainteresowania tą prozą, postaciami i miejscem. To książka, która umknęła z mojej pamięci tuż po zakończeniu lektury.
Moja ocena: 3/6
Urszula Honek, Białe noce, 166 str., Wydawnictwo Czarne 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz