Ciemne podwórko, odrapane ściany, brzydki blok, obok cmentarz. W bloku mieszka Natalia, mama Marlena i tata Ryszard. Znaczy tata różnie, bo czasem też jest w Łodzi. Bo tata to artysta, który lubi wypić, a po alkoholu lubi gadać i się awanturować. I potem kłóci się z mamą, wychodzi z domu i nikt nie wie, kiedy wróci. Natalia asystuje tej odwiecznej wojence rodziców i sobie z nią w ogóle nie radzi. Bo jak małe dziecko ma sobie z problemami rodziców poradzić? Może zaciskać pośladki, wdychać i wydychać, eksplorować cielesność, ale problem nie zniknie.
Na życie Natalii wpływ ma cała rodzina, bo są dziadkowie z obu stron, ciocie, wujkowie i kuzynostwo. Niektórych członków rodziny spotyka na co dzień, jak dziadków, rodziców mamy, niektórych w czasie wakacji spędzanych zawsze w tym samym miejscu, m. in. w Ustroniu. Dorastająca, a potem dojrzewająca Natalia kształtowana jest przez te relacje, nie zawsze zdrowe. Babcia Rózia, matka ojca Ryszarda, to babcia nadopiekuńcza, który usłuży, pomoże, ugotuje, naprawi i posprząta, a przy okazji podszepnie Natalii, żeby wpłynęła na matkę, by ta była łagodniejsza dla męża. Rodzinna sieć nie jest jednak jedynym punktem odniesienia dla dziewczynki. Są jeszcze koleżanki, przedszkole a potem szkoła i kościół. Zwłaszcza temu ostatniemu się należy przyjrzeć, prawdy wpajane dziewczynkom na spotkaniach Dzieci Maryi to jeden z najlepszych fragmentów powieści. Jest i zakład pogrzebowy dziadka - trumny, śmierć, ciała, pogrzeby. Autorka stara się utrzymać linearną narrację, ale to raczej zlepek wspomnień, opowieści dziecka, z dygresjami, wybieganiem w przyszłość (gdy narodzi się brat Natalii) i retrospekcjami. Ta gęsta narracja przerywana jest poetyckimi fragmentami, które stanowią pewnego rodzaju podsumowanie każdego z rozdziałów, które jednak nie zawsze tłumaczą lub wyjaśniają, a często zupełnie z poprzednim tekstem nie współgrają i wydają się być zbędne.
Pisząc gęsta narracja, mam na myśli nie tylko intensywność narracyjną tekstu, ale także jego językową stronę. Horodecka przytłacza opisami, detalami, szczegółami i szczególikami. I cielesnością - piszę to jako zwolenniczka naturalizmu w prozie. Po kilkudziesięciu stronach natłok pierdzenia, sików, kup, srania i dup zaczyna nużyć. O ile początkowo ta natrętna cielesność ma wytłumaczenie w zachowaniu Natalii, która w ten sposób kompensuje dość traumatyczne dla niej sceny z ojcem pijakiem, to z czasem ten koncept się zużywa. Na tym tle moment, gdy Natalia dostaje pierwszy okres wypada blado. Wręczenie córce podpasek, bez zbędnych komentarzy, było sceną, która odegrała się w ten sposób w większości polskich domów, więc ten opis nie dziwi. Zaskakuje jedynie kontrast z rozbuchaną cielesnością w innych sytuacjach - wspólne mycie się nad miską z mamą i ciotką czy wspólne wizyty w wychodku.
Ta powieść wpisuje się w szerszy trend opowieści o dorastaniu u schyłku PRL-u, problemach rodzinnych i postrzeganiu świata oczyma dziecka. Dla mnie wyjątkowo interesujące było osadzenie jej na Śląsku, ale typowego Śląska tu dość mało, bo rodzina głównej bohaterki nie pochodzi z tego regionu, nie mówi po śląsku i nie kultywuje śląskich tradycji. W zasadzie wspomniane Katowice mogłyby być jakimkolwiek polskim miastem. Proza Horodeckiej nie poruszyła we mnie także struny nostalgicznej - być może dlatego, że główna bohaterka jest ode mnie dekadę młodsza, a może dlatego, że nie doszukałam się tu wspólnoty doświadczeń, której podświadomie oczekiwałam. Mimo to postrzeganie świata przez Natalię może zainteresować, nie jako dokument minionej epoki, ale jako świadectwo inicjacji i dorastania w toksycznej rodzinie. Warto jednak zaznaczyć, że toksyczność tej rodziny nie opiera się na patologii. Horodecka umiejętnie nakreśla te relacje, które bazują na chęci dobrego wychowania córki, otoczenia jej poczuciem bezpieczeństwa, co jednak się nie udaje, głównie ze względu na zagubienie rodziców i brak sprawczości w rozwiązaniu własnych problemów.
Jest w tej powieści jedna scena, która mnie dotknęła i do której wracałam kilka razy, bo nie wierzyłam własnym oczom - Natalia porównuje w niej nieudaną podobiznę Maryi do Mongołki (faktycznie chodzi tu o osoby cierpiące na Zespół Downa), a jej ciemną karnację do brunetek o dość obfitym owłosieniu, które wygląda jak parch pokrywający ciało. Nawet biorąc pod uwagę, że to przemyślenia dziecka, nie mam w sobie zgody na publikowanie takich porównań.
Jeśli przyciąga was świetna okładka Wdechu i wydechu i ciekawi jesteście debiutanckiej prozy - śmiało sięgajcie po tę powieść, Horodecka ma wiele do powiedzenia i czyni to hipnotyzująco.
Moja ocena: 4/6
Dominika Horodecka, Wdech i wydech, 358 str., Wydawnictwo Warstwy 2020.