środa, 30 kwietnia 2025

Stosikowe losowanie – maj 2025

 


Guciamal wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 44 książki) – 44
Maniaczytania wybiera numer książki dla Katarzyny (w stosie 38 książek) – 27
Katarzyna wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 300 książek) – 207
McDulka wybiera numer książki dla Anny (w stosie 207 książek) – 55
Anna wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 18 książek) – 15
Agnes wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) – 1111
Piotr wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 35 książek) – 17

"Opowiadania bizarne" Olga Tokarczuk


Ten zbiór to dziesięć bardzo różnorodnych i dających do myślenia tekstów. Tokarczuk eksploruje w nich bardzo odmienne tematy, przestrzenie i osobowości, za każdym razem zabierając mnie w zupełnie nieoczekiwaną podróż. To może być na przykład wyprawa wstecz w osiemnastowieczną Polskę, lub w przyszłość – w dystopijny świat. To może być akcja umiejscowiona w Polsce, albo w Szwajcarii, albo w Tajlandii. Bohaterką może być mężczyzna, albo kobieta, albo dzieci, a nawet zwierzę czy przedmiot. Autorka żongluje także z różnymi sposobami narracji, czyniąc lekturę faktycznie interesującą wyprawą w tokarczukowskie światy. 

Przyznać muszę, że niektóre z tych opowiadań przywodziły mi na myśl powieści noblistki. "Zielone Dzieci" (chyba mój ulubiony tekst) wydawał się być podrozdziałem "Ksiąg Jakubowych", motyw podróży i rozmowy przywodził mi na myśl "Biegunów", ale są tu też bardzo swojskie, zwykłe historie, jak "Przetwory". Tytułowa bizarność jest świetnie dobranym słowem. Te teksty niepokoją, łaskoczą wewnętrznie, pozostawiają czytelniczkę z poczuciem nieuchwytności świata, z chęcią szukania drugiego dna. Najdziwniejsze rzeczy zrobiła ze mnę "Góra Wszystkich Świętych", choć "Transfugium" oraz "Kalendarz ludzkich świąt" też są warte więcej niż jednej a nawet dwóch myśli. 

Bardzo satysfakcjonująca lektura, polecam!

Moja ocena: 5/6

Olga Tokarczuk, Opowiadania bizarne, 256 str., Wydawnictwo Literackie 2008.

wtorek, 29 kwietnia 2025

"Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii" Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak


Ze względu na moje dość bliskie związki z Islandią chętnie sięgam po literaturę z i o tym kraju. Ta książka leżakowała długo na czytniku, choć przecież z przyjemnością przeczytałam inną publikację tych autorów. I tak jak poprzednio bardzo przyjemnie czytało mi się i te teksty – punktem wyjścia dla Lenard i Mikołajczaka były opuszczone domy na wyspie. W poszukiwaniu historii ich mieszkańców oraz przyczyn opuszczenia wybrali się w podróż wzdłuż i wszerz w Islandii. I te domy gdzieś w tle majaczą, ale, jak to często bywa, obrany szlak zaprowadził autorów w zupełnie różne rejony, nie tylko geograficzne, ale i reporterskie. 

Lenard i Mikołajczak pozostają przy nieco blogerskim stylu, opisując swoje podróże i wyprawy po Islandii, okraszone są one osobistymi odczuciami, wrażeniami, spostrzeżeniami. To właśnie te subiektywne wstawki nadają tej książce specyficzny rys, który zapewnie trafił do mnie tak dobrze, bo, jak się zdaje, dzielę z autorami wrażliwość na ciszę, niezmąconą przyrodę i dzikość. Tytułowe szepty kamieni są tu obecne, a zagłuszają je tylko ludzie, których Lenard i Mikołajczak spotkali przypadkowo na swojej drodze, ale też ci, z którymi rozmowy specjalnie szukali. Owi rozmówcy i rozmówczynie są bardzo różni, jest nawet perspektywa polska. Każda osoba przedstawia swoją wizję Islandii, szczególnie tej po zalewie turystów. To już nie jest ten dziki i nieznany kraj, a turyści zadeptują najbardziej oblegane miejsca. Nie jest to odkrywcze, ale mnie ta perspektywa bardzo interesowała, bo obserwowałam powstawanie kampanii reklamowej, której na celu było przyciągnięcie turystów i która odniosła wielki sukces. Podobnie interesuje mnie kwestia obosieczności tej branży, o czym Lenard i Mikołajczak sensowne piszą.

To nie jest może wybitna literatura, ale bardzo przyjemna w odbiorze. Mimo że bardzo dużo wiem o wyspie, to ta książka mnie nie nudziła, stanowiła nostalgiczne uzupełnienie, pełne melancholii i respektu dla natury i człowieka. 

Moja ocena: 5/6

Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak, Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii, 256 str., Wydawnictwo Otwarte 2017.

środa, 23 kwietnia 2025

"Idealne matki" Doris Lessing


Idealne matki to jedna z nowel Doris Lessing wydana w Polsce jako oddzielna książka z okazji filmu o tym tytule (w oryginale tytuł brzmi: Babcie).  Już sam ten fakt nie przysłużył się temu tekstowi, bo po pierwsze skłania do porównań z filmem (który jest rzekomo lepszy) oraz do traktowania tego tekstu jako pełnowymiarowej powieści. Czytany jako jedno z opowiadań zapewne obroniłby się lepiej i nie pozostawiał w wielu czytelniczkach poczucia niedosytu.

Ja jednak uważam ten tekst za godny lektury – pozostawił mnie ze sporym materiałem do przemyśleń. Lessing opowiada historię dwóch przyjaciółek, którym los pozwolił kontynuować tę bliskość przez całe życie. Gdy wyszły za mąż, zamieszkały bardzo blisko, a ich synowie urodzili się w podobnym czasie i wychowywali razem. Obie straciły z różnych przyczyn mężów i wychowywały synów niemal razem, co zaowocowało związkami już nie platonicznymi, gdy chłopcy dorośli i dojrzeli płciowo. Żadne z nich nie wydaje się w tym widzieć niczego zdrożnego, to kolejny etap wychowywania, wdrażanie chłopców w życie w związku. Jednak sytuacja się zmienia, gdy jeden z nich poznaje dziewczynę i wchodzi z nią w związek. Sielanka zaczyna mieć rysy, pękać, ale każdy z mężczyzn ma do niej inne podejście, podobnie jest z matkami.

Lessing stworzyła zaskakujący obraz sytuacji rodzinnej, który pozornie wydaje się nie szkodzić nikomu i dobrze funkcjonuje przez lata, ale jednak budzi wewnętrzny sprzeciw. Podobał mi się rys psychologiczny matek, a później babć, dobre widać tu mechanizm wypierania i normalizowania tej sytuacji. Zdecydowanie ta publikacja nie jest pełnokrwistą powieścią, ale jako opowiadanie świetnie się broni.

Moja ocena: 4/6

Doris Lessing, Idealne matki, tł. Bohdan Maliborski, 112 str., Wielka Litera 2013.

wtorek, 22 kwietnia 2025

"Zerrissen" Michael Tsokos


Bardzo długo zwlekałam z lekturą czwartego tomu z doktorem Fredem Abelem w roli głównej. Ten medyk sądowy zostaje wyzwany do oceny stanu niespełna dwuletniej dziewczynki, która rzekomo spadła z kanapy. Jej obrażenia są jednak na tyle poważne, że zachodzi podejrzenie pobicia. Abel dzięki swojej ekspertyzie potwierdza tę hipotezę. Okazuje się jednak, że dziecko jest siostrzenicą jego współpracowniczki – Sabine Yao. Ten fakt stawia Abela w trudnej pozycji i komplikuje współpracę tych dwojga.

Równocześnie przyjaciela lekarza, Lars Moewig, znajduje w miejscu, gdzie trenuje kickboxing, wraz z jego właścicielem, zmasakrowane i zaszyte w worku treningowym ciało. Moewig próbuje rozwikłać tę kwestię sam, by uchronić właściciela przed fałszywymi podejrzeniami, ale sytuacja bardzo prędko się komplikuje i prowadzi go do narkotykowego półświatka. W Berlinie w tej branży rządzą libańskie gangi, a ci ludzie nie mają żadnych sentymentów. 

Tsokos w znanym już stylu tworzy trzymający w napięciu thriller naszpikowany fachową wiedzą ze swojej działki, czyli medycyny sądowej. Wszystkie opisy sekcji okraszone są dogłębną analizą, przy czym nie ogranicza się on tylko do wiodących w książce przypadków, ale opisuje wszystkie, które na bieżąco zajmują lekarzy. Informacje fachowe nie są bynajmniej nudne, Tsokos wie, jak je podać w sposób przystępny i zrozumiały. Przyznam, że powieść trzymała mnie w napięciu i ostatnią część czytałam, aż skończyłam, niezależnie od godziny. 

Ta seria to świetna rozrywka, która równocześnie pozwala zajrzeć za kulisy pracy medyków sądowych. Na pewno sięgnę po kolejny i ostatni już tom.

Moja ocena: 5/6

Michael Tsokos, Zerrissen, 400 str., Knaur 2020.

niedziela, 20 kwietnia 2025

"Krew za krew" Ismail Kadare


Młody chłopak z albańskich gór skazany jest na kultywowanie tradycji zapisanych w Kanunie. Czeka go wypełnienie przeznaczenia, czyli pomszczenie śmierci brata. Ten los wcale mu się nie uśmiecha, bo w momencie zamordowania człowieka ze zwaśnionej rodziny, sam stanie się żywym trupem. Wszyscy jednak oczekują od niego wypełnienia roli, a rodzice pomszczenia brata, a ich syna. Obserwujemy wewnętrzną walkę młodego mężczyzny, a następnie akt zabójstwa i okres ochronny, zanim sam stanie się celem.
Równocześnie dobrze rokujący pisarz wraz ze świeżo poślubioną żoną wybiera się w albańskie góry, by studiować zwyczaje tamtejszej populacji. To podróż mozolna, przez jeszcze zamarznięte góry, która prowadzi ich do siermiężnych gospód i pozwala obserwować barbarzyńskie wręcz w ich oczach zasady Kanunu. Te obserwacje mają ogromny wpływ na młodziutką żonę, szczególnie gdy pewnego dnia jej drogi przecinają się z wędrującym młodzieńcem-zabójcą.

Kadare nie opisuje zasad rządzących albańskimi góralami, a raczej ich wpływ na jednostkę. Pokazuje, jak barbarzyńskie, prastare reguły niszczą życie całych rodzin i regulują współistnienie w najbardziej odległych i dzikich regionach Albanii. Zarazem szkicuje świetne portrety psychologiczne głównych postaci – zarówno górala, jak i pisarza i jego żony. Bardzo dużo dzieje się tu w głowach bohaterów, na płaszczyźnie osobistej, mentalnej, ale Albańczyk pozostawia spory margines dla domysłów czytelniczki. Podobnie jak ciekawe zakończenie.

To moje drugie spotkanie z prozą Kadare i ponownie bardzo udane.

Moja ocena: 5/6

Ismail Kadare, Krew za krew, tł. Anna Mencwel, 155 str., Wydawnictwo Czytelnik 1988. 

piątek, 18 kwietnia 2025

"Lajla znaczy noc" Aleksandra Lipczak

 


Andaluzja jest mi bliska, ale wciąż nie do końca znana krajoznawczo, historycznie bardziej, ale dzięki Lipczak teraz już dużo lepiej. Autorka skupiła się na mauryjskiej przeszłości tej prowincji, broniąc swojej tezy o wielokulturowości Hiszpanii, obecności tego dziedzictwa do dziś i istnienia tego tyglu kulturowego mimo jednolitej fasady. 

Autorka nie prowadzi chronologicznej czy stricte historycznej narracji, dzieli swoją książkę na rozdziały geograficzne – skupia się na poszczególnych andaluzyjskich miastach, które są dla niej przyczynkiem do rozważań o arabskim dziedzictwie, przytaczaniu anegdot i informacji historycznych. Te rozdziały mają cechy eseju, ale wiele w nich fragmentów reporterskich. Lipczak skrzętnie wyszukuje rozmówczynie i rozmówców, by dowiedzieć się więcej na temat wielokulturowości i porusza trudne tematy, takie jak napływ uchodźców z Afryki. 

Sporo w tej książce samej autorki, która chętnie pisze o swojej podróży z małym dzieckiem, o pracy nad tym tematem i swoich odczuciach, przyznam, że w tej formie książki (która nie jest stricte reportażem) odebrałam te wstawki dobrze, z ciekawością poznałam kulisy powstania książki.

Najbardziej uderzył (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) mnie dogłębny research Lipczak. Książka naszpikowana jest ogromem wiadomości historycznych, geograficznych, architektonicznych. Podziwiam wielką pracę badawczą autorki oraz jej wiedzę. Nie sposób spamiętać tych wszystkich szczegółów, ale moja wiedza o tym regionie jest o niebo lepsza i dogłębniejsza, a i mam poczucie, że lepiej rozumiem mentalność Andaluzyjek i Andaluzyjczyków. Nie podzielam opinii, że książka jest nudna czy się dłuży – mnie wciągnęła i wręcz ją pochłonęłam. Dużą rolę tu na pewno odgrywa fakt, że to bliski mi geograficzne region, który odwiedziłam wiele razy i którego mieszkanki i mieszkańcy robią na mnie zawsze bardzo pozytywne wrażenie.

Moja ocena: 5/6

Aleksandra Lipczak, Lajla znaczy noc, 272 str., Wydawnictwo Karakter 2020.