Skoro znów jestem w Islandii, postanowiłam przeczytać kolejną, ostatnią już książkę z tego kraju, jaką miałam w moim stosie.
"Brandstifter" czyli "Podpalacz" Stefánssona to według reklamy na książce kryminał. Troszkę naciągane to określenie, moim zdaniem. Wprawdzie mamy komisarza, policję i przestępstwo w postaci podpalonych domów ale.....
Jesteśmy na wschodzie Islandii, w małym miasteczku. Kilka miesięcy wcześniej spłonął dom pastorstwa, a w momencie rozpoczęcia akcji płonie dom jednej z rodzin, która właśnie spędza świąteczne ferie na Wyspach Kanaryjskich. Do miasteczka przybywa z Reykjaviku komisarz Eggertsson, który rozpoczyna śledztwo. Nie jest to jednak typowe śledztwo, a bardziej praca psychologa. Wraz z kolejną stroną książki poznajemy problemy mieszkańców, ich uwikłania, zależności, wioskowe plotki i problemy z przeszłości. I właśnie o tym ta powieść jest. To nie kryminał a obraz małomiasteczkowego życia, próba psychologicznego portretu mieszkańców małej społeczności. Świadomie piszę próba, bo całkiem udana ona nie jest. Stefánssonowi nie udało się uniknąć dłużyzn, zbyt dokładnych opisów i przewidywalności. Osoba podpalacza była dla mnie jasna bardzo szybko a powiązania między mieszkańcami dosyć papierowe i jednoznaczne.
Nie żałuję przeczytania tej książki, ale z czystym sumieniem polecić nie mogę.
Jón Hallur Stefánsson, Brandstifter, tł. Betty Wahl, 396 str., List.
Literatura skandynawska chyba nie należy do najłatwiejszych. Na tym polega jej wyjątkowość. Cechuje ją pewien smutek i przywiązywanie wagi do rzeczy, na które my, ludzie środkowego wschodu Europy, nie zawsze zwracamy uwagę. Sama nie wiem, czy nadaje się do czytania w jesienno-zimowe wieczory.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie :)
Myślę, że literatura islandzka sama w sobie jest jeszcze inna od skandynawskiej. Akurat ta książka na tle innych Islandczyków wydała mi się być nieco słabsza.
OdpowiedzUsuń