Najnowsza książka Islandczyka to kolejny kryminał, w którym śledztwo prowadzą znani ze Skuggasund Flóvent i Thorson. Akcja tej powieści rozgrywa się jednak wcześniej, w trakcie II wojny światowej, gdy obaj śledczy dopiero się poznają. Sprawą morderstwa zajmuje się najpierw Flóvent, który zaskoczony jest sprawą, którą przyszło mu badać - morderstwa niezbyt często zdarzają się w Reykjavíku. Ofiarą jest komiwojażer, którego zabito strzałem w głowę. Wszystko wskazuje na to, że w zbrodnię muszą być zamieszani stacjonujący na Islandii żołnierze amerykańscy. Dlatego do śledztwa dołącza ich przedstawiciel Thorson - Kanadyjczyk islandzkiego pochodzenia.
Oboj policjanci zaczynają żmudne śledztwo, które przede wszystkim zawiedzie ich do powiązań z hitlerowskimi Niemcami, z ideami dziedziczenia skłonności do przestępstw oraz ze szpiegostwem. Te wątki nazistowskie opierają się na przekonaniu ideologów hitlerowskich o pragermańskości narodu islandzkiego. Właśnie na tej najczystszej nacji prowadzono badania i przeprowadzano eksperymenty. I to są zdecydowanie najlepsze fragmenty książki - szczególnie interesujące dla osób zainteresowanych historią Islandii (czyli dla mnie). Podobnie ma się sprawa z opisami realiów w stolicy kraju w tym okresie - współżycie ze stacjonującymi na wyspie aliantami, postawy mieszkańców wobec wojny, obecność i wyjazd Niemców, związki kobiet z żołnierzami, zaopatrzenie odległych fiordów w towary poprzez komiwojażerów. To wszystko składa się na barwny obraz życia w Reykjavíku.
Wątek kryminalny za to jest niestety bardzo słaby. Mam wrażenie, że z każdą kolejną książką gorzej mi się czyta Arnaldura. Proste, prostackie wręcz rozmowy, ociężałość w wyciąganiu wniosków, ustawiczne powtarzanie informacji są zwyczajnie męczące. Nie wiem czy w poprzednich kryminałach było lepiej czy ja po prostu mam przesyt Islandczyka, ale tym razem byłam naprawdę rozczarowana. Rozumiem, że specyfika śledztwa w okresie II wojny światowej i to w kraju nie dotkniętym groźnymi przestępstwami była inna, może bardziej prymitywna, ale Flóvent jest tak nieporadny, jego rozmowy tak infantylne, że wiele razy z niesmakiem potrząsałam głową. Gdyby nie ciekawa intryga, historyczne tło i w pewnym stopniu zaskakujące wnioski, zapewne przerwałabym słuchanie tego kryminału.
Moja ocena: 2,5/6
Arnaldur Indriðason, Der Reisende, tł. Anika Wolff, 415 str., czyt. Walter Kreye, Lübbe Audio 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz