poniedziałek, 10 lutego 2014

"Deutschland misshandelt seine Kinder" Michael Tsokos, Saskia Guddat



O Michaealu Tsokosie i jego książkach pisałam na blogu już dwa razy: tu i tu. Tydzień temu ukazała się jego kolejna książka - zgoła inna. Autor odchodzi w niej od formuły, którą wykorzystał  w poprzednich dwóch publikacjach, by wraz z koleżanką po fachu - Saskią Guddat - skoncentrować się na zupełnie innym temacie, także ściśle powiązanym z jego pracą. 

Tytuł ksi ążki można przetłumaczyć jako Niemcy znęcają się nad swoimi dziećmi. I o tym właśnie jest ta książka. O tym, że każdego tygodnia prawie siedemdziesiąt dzieci jest maltretowanych do tego stopnia, że lądują w szpitalu, i że w każdym tygodniu troje dzieci umiera na skutek znęcania się nad nimi. I wreszcie o tym, że to tylko oficjalne dane, a setki takich przypadków nigdy nie zostają ujawnione lub po prostu są zatuszowane. I wreszcie o tym, że katami tych dzieci są prawie zawsze rodzice lub ich partnerzy. To wszystko dzieje się na naszych oczach, przyjmowane jest w milczeniu, pomijane przez pediatrów, urzędy ds młodzieży i sądy. 
Tsokos i Guddat atakują chory system, który dopuszcza do takiego skandalu. Robią to bezlitośnie, punkt po punkcie wskazują na niedociągnięcia i luki. To właśnie medycy sądowi mają największą świadomość skali maltretowania dzieci, przed ich oczami nic się nie ukryje, nie dadzą się nabrać na przypadkowe upadki, bijatyki między dziećmi i nieszczęśliwe zdarzenia. 
Niestety bardzo często ich ekspertyzy trafiają na zamknięte uszy. Dlaczego tak się dzieje?

Pracownicy urzędów ds dzieci i młodzieży, którzy regularnie odwiedzają problematyczne rodziny z wielu przyczyn nie zauważają oznak znęcania się. Zapowiedziane wizyty pozwalają rodzicom na przygotowanie mieszkania i dzieci, nić porozumienia z petentami i poczucie sukcesu, gdy rodzina pozornie czyni postępy, zamykają oczy pracowników, a brak doświadczenia u młodych entuzjastów i rutyna starych wyjadaczy powodują, że kolejna wizyta zostaje odfajkowana. 
Dzieci niechętnie odbierane są rodzicom, panuje przekonanie, że należy walczyć o uzdrowienie rodziny, niestety zawsze dzieje się to kosztem dzieci. Zdaniem autorów osoby regularnie maltretujące dzieci, cierpią na zaburzenia psychiczne, najczęściej w dzieciństwie same były ofiarami katów i nawet regularne wizyty przepracowanych pracowników socjalnych ich nie zmienią. Pozorne uzdrawianie rodziców odbywa się zawsze kosztem dzieci.

Większość pediatrów nie ma doświadczenia na polu medycyny sądowej, zbyt często wierzą w nieszczęśliwe wypadki czy wręcz śmierć łóżeczkową, co więcej nie przyjmują, że rodzic może maltretować dziecko w tak wyrafinowane sposoby. 

Podobne reakacje zdarzają się wśród sędziów i ławników, którzy zwiedzeni skromnym i porządnym (!) wyglądem rodzica nie dają wiary ekspertyzie specjalistów. 
Co więcej rodzice nie przyznają się do winy, nie obciążają się nawzajem i sąd wprawdzie stwierdza, że znęcanie się na dzieckiem miało miejsce ale nie jest w stanie nikogo skazać według zasady in dubio pro reo, tak że rodzice wychodzą z sali sądowej z dzieckiem na rękach, a w domu kontynuują swój styl wychowania. 

W Niemczech nie ma obowiązku przeprowadzanie sekcji zwłok dzieci, które zmarły z przyczyn niewyjaśnionych, co powoduje, że przyczyny wielu zgonów pozostają niewyjaśnione, a rodzice swobodnie katują rodzeństwo.

Autorzy ilustrują tę sytuację rozlicznymi przykładami ze swojej praktyki zawodowej - wiele z nich jest tak niewyobrażalnych, że na pewno nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. 

Co jednak najważniejsze, Tsokos i Guddat, formułują konkretne postulaty, analizują sposoby zmian systemu ochrony dzieci, proponując najbardziej efektywne rozwiązania. 

Mam głęboką nadzieję, że ta książka wywoła w Niemczech szeroką dyskusję i poprawi sytuację dzieci, które miały nieszczęście urodzić się w rodzinie, gdzie znęcanie się nad nimi jest na porządku dziennym.

Niestety nie mam pojęcia jak sytuacja takich dzieci wygląda w Polsce, ale obawiam się, że nie jest lepsza, zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, że właśnie w Polsce jest dużo większe społeczne przyzwolenie na przysłowiowego klapsa. Podejrzewam także, że niemieckie urzędy dysponują dużo wyższymi kwotami (które niestety są źle rozdysponowane, co także wypunktowali autorzy) niż ich polskie odpowiedniki. Świeżo w pamięci mam debatę na temat (nie) bicia dzieci - temat, który wręcz dzielił społeczeństwo. Dla mnie sprawa była tak oczywista, że ze zdumieniem czytałam o osobach, krytykujących wprowadzenie tego prawa. Obawiam się, że tak rodzą się kandydaci, którzy przymykają oczy na krzywdę dziecka.

Poproszę was wraz z autorami, nie ignorujcie płaczu i krzyku dziecka, pomagajcie tym, którzy są najbardziej bezbronni.

Michael Tsokos, Saskia Guddat oraz Andreas Gößling, Deutschland misshandelt seine Kinder, 254 str., Droemer 2014.

7 komentarzy:

  1. A więc jednak.
    Problem jest. I to nie tylko w Polsce.
    Choć niektórzy twierdzą, że jest tylko w Łodzi (bo o tym słychać; bo media lubują się w takiej wizji tego "miasta przeklętego"?).
    Plusem tej sytuacji jest to, że od jakiegoś czasu we wszystkich miejskich instytucjach, przychodniach, przedszkolach, szkołach, na autobusach i tramawajach obecne są plakaty STOP przemocy (uruchomiono też specjalny numer).

    Prawda jedenak jest taka, że problemem w Polsce jest przekonanie, że wychowanie i traktowanie dzieci to PRYWATNA sprawa rodziców.
    Podobne argumenty padały, kiedy uruchomiono w Łodzi powszechną edukację seksualną (finansowaną przez Urząd Miasta, dla poziomu szkoły średniej).

    To jak, wychowanie i sposób traktowania dziecka jest prywatną sprawą rodzica?
    Ostatnio dyskutowałam o tym z lekarką...
    Ach, więcej o sytuacji w Polsce (tytuł prowokacyjny?)>http://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2013/12/bic-dzieci-czy-nie-bic-oto-jest-pytanie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu przeczytalam wpis na tym blogu - dane przerażają, nie zdawałam sobie sprawy, że w Polsce jest AŻ taka akceptacja bicia dzieci. Przy czym zaznaczam Tsokos i Guddat nie piszą o kapsie i laniu, oni piszą o wyraźnym maltretowaniu dzieci (oprócz bicia jest to gryzienie, przypalanie, wrzątek i jeszcze gorsze sprawy). Niemniej ja jestem przekonana, że zamykanie oczy na to jest związane z akceptacją klapsa.
      W Niemczech urzędy ds młodzieży działają według zasady rodzina najlepsza, więc zanim dziecko zostanie odebrane rodzicom zawsze/najczęściej podejmowane są próby uzdrawiania rodziny i zrobienia wszystkiego, by to dziecko mogło zostać u rodziców. Wg autorów jest jednak pomoc pozorna, bo rodzice tacy nie zmienią się dzięki wizytom czy detoksom itd.
      Co dziwne mimo, że Polacy uważają, że wychowanie to prywatna sprawa rodziców, uwielbiają się w to wychowanie obcych dzieci mieszać - nigdzie nie spotkałam tylu cioć-dobra-rada, jak w Polsce. Nawet tutaj zdarzyło mi się słyszeć komentarze na temat mojego sposobu wychowania dzieci po polsku (te osoby nie wiedziały, ze rozumiem).

      Usuń
  2. Hej ;) świetne recenzje :) Widzę, że czytasz wiele książek po które sama chciałabym sięgnąć :) Mam nadzieje, że uda mi się do nich dotrzeć!

    Pozdrawiam i zapraszam Cię w wolnej chwili do mnie: http://sto65cm.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. OK, zamówię sobie w bibliotece. Tsokos jest nazwiskiem obiecującym fachowość i rzetelność, a nie rozdrapy pod publiczkę. Ciekawi mnie to, co takiego konkretnego proponuje dla uleczenia sytuacji, bo krytykować przecież każdy potrafi, trudniej zaproponować coś konstruktywnego.
    Swoją drogą też szokują mnie rozmaite polskie przywolenia: na klapsy, na jazdę po alkoholu, na podkradanie drobiazgów (i nie tylko drobiazgów) z pracy... listę można by ciągnąć jeszcze długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko propozycje są bardzo konkretne, nie opisywałam ich, bo jednak są one istotne dla niemieckiego czytelnika, poza tym chciałam zachęcić do lektury:)
      Masz rację co do listy...odzwyczaiłam się już od wielu polskich przyzwoleń i też je zauważam.

      Usuń
  4. Może to taka schofrenia społeczna?
    Są zasady, ale przestrzegać je mają "inni". Co do mieszania się w wychowanie dzieci: no tak, "ciocie dobra rada"... tylko one raczej nie reagują wtedy, kiedy np. zirytowany rodzic szarpie dziecko czy na nie krzyczy.
    Ja też mam dylematy, co zrobić w sytuacji, kiedy (obca) babcia np. strofuje wnuczkę próbując ją urobić na własną modłę (i niby krzywdy nie robi...)

    OdpowiedzUsuń