Teksty Pauliny Łopatniuk znałam z Facebooka i jako fanka jej wpisów oraz wszystkich książek, które mają coś wspólnego z medycyną, musiałam koniecznie kupić i tę. Od razu zabrałam się za lekturę - to w zasadzie fenomen, bo zazwyczaj moje zakupy muszą swoje odleżeć na półce lub czytniku.
Łopatniuk w znanym z Facebooka stylu opisuje swoją pracę patolożki. Każdy rozdział poświęcony jest innemu rodzajowi tkanek czy struktur, jakie trafiają pod mikroskop patologa. Pierwsza część poświęcona jest rakowi i nowotworom - temat, który chyba najszybciej kojarzony jest z patologami, a ich ocena badanych tkanek może być przecież dla chorych wyrokiem. Następnie Łopatniuk omawia inne schorzenia, których potwierdzenie zależy od opinii patologa. Jest tu celiakia, są potworniaki, kamienie żółciowe czy moczowe, kiła, pasożyty, endometrioza.
Książka Łopatniuk do kopalnia wiedzy, ale wymaga pewnego obeznania biologiczno-medycznego, bo chociaż autorka stara się opisywać poszczególne schorzenia przystępnie i łopatologicznie, to jednak konieczne są podstawowa wiedza i terminologia, by zrozumieć procesy chorobowe. Z łezką niemal w oku przypomniałam sobie i mitozę, i mejozę na przykład. Powiedziałabym wręcz, że książka Łopatniuk to taki lightowy podręcznik dla osób ponadprzeciętnie zainteresowanych medycyną. Czasami ten podręcznik przypomina kryminał, czasami wykład, a czasami ciekawą powieść. Ja na pewno sporo się dowiedziałam - różnica między rakiem a nowotworem nie była dla mnie tak oczywista, podobnie jak mechanizmy, którymi rządzi się celiakia, różnica między potworniakiem a wchłoniętym bliźniakiem itd.
Tę książkę dobrze czytać na papierze, na kindle ilustracje są blade i niewiele można się w nich dopatrzyć, a na pewno nie opisywanych przez Łopatniuk kolorów i skojarzeń z obrazami czy przedmiotami. Poza tym to na pewno pozycja, do której chętnie bym wyrywkowo wracała, co na kindle, nie ma co sobie mydlić oczu, jest niemożliwe.
Duży plus za obszerną bibliografię, która umożliwia pogłębienie poszczególnych tematów i odszukanie większej ilości fotografii. Podoba mi się także wyczulenie autorki na dokonania kobiet w medycynie, które często z automatu brane są za mężczyzn (zwłaszcza w utartych nazwach jednostek chorobowych).
Mam jednak do książki jedno wielkie zastrzeżenie - a mianowicie bardzo zgrzytał mi język. To, co jest dowcipne na Facebooku czy blogu, nie jest już takie w publikacji. O ile Łopatniuk potrafi pisać o medycynie lekko i z humorem, to niestety jej narzędzia językowe mnie z każdą stroną coraz bardziej drażniły. Przede wszystkim powtarzające się słówko "ot", które ma zapewne lekko podsumowywać opisane schorzenie. Jestem je w stanie znieść raz, może trzy razy, ale nie, na litość boską, dziesiątki razy, niemal w każdej konkluzji. Podobnie drażniło mnie ustawianie czasownika na ostatniej pozycji, zapewne by znowu zachować dowcip i lekkość. U mnie raczej wywoływało to stany, które mogłyby doprowadzić mnie na stół patologa, ale na pewno nie do śmiechu.
Jeśli jednak nie jesteście tak wyczuleni na język, to polecam, bo ta książka to przede wszystkim świetna kopalnia wiedzy.
Moja ocena: 4/6
Paulina Łopatniuk, Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?, 398 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.
Książka Łopatniuk do kopalnia wiedzy, ale wymaga pewnego obeznania biologiczno-medycznego, bo chociaż autorka stara się opisywać poszczególne schorzenia przystępnie i łopatologicznie, to jednak konieczne są podstawowa wiedza i terminologia, by zrozumieć procesy chorobowe. Z łezką niemal w oku przypomniałam sobie i mitozę, i mejozę na przykład. Powiedziałabym wręcz, że książka Łopatniuk to taki lightowy podręcznik dla osób ponadprzeciętnie zainteresowanych medycyną. Czasami ten podręcznik przypomina kryminał, czasami wykład, a czasami ciekawą powieść. Ja na pewno sporo się dowiedziałam - różnica między rakiem a nowotworem nie była dla mnie tak oczywista, podobnie jak mechanizmy, którymi rządzi się celiakia, różnica między potworniakiem a wchłoniętym bliźniakiem itd.
Tę książkę dobrze czytać na papierze, na kindle ilustracje są blade i niewiele można się w nich dopatrzyć, a na pewno nie opisywanych przez Łopatniuk kolorów i skojarzeń z obrazami czy przedmiotami. Poza tym to na pewno pozycja, do której chętnie bym wyrywkowo wracała, co na kindle, nie ma co sobie mydlić oczu, jest niemożliwe.
Duży plus za obszerną bibliografię, która umożliwia pogłębienie poszczególnych tematów i odszukanie większej ilości fotografii. Podoba mi się także wyczulenie autorki na dokonania kobiet w medycynie, które często z automatu brane są za mężczyzn (zwłaszcza w utartych nazwach jednostek chorobowych).
Mam jednak do książki jedno wielkie zastrzeżenie - a mianowicie bardzo zgrzytał mi język. To, co jest dowcipne na Facebooku czy blogu, nie jest już takie w publikacji. O ile Łopatniuk potrafi pisać o medycynie lekko i z humorem, to niestety jej narzędzia językowe mnie z każdą stroną coraz bardziej drażniły. Przede wszystkim powtarzające się słówko "ot", które ma zapewne lekko podsumowywać opisane schorzenie. Jestem je w stanie znieść raz, może trzy razy, ale nie, na litość boską, dziesiątki razy, niemal w każdej konkluzji. Podobnie drażniło mnie ustawianie czasownika na ostatniej pozycji, zapewne by znowu zachować dowcip i lekkość. U mnie raczej wywoływało to stany, które mogłyby doprowadzić mnie na stół patologa, ale na pewno nie do śmiechu.
Jeśli jednak nie jesteście tak wyczuleni na język, to polecam, bo ta książka to przede wszystkim świetna kopalnia wiedzy.
Moja ocena: 4/6
Paulina Łopatniuk, Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?, 398 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz