piątek, 21 lutego 2025

"Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki" Łukasz Grzesiczak


Słowacja to kraj w jakiś sposób mi bliski, zapewne dlatego, że spędzałam tam często wakacje i byłam zaciekawiona językiem, ale i obyczajami. Książka Grzesiczaka pozwoliła mi się sporo dowiedzieć o kondycji współczesnej Słowacji, dała głębszy ogląd na wiele spraw, ale pozostawiła też pewien niedosyt. W serii podróżniczej każda autorka czy autor stawia na kwestie mu bliskie, dlatego te publikacje bardzo się od siebie różnią. Ja lubię, gdy w tych książkach jest dużo o osobistych doświadczeniach i tego tu nie zabrakło. Natomiast autor jako reporter skupił się bardziej na tematach politycznych i kontrowersyjnych, co czyni tę książkę bliższą reportażowi niż osobistej opowieści o danym kraju. 

Grzesiczak porusza wiele tematów, tym przewijającym jest jednak pozycja Słowacji względem Czech. Słowacja jako dość świeże państwo wciąż ma poczucie bycia młodszą siostrą i przyczepką do Czech, autor stara się więc udowodnić, że niesłusznie. Dlatego przewijają się tu nagminnie zachodni sąsiedzi, głównie w funkcji porównawczej, np. w kwestii języka. Ten rozdział ciekawił mnie zresztą najbardziej, szczególnie że Grzesiczak pokusił się także o porównania z polskim. Reporter wplata tu rozmowy ze Słowaczkami i Słowakami żyjącymi w Polsce, zresztą cała książka zasadza się na rozmowach. Na przykład w rozdziale o Romach mamy nawet rozmowę z burmistrzem miasta, w którym mieszka duża społeczność romska. Grzesiczak nie boi się trudnych tematów i próbuje naszkicować ich tło, przyczyny, a także perspektywy. Sporo tu odwołań do polityki, przetasowań na najwyższym szczeblu, a także tragedii (zamordowania dziennikarza i jego partnerki), która wywarła wielki wpływ na słowacką rzeczywistość. 

Przy całej fachowości tych rozdziałów wiele razy miałam wrażenie, że autor sięga tutaj do wcześniej publikowanych lub napisanych własnych tekstów, bo sporo tu powtórzeń i powracania do tych samych faktów. 
Jeden z rozdziałów to swoisty przewodnik po Bratysławie, szczególnie po ciekawych lokalach i mniej znanych turystom miejscach. 
Grzesiczak nie omija też takich tematów jak kulinaria, sport czy tożsamość narodowa – możemy więc obserwować Słowaczki i Słowaków z wielu przeróżnych perspektyw. 

Moja ocena: 4,5/6

Łukasz Grzesiczak, Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki, 336 str., Wydawnictwo Poznańskie 2023.

czwartek, 20 lutego 2025

"Nitrogliceryna niepokoju" Leila Guerriero


 

Leilę Guerriero znałam już ze zbioru reportaży "Dziobak literatury", więc chętnie sięgnęłam po ten wybór jej tekstów, przygotowany specjalnie dla polskiej czytelniczki. Potwierdziły ona, jak dobrą reporterką jest Argentynka, zastrzeżenia mam tylko techniczne, do samego doboru tekstów. Zamieszono tu trzy rodzaje reportaży: historyczne, portrety różnych postaci oraz eseistyczne zapiski o pracy reporterki. Te ostatnie są bardzo krótkie i zdecydowanie odstają od innych, pełnych reportaży. Ja traktowałam je jako przerywnik między trudniejszymi tekstami i jako możliwość poznania autorki, bo właśnie w tych esejach jest najwięcej Leili Guerriero.

Z pozostałych tekstów dowiedziałam się bardzo dużo, przede wszystkim na temat wojny o Malwiny/Falklandy oraz o ekshumacjach ofiar. To historia zupełnie w Polsce nie znana, może poza faktem samej wojny, a dla Argentynek i Argentyńczyków niezwykle traumatyczna. Fantastyczne są także portrety kobiet – żon słynnych mężów, nie skupione jednak na ukazaniu znanych postaci, ale na samych kobietach. Widać, że Guerriero potrafi tak poprowadzić rozmowę, by wyłuskać jak najwięcej informacji o nich samych. Udaje się jej pokazać osoby nietuzinkowe (jak tancerka tanga), skryte za kulisami, niedostrzegane. 

Mimo że wszystkie reportaże osadzone są w Argentynie i jej kulturze, to czyta się je bardzo uniwersalnie. Dotyczą problemów ogólnoludzkich, a gdy podejmują lokalne akcenty czy historię, to spełniają swoją funkcję poznawczą. Ja na pewno sporo się dowiedziałam.

Moja ocena: 4,5/6

Leila Guerriero, Nitrogliceryna niepokoju, tł. Bogumiła Lisocka-Jaegermann, Beata Szady, 280 str., Wydawnictwo Dowody 2023.

środa, 19 lutego 2025

"Instrukcja dla pań sprzątających" Lucia Berlin


Te opowiadania były od dawna na mojej liście, więc zaproponowałam tę książkę na moim lokalnym, angielskim, klubie książkowym. Uczestniczki skusił tytuł, zapowiadający, według nich, lekką lekturę. Jako że wiedziałam, że ta lektura bynajmniej nie będzie lekka, zaprotestowałam, ale wybór został poczyniony. I w efekcie nikt tej książki nie przeczytał do końca. Amerykanka odpadła na początku, pozostałe przeczytały więcej. Jako jedyna przeczytałam cały zbiór i miałam o nim pozytywne zdanie.

Opowiadania Berlin nie są lekką lekturą. Autorka obraca się w kręgu podobnych tematów i podobnych postaci. To jakby ogrywanie tego samego życia na różne sposoby. Raz zmienia się ich układ, raz rekwizyty, czasem otoczenie, czasem chronologia czy charakterystyka bohaterek, ale to wciąż cząstka samej autorki. Berlin mocno bazuje na swoich doświadczeniem, jest bystrą obserwatorką i operuje ciętym, nie pozbawionym humoru językiem, mimo że wszystkie poruszane przez nią tematy są trudne. Wśród nich przewijają się alkoholizm matki, dziadka, ale i jej samej, choroba (rak), życie w Chile i na pograniczu meksykańskim, nielegalna imigracja, molestowanie, praca w szpitalu i w gabinecie, przemoc itd. Tu nie ma teksów lekkich, wesołych, nawet te lżejsze w formie powalają ciężarem tematów. Wiele z tych problemów autorka wplata mimochodem, opisując wydarzenia, nagle docieramy do aborcji czy molestowania, które zostają wspomniane jako najzwyklejsza rzecz, która się przydarza. Berlin nie segreguje i nie filtruje, opisuje życie z jego brzydotą, beznadzieją, uciskiem, zależnością od miejsca urodzenia i pochodzenia. 

To teksty są niewygodne, często pozostawiają w czytelniczce uczucie niesmaku, niepokoju, ale warto je czytać, by zobaczyć "ten inny" obraz USA, z naciskiem na sytuację kobiet, bo to właśnie ich sytuacja najbardziej interesuje autorkę. Uwikłanie w nieudanych związek, problemy z ciążą, przemoc fizyczna i psychiczna, alkoholizm jako środek na uśmierzanie bólu psychicznego. Mam wrażenie, że im dalej w zbiór, tym ciekawsze i mocniejsze są te teksty. 

Polecam, raczej w małych dawkach i na dłuższą lekturę.

Moja ocena: 5/6

Lucia, Berlin, Instrukcja dla pań sprzątających, tł. Dobromiła Jankowska, 496 str., Wydawnictwo Czarne 2023.

wtorek, 18 lutego 2025

"Metry na sekundę" Stine Pilgaard


Bezimienna młoda kobieta przeprowadza się z partnerem i malutkim synkiem na wieś w Jutlandii. Jej partner podejmuje pracę w szkole ludowej – placówce z internatem dla młodych dorosłych. Wszyscy nauczyciele mieszkają na tym samym terenie i tworzą swoistą wspólnotę. Narratorka jednak nie potrafi w nią wsiąknąć, obserwuje nieco z boku ten małomiasteczkowy vibe. Obserwujemy ją w codziennym życiu – w interakcjach z dyrektorką szkoły, na kursie prawa jazdy, w rozmowach w domowym żłobku, do którego oddaje dziecko. Z czasem podejmuje pracę w lokalnej gazecie, w której prowadzi kącik porad. 

Pilgaard stawia na trzy rodzaje narracji – pierwszoosobową ukazującą przemyślenia i przeżycia narratorki, drugi rodzaj to listy do gazety i odpowiedzi Wyroczni. I tutaj także mamy okazję poznania narratorki, bo jej odpowiedzi zasadzają się na własnych doświadczeniach. Wreszcie są tu duńskie pieśni ludowe ze zmienionym tekstem. O ile lubię takie eksperymenty narracyjne, to tutaj nie do końca u mnie siadły. Problemy narratorki wydały mi się być błahe, jej nastawienie do życia zupełnie nie rezonuje z moim, a jej podobno dowcipne i cięte spostrzeżenia ani mnie śmieszyły, ani zdumiewały. 

Zupełnie umknął mi urok tej książki, choć byłam przekonana, że to będzie typ opowieści, który mnie zainteresuje. Podejrzewam, że nie zagrał tu styl, nie łapałam podobno ciętego dowcipu autorki.

Moja ocena: 3/6

Stine Pilgaard, Metry na sekundę, tł. Zuzanna Zywert, 288 str., Wydawnictwo Pauza 2025.

poniedziałek, 17 lutego 2025

"Śmierć w jej dłoniach" Ottessa Moshfegh

 


Vesta Gul jest po siedemdziesiątce i po śmierci męża przeprowadziła się z zachodu Stanów Zjednoczonych na wschód. Mieszka sama z psem i prowadzi dość jednostajne życie. Pewnego dnia podczas spaceru z podopiecznym znajduje w lesie leżącą na ziemi kartkę zawiadamiającą, że nie żyje Magda i że nikt się nigdy nie dowie, kto ją zabił. Vesta totalnie wkręca się w tę informację i zaczyna snuć piramidalne teorie spiskowe na temat Magdy, jej życia, kontaktów, losów i zabójcy. W tym wyimaginowanym scenariuszu obsadza mieszkańców i mieszkanki miasteczka. Vesta tak bardzo wciąga się w ten świat, że zaczyna tworzyć całą powieść kryminalną, chadza do biblioteki, korzysta z komputera, spisuje całe kartki z wymyśloną historią. Co gorsza zaczyna też krążyć po okolicy w ramach researchu i ma dość kuriozalne spotkania z sąsiadami i innymi ludźmi. 

Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że to powieść o starszej kobiecie, która pogrąża się w szaleństwie czy jakimś rodzaju demencji. Ja tu jednak widzę dużo więcej. Dzięki narracji pierwszoosobowej możemy poznać myśli i przeszłość Vesty, która bardzo dużo wspomina swojego męża. Stopniowo wyłania się obraz mężczyzny przemocowego i wcale nie tak wspaniałego, jak można by sądzić na pierwszy rzut oka. Vesta przepracowuje w ten sposób swoją przeszłość, odcinając się od niej i stawiając na swoją sprawczość, nawet jeśli będzie to tylko prowadzenie urojonego śledztwa. Z innej strony można też zaobserwować proces powstawania powieści kryminalnej – Moshfegh świetnie pokazuje kreowanie wątków, wymyślanie tła, motywów i charakterów. 

Językowo i psychologiczne to dobra książka, ale jednak mnie nie porwała. Wynurzenia Vesty mnie nudziły i choć doceniam pióro Moshfegh, to zabrakło mi tu napięcia, jakiegoś punktu kulminacyjnego. 

Moja ocena: 4/6

Ottessa Moshfegh, Śmierć w jej dłoniach, tł. Teresa Tyszowiecka, 224 str., Wydawnictwo Pauza 2025.

sobota, 15 lutego 2025

"Dni w historii ciszy" Merethe Lindstrøm


Niespieszna opowieść o starzejącym się małżeństwie wciągnęła mnie swoimi niedopowiedzeniami i skrywanymi tajemnicami rodzinnymi. Eva opiekuje się mężem, Simonem, który coraz bardziej osuwa się w demencję. Simon przestał mówić, pogrążył się w ciszy, co jest coraz większym obciążeniem dla otoczenia. Narracja jest prowadzona z perspektywy Evy, która stopniowo opowiada historię rodzinną. Poznajemy traumatyczne wydarzenia z przeszłości jej i męża. Z każdym wspomnieniem wyłania się obraz rodzinny naznaczonej minionym, ale też niewydolnej komunikacyjnie. Trzy córki małżeństwa nigdy nie poznały rodzinnych sekretów i nie rozumieją nagłej decyzji rodziców, którzy zwolnili panią, która od dawna pomagała w domu. Owa pochodząca z Łotwy kobieta stała się członkinią rodziny, przyjaciółką, towarzyszką życia, tym bardziej nagłe jej zwolnienie jest całkowicie niezrozumiałe dla córek. Czytelniczka ma szansę dość szybko domyślić się przyczyn, ale autorka niespiesznie podąża do wyjaśnienia sytuacji, nie jest to bowiem thriller czy powieść nastawiona na wartką akcję, a raczej na ukazanie psychologicznego rysu postaci.

Zaskakującym jest, jak, mimo tylu lat wspólnego życia, chłodne są relacje w tej rodzinie, ale także zupełnie nie oczekiwałam w norweskiej powieści wątku wojennego – wyniesiona przez Simona trauma, a zwłaszcza jej skutki są ciekawie ograna we współczesności. Zresztą tytułową ciszę rozumieć można także symbolicznie – to obraz tej rodziny, w której nie rozmawia się o trudnych tematach, pomija milczeniem niewygodne. 

Zaskakująca rzecz, nieco przeciągnięta, dlatego nie porwała mnie całkowicie, ale warta lektury.

Moja ocena: 4/6

Merethe Lindstrøm, Dni w historii ciszy, tł. Karolina Drozdowska, 224 str., Wydawnictwo ArtRage 2024.