środa, 18 listopada 2009

"Brandstifter" Jón Hallur Stefánsson


Skoro znów jestem w Islandii, postanowiłam przeczytać kolejną, ostatnią już książkę z tego kraju, jaką miałam w moim stosie.
"Brandstifter" czyli "Podpalacz" Stefánssona to według reklamy na książce kryminał. Troszkę naciągane to określenie, moim zdaniem. Wprawdzie mamy komisarza, policję i przestępstwo w postaci podpalonych domów ale.....
Jesteśmy na wschodzie Islandii, w małym miasteczku. Kilka miesięcy wcześniej spłonął dom pastorstwa, a w momencie rozpoczęcia akcji płonie dom jednej z rodzin, która właśnie spędza świąteczne ferie na Wyspach Kanaryjskich. Do miasteczka przybywa z Reykjaviku komisarz Eggertsson, który rozpoczyna śledztwo. Nie jest to jednak typowe śledztwo, a bardziej praca psychologa. Wraz z kolejną stroną książki poznajemy problemy mieszkańców, ich uwikłania, zależności, wioskowe plotki i problemy z przeszłości. I właśnie o tym ta powieść jest. To nie kryminał a obraz małomiasteczkowego życia, próba psychologicznego portretu mieszkańców małej społeczności. Świadomie piszę próba, bo całkiem udana ona nie jest. Stefánssonowi nie udało się uniknąć dłużyzn, zbyt dokładnych opisów i przewidywalności. Osoba podpalacza była dla mnie jasna bardzo szybko a powiązania między mieszkańcami dosyć papierowe i jednoznaczne.
Nie żałuję przeczytania tej książki, ale z czystym sumieniem polecić nie mogę.

Jón Hallur Stefánsson, Brandstifter, tł. Betty Wahl, 396 str., List.

2 komentarze:

  1. Literatura skandynawska chyba nie należy do najłatwiejszych. Na tym polega jej wyjątkowość. Cechuje ją pewien smutek i przywiązywanie wagi do rzeczy, na które my, ludzie środkowego wschodu Europy, nie zawsze zwracamy uwagę. Sama nie wiem, czy nadaje się do czytania w jesienno-zimowe wieczory.

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że literatura islandzka sama w sobie jest jeszcze inna od skandynawskiej. Akurat ta książka na tle innych Islandczyków wydała mi się być nieco słabsza.

    OdpowiedzUsuń