Śląsk to mój hajmat i wszystko na jego temat mnie bardzo interesuje. Nawet jeśli książka skupia się na rejonach trochę odleglejszych od mojego miasta czy tematach nie leżących w bezpośrednim kręgu moich zainteresowań, to łykam wszystko. Bo Śląsk. Pozycja Iwanickiego zainteresowała mnie szczególnie ze względu na tytuł i tematykę – czuję wielki sentyment do miejsc ginących, ratowanych i zarośniętych. I w tej kwestii autor zaspokoił moją ciekawość.
Iwanicki na tapet bierze śląskie budynki, które zostały wyburzone, uległy powolnemu rozkładowi, miały szczęście zostać odratowane, zostały przebudowane, a nawet rewitalizowane. Opisuje więc pałace i rezydencje śląskich magnatów przemysłowych, familoki budowane dla tłumnie ściągających do pracy robotników, cmentarze niemieckie i żydowskie, kopalnie, huty, ale i masowo budowane po wojnie hotele, hale, wieżowce, dworce i bloki. Iwanicki bazuje na swoich własnych obserwacjach, przemierza śląskie miasta w poszukiwaniu niemieckich napisów, starych murów, resztek budynków czy nagrobków, śledzi historię ich właścicieli oraz zmianę funkcjonalności czy rozbudowę poszczególnych obiektów.
Iwanicki bardzo skrupulatnie opisuje kolejne budowle, dba o zarys historyczny, przytacza życiorysy właścicieli lub mieszkańców, opisuje stan aktualny, potrafi też plastycznie przedstawić architekturę. W swoich relacjach opiera się na wielu źródłach, ale także osadza je w kontekście historycznym, nakreślając przemiany, jakie dotknęły ten region. Dla osoby, która ma jednak jakąś tam wiedzę, niekoniecznie głęboką, są to jednak oczywistości.
Mimo tych wszystkich zalet, mam do tej książki sporo pretensji. Przede wszystkich na płaszczyźnie językowej. Styl Iwanickiego często jest bardzo szkolny, wielokrotnie powtarzane są te same frazy czy stwierdzenia ubrane w nieco inne słowa, tak jakby autor koniecznie chciał nadać każdemu rozdziałowi pointę. Dużo tu niezręczności, potknięć językowych i niekonsekwencji w kwestii języka niemieckiego. Straße czasem jest pisana tak, ale przeważnie jednak Strasse, Victor bywa Viktorem, brakuje znaków diakrytycznych, a w przypadku niemieckich słów czasem wielkiej litery. Być może są to drobnostki, ale ten prosty, szkolny styl jak i zamiłowanie autora do słowa industria zupełnie zepsuły mi lekturę. Mam wrażenie, że autorowi nie udało się wyjść ponad relację, swoisty przewodnik – mimo pracy włożonej w zbieranie materiałów ta książka jest tylko i wyłącznie ich sprawozdaniem i uporządkowaniem. Dobre są momenty, gdy autor odsłania samego siebie, ale jest ich za mało, by czytać tę publikację jako osobisty przewodnik, a za dużo, by widzieć tu reportaż.
Moja ocena: 3/6
Kamil Iwanicki, Śląsk, którego nie ma, 272 str., Wydawnictwo Editio 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz