czwartek, 31 maja 2018

"W imię dziecka" Ian McEwan



Po niezbyt udanym pierwszym spotkaniu z McEwanem nie planowałam sięgania po jego książki. Ten tytuł podsunęła znajoma z klubu książkowego i bardzo się cieszę, że dałam Anglikowi kolejną szansę, bo to naprawdę ciekawa lektura.

Fiona Maye pracuje w sądzie rodzinnym i to od niej zależy los dzieci po rozwodzie rodziców, do niej trafiają wszystkie sprawy sporne, dotyczące nieletnich - są to głównie sprawy najtrudniejsze, wymagające ogromnej dozy delikatności. Fiona ma prawie sześćdziesiąt lat i właśnie jej małżeństwo zaczyna się chwiać w posadach. Jack, jej mąż, chce przeżyć coś innego - romans, zakochanie, szalony seks. W ich małżeństwo wkradła się rutyna, zaabsorbowana pracą Fiona nie ma czasu na wspólne przedsięwzięcia, jest zbyt zmęczona na seks, a może małżonkom brakuje dzieci, których nigdy nie mieli?

Fiona rozważaniom nad decyzją męża nie może poświęcić wiele czasu, bo w nagłym trybie musi rozpatrzyć sprawę chorego na białaczkę prawie osiemnastoletniego chłopca. Jego rodzice nie zgadzają się na konieczną w przebiegu leczenia transfuzję krwi, ponieważ są Świadkami Jehowy. Chłopcu do pełnoletności brakuje trzech miesięcy, więc sprawa jest bardzo delikatna. Fiona po wysłuchaniu przemowy prawnika szpitala oraz rodziców, wybiera się na rozmowę z chłopcem. Adam okazuje się być niezwykle inteligentnym i utalentowanym młodym człowiekiem, który całkowicie zdaje sobie sprawę z konsekwencji decyzji rodziców i w pełni ją popiera. 

Fiona podejmuje decyzję, ogłasza wyrok, ale jego konsekwencje będą jej jeszcze długo towarzyszyć. McEwan umiejętnie opisuje rozterki kobiety, ten mały wycinek jej życia, zakręt w dotąd uporządkowanych losach, niespodziewany wpływ życia zawodowego na prywatne. Robi to w świetnym stylu - zachwycają detale w jego prozie, drobne, na pozór nic nie znaczące opisy oraz świetna charakterystyka postaci.

To książka z gatunku tych, które zmuszają do myślenia, rozważań i pozostają na długo w pamięci.

Moja ocena: 5/6

Ian McEwan, W imię dziecka, tł. Anna Jęczmyk, 256 str., Wydawnictwo Albatros 2015.

środa, 30 maja 2018

"Boginie z Žítkovej" Kateřina Tučková



To jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Poruszająca, głęboka, szczera i zaskakująca. Powieść, która zaprasza w podróż wgłąb siebie i w Białe Karpaty, która wymaga poświęcenia uwagi i gotowości na powolne odkrywanie kolejnych warstw tej historii.

W centrum opowieści stoi Dora Idesová - ostatnia potomkini bogiń, czyli kobiet, które znały się na ziołach, potrafiły leczyć, przepowiadać przyszłość i kierować pogodą. Jednym słowem znały się na bogowaniu. Dora straciła bardzo wcześnie matkę, a opieką nad nią i jej bratem przejęła ciotka - bogini Surmenova. Dziewczyna jednak nie została boginią, napisała za to poprawną ideologicznie pracę magisterską o tym fenomenie. Temat ten jednak nadal ją głęboko porusza i po upadku komunizmu i otwarciu archiwów zaczyna prowadzić szeroko zakrojone badania, docierając do najstarszych dokumentów dotyczących bogiń oraz do akt służb bezpieczeństwa, które na inwigilację powyższych kładły szczególny nacisk. Prowadząc kwerendę oraz rozmawiając z najstarszymi mieszkankami, Dora odkrywa także prawdę o sobie - o swoim dziedzictwie, o klątwie i nieszczęśliwych zbiegach okoliczności, które znacząco wpłynęły na jej los.

Ta prawda zmusza kobietę do pracy nad sobą, do odnalezienia swojego przeznaczenia, zdecydowania czy jest potomkinią bogiń, czy jej zadaniem jest zachowanie pamięci o nich. Czeka ją przepracowanie trudnego dzieciństwa - ojciec zamordował matkę i odsiaduje wieloletnią karę więzienia, a także opieka nad chorym na zespół Aperta bratem i odszukanie własnej seksualności. Te wszystkie problemy pojawiają się mimochodem, w tle opowieści o wielkich boginiach, są jednak jej podsumowaniem, smutną konkluzją. Ogrom tematów poruszonych przez autorkę jest jednak tak wielki, że jestem pewna, że każdego czytelnika może poruszyć inna kwestia - działania SS czy czeskich służb bezpieczeństwa, donosicielstwo, komunistyczne ośrodki opiekuńcze, ludzka zawiść, życie w odległych górskich ostępach, tradycje, mit czarownicy itd.

To niezwykle poruszająca książka o trudnym losie niezwykłych kobiet - czarownic, znachorek, bogiń - nieważne jak były nazywane. Jako te inne były zawsze celem represji, konfrontowane były z podziwem, ale i nieufnością, musiały umieć żyć ze swoim talentem i odmiennością.

To także powieść o poszukiwaniu tożsamości, szukaniu trudnej prawdy o sobie i swojej rodzinie, uwikłaniu w historyczne i polityczne wydarzenia. Tučkova zabiera czytelnika w niełatwą podróż nie tylko śladem bogiń, ale także wgłąb siebie. Przyznam, że poznawanie losów poszczególnych bogiń wymagało ode mnie wiele uwagi i koncentracji. Często wracałam do przeczytanych fragmentów, w wielu miejscach przerywałam lekturę - treść była tak trudna i gęsta, że potrzebowałam oddechu.

Konstrukcja powieści przypomina dokument - pełna jest listów, akt, cytatów, odwołań do odnalezionych w archiwach tekstów. Mnóstwo tu informacji etnologicznych, opisów zwyczajów, ciekawostek. Tučkova wspaniale łączy te wiadomości z fikcją, tworząc niezwykłe świadectwo życia bogiń. Wspaniała, poruszająca lektura!

Moja ocena: 6/6

Katerina Tuckova, Boginie z Žítkovej, tł. Julia Różewicz, 448 str., Wydawnictwo Afera 2014.

piątek, 25 maja 2018

Stosikowe losowanie 6/18


Zapraszam do zgłaszania się do rundy czerwcowej! Pary rozlosuję 1 czerwca, czas na przeczytanie książek mamy do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

wtorek, 22 maja 2018

"Operacja reklamówka" Jørn Lier Horst



Operacja reklamówka to już kolejny to z Biurem Detektywistycznym nr 2 w roli głównej. Mój syn bardzo lubi tę serię, więc często sięgamy razem po książki Horsta. Kryminały dla młodszych dzieci najwyraźniej nie mogą być wymagające i nie muszą trzymać się ściśle realiów. To, co mi przeszkadza, dla syna jest niezauważalne. On koncentruje się na akcji i szukaniu tropów przez Tiril i Olivera.

Tajemniczą reklamówkę zauważa pierwsza Tiril. Siatka znajduje się najpierw w ręku podejrzanego mężczyzny, który dość nietypowo porusza się z nią w okolicy targu. Dziewczyna obserwuje moment, w którym owa biała reklamówka zmienia właściciela. Odbiorcą jest tajemnicza kobieta. Dzieci decydują się śledzić mężczyznę, który od owej kobiety dostał dokładnie taką samą reklamówkę. Posuwają się nawet do przeszukania śmieci i trafiają na trop, który zaprowadzi ich do nielegalnego handlu zwierzętami.



Tiril i Oliver to odważne, pomysłowe dzieci, które niczego się nie boją, no może tylko pająków. Mój syn bardzo lubi czytać i ich przygodach. Co dla nas ważne - język jest na tyle prosty, że sam sobie świetnie radzi z lekturą. Tym razem przeczytał sam pierwsze cztery rozdziały, a resztę już czytaliśmy razem. Polecam szczególnie dzieciom, które niezbyt chętnie same czytają - jestem pewna, że ta książka jest świetna, by zachęcić je do samodzielnej lektury.

Jørn Lier HorstOperacja reklamówka, tł. Katarzyna Tunkiel, 95 str., Media Rodzina 2017.

czwartek, 17 maja 2018

"Babcia na jabłoni" Mira Lobe


Tę książkę kupiłam na prezent dla bratanka, ale gdy mój syn ją zobaczył, bardzo chciał ją też mieć. Ja troszkę obawiałam się lektury, bo temat babci jest u nas bardzo trudny. Niedawno dzieci w dość traumatyczny sposób utraciły babcię, która miała szczególną więź z nimi, zwłaszcza z synem. 

Gdy czytaliśmy tę książkę, nie mogliśmy się nadziwić, jak podobna do naszej babci jest babcia z jabłoni. Tak samo szalona, tak samo gotowa na każdą przygodę i tak samo szczodra i chętna do zabawy. Mira Lobe opowiada o Andim - małym chłopcu, najmłodszym z rodzeństwa, który nie mam babć. Jego koledzy chwalą się wspaniałymi rzeczami, które robią z babciami, prezentami, które od nich dostają, a Andi jest coraz smutniejszy. Jego azylem i odskocznią jest stojąca w ogrodzie jabłoń. Chłopiec spędza na gałęzi godziny, zatapiając się w świecie swojej wyobraźni. Pewnego razu spotyka tam babcię ze stojącego w domu zdjęcia - babcię idealną i troszkę szaloną. To z nią Andi wypływa na morze, spotyka piratów, jedzie polować na tygrysy czy wybiera się do wesołego miasteczka. Taka babcia to skarb!


Tymczasem do domu obok wprowadza się starsza pani, która zaczepia Andiego, prosząc go o pomoc. W ten sposób między chłopcem, a nową lokatorką rodzi się znajomość, która stopniowo przeradza się w przyjaźń. Zaangażowany w pomoc chłopiec, ma coraz mniej czasu dla babci z jabłoni. Sąsiadka ma problemy ze zdrowiem, nie ma pieniędzy na szalone wyprawy, co więcej wcale ich nie planuje, ona po prostu jest i poświęca chłopcu czas. Ma dla niego zawsze otwarte ucho, pomocną dłoń, a przede wszystkim serce. 


To cudna opowieść o samotności, tęsknocie, bliskości i ważności kontaktów rodzinnych dla dziecka. Ostatni punkt nie jest może aż tak zauważalny dla osób otoczonych rodziną, ja jednak obserwuję jak dotkliwy jest on w przypadku moich dzieci, które czas spędzony w gronie rodzinnym przedłożą nad wszystko inne.


Czy muszę wspominać, że książka jest przepięknie wydana, opatrzona zachwycającymi ilustracjami Mirosława Pokory? Szkoda mi, że nie znałam tej lektury w dzieciństwie!

Moja ocena: 5/6

Mira Lobe, Babcia na jabłoni, tł. Maria Kurecka, 163 str., Wydawnictwo Dwie siostry 2009.

środa, 16 maja 2018

"Obscenariusz. Wypisy z ksiąg nieczystych" Wojciech Kuczok


Sięgnęłam po tę książkę, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Prawdę mówiąc, spodziewałam się jednego - dobrego języka i w tej kwestii się nie zawiodłam. 
Obscenariusz to językowy majstersztyk, pełen neologizmów, zabaw słowem, nawiązań i zachwycających zdań. Czytając tę powieść, głównie rozsmakowywałam się w stylu, podziwiając, jak zawsze, talent Kuczoka.

Rozczarowała mnie za to treść. Nie chodzi mi tu konkretnie o wątki erotyczne - bo akurat one mi się podobały i ujęły swoim poniekąd nowatorskim ujęciem. Kuczok redukuję tu seks do chuci, pragnienia, żądzy, czynności, do której miłość nie jest konieczna. Co ciekawe zawsze jedną ze stron, tą ogarniętą żądzą jest artysta. Problem w tym, że w tydzień po lekturze niemal nic nie pamiętam z treści, poza owymi scenami erotycznymi może. Nie przypadła mi do gustu nierówność objętościowa opowiadań. Pierwsze, najdłuższe, rozgrywające się w Rosji, najbardziej zapadło mi w pamięć, ale też najmniej mi się podobało. Wiem, że kolejne, w trakcie lektury uznawałam za o wiele ciekawsze i zaskakujące, ale teraz, mimo usiłowań, nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakichkolwiek szczegółów. W pamięci mam zaledwie przebłyski, blade wspomnienia miejsc akcji i nic więcej. I szkoda mi, bo wpadając w zachwyt nad językiem, chciałabym jednak, żeby i treść wywarła na mnie chociaż średnie wrażenie. 

Kuczok nadal pozostanie pisarzem, którego bardzo cenię i na pewno sięgnę po inne jego książki, ale Obscenariusz mogę polecić tylko jako fraszkę, miłą rozrywkę, która jest raczej ornamentem niż głównym dziełem.

Moja ocena: 3/6

Wojciech Kuczok, Obscenariusz. Wypisy z ksiąg nieczystych, 326 str., W.A.B. 2013.


"Þýska húsið" Arnaldur Indriðason


Najnowsza książka Islandczyka to kolejny kryminał, w którym śledztwo prowadzą znani ze Skuggasund Flóvent i Thorson. Akcja tej powieści rozgrywa się jednak wcześniej, w trakcie II wojny światowej, gdy obaj śledczy dopiero się poznają. Sprawą morderstwa zajmuje się najpierw Flóvent, który zaskoczony jest sprawą, którą przyszło mu badać - morderstwa niezbyt często zdarzają się w Reykjavíku. Ofiarą jest komiwojażer, którego zabito strzałem w głowę. Wszystko wskazuje na to, że w zbrodnię muszą być zamieszani stacjonujący na Islandii żołnierze amerykańscy. Dlatego do śledztwa dołącza ich przedstawiciel Thorson - Kanadyjczyk islandzkiego pochodzenia.

Oboj policjanci zaczynają żmudne śledztwo, które przede wszystkim zawiedzie ich do powiązań z hitlerowskimi Niemcami, z ideami dziedziczenia skłonności do przestępstw oraz ze szpiegostwem. Te wątki nazistowskie opierają się na przekonaniu ideologów hitlerowskich o pragermańskości narodu islandzkiego. Właśnie na tej najczystszej nacji prowadzono badania i przeprowadzano eksperymenty. I to są zdecydowanie najlepsze fragmenty książki - szczególnie interesujące dla osób zainteresowanych historią Islandii (czyli dla mnie). Podobnie ma się sprawa z opisami realiów w stolicy kraju w tym okresie - współżycie ze stacjonującymi na wyspie aliantami, postawy mieszkańców wobec wojny, obecność i wyjazd Niemców, związki kobiet z żołnierzami, zaopatrzenie odległych fiordów w towary poprzez komiwojażerów. To wszystko składa się na barwny obraz życia w Reykjavíku.

Wątek kryminalny za to jest niestety bardzo słaby. Mam wrażenie, że z każdą kolejną książką gorzej mi się czyta Arnaldura. Proste, prostackie wręcz rozmowy, ociężałość w wyciąganiu wniosków, ustawiczne powtarzanie informacji są zwyczajnie męczące. Nie wiem czy w poprzednich kryminałach było lepiej czy ja po prostu mam przesyt Islandczyka, ale tym razem byłam naprawdę rozczarowana. Rozumiem, że specyfika śledztwa w okresie II wojny światowej i to w kraju nie dotkniętym groźnymi przestępstwami była inna, może bardziej prymitywna, ale Flóvent jest tak nieporadny, jego rozmowy tak infantylne, że wiele razy z niesmakiem potrząsałam głową. Gdyby nie ciekawa intryga, historyczne tło i w pewnym stopniu zaskakujące wnioski, zapewne przerwałabym słuchanie tego kryminału.

Moja ocena: 2,5/6

Arnaldur Indriðason, Der Reisende, tł. Anika Wolff, 415 str., czyt. Walter Kreye, Lübbe Audio 2018. 

wtorek, 15 maja 2018

"Wygnani do raju. Szwedzki azyl" Krystyna Naszkowska


Jako emigrantka chętnie czytam o emigracji innych. Nawet jeśli ta emigracja jest tak różna od mojej, jak w przypadku bohaterów tej książki, zawsze znajduje wiele wspólnych przemyśleń, spostrzeżeń i doświadczeń.

Wygnani do Raju to zbiór rozmów z osobami, które zmuszone były opuścić Polskę z końcem lat 60. na skutek ówczesnych wydarzeń politycznych. Najczęściej stali wtedy dopiero u progu życia - byli uczniami liceum lub świeżo upieczonymi studentami. Ich związek z judaizmem był nieznaczny, a antysemityzm i nagonka na ich rodziny ogromnym zaskoczeniem. Wszyscy bohaterowie pochodzą z rodzin inteligenckich, ich rodzice pracowali na wysokich stanowiskach, mieli realny wpływ na rozwój Polski.

Każdy z rozmówców świetnie zaadoptował się w Szwecji, wszyscy zrobili karierę, odnaleźli się w nowym świecie i potrafili rozwinąć skrzydła. W wielu przypadkach także rodzicom udało się zaaklimatyzowanie w tym kraju. Podejrzewam, że spory wpływ miał na to fakt, że po wyjeździe nie było możliwości powrotu, nie było nawet takiej perspektywy. Wygnanie z Polski było dla wielu tak traumatyczne, że determinacja rozpoczęcia życia w Szwecji z pewnością miała wymierny wpływ na późniejszy sukces. Opisy przepychanek przed wyjazdem, jawne szykany w Polsce, sama procedura wyjazdu są wstrząsające nawet dla osoby postronnej, a co dopiero dla samych emigrantów. Nie dziw, że po przybyciu do Szwecji stawiali wszystko na jedną kartę i jak najszybciej starali się działać i aktywnie wpływać na swój los. Byli to zresztą ludzie przyzwyczajeni do aktywności, do realizowania się zawodowo i naukowo.

Bardzo ciekawiły mnie różnice w podejściu do emigracji, w sposobie odnajdywania się w nowej sytuacji - doświadczenie obozu, szkoły językowej, pierwszej pracy i wreszcie współczesna postawa i stosunek do tożsamości polskiej i tej nowej, szwedzkiej. Same losy, sukcesy i porażki zawodowe były dla mnie drugorzędne, choć oczywiście z zainteresowaniem poznałam poszczególne życiorysy. Przede wszystkim jednak odnajdywałam w wielu wypowiedziach siebie, w borykaniu się między dwoma światami, definiowaniu siebie na nowo i budowaniu wewnętrznej równowagi.

Ciekawa, budująca, pomimo wielu przygnębiających faktów, książka.

Moja ocena: 5/6

Krystyna Naszkowska, Wygnani do raju. Szwedzki azyl, 310 str., Wydawnictwo Agora 2017.

niedziela, 13 maja 2018

"Tante Poldi und die Früchte des Herrn" Mario Giordano


Polubiliście Ciotkę Poldi po lekturze pierwszego tomu jej przygód? Jeśli tak, to jestem przekonana, że po drugim tomie polubicie ją jeszcze bardziej. O ile podczas lektury pierwszego tomu skoncentrowana byłam na poznawaniu charakteru cioteczki i śledzeniu akcji, to tutaj po prostu się oddałam przyjemności słuchania. Już wiedziałam, że zagadka kryminalna jest nieistotna, że jest tylko przykrywką do ukazania charakteru i perypetii miłosnych ciotki.

Ten tom zasadza się na podobnej konstrukcji jak pierwszy - krewny Poldi odwiedza ją na Sycylii, gdzie czeka na wenę i usiłuje napisać swoją pierwszą powieść, a przy okazji wysłuchuje opowieści ciotki o jej najnowszych perypetiach. A na Sycylii dzieje się źle - najpierw ginie pies Valérie, potem znana pani prokurator, a potem słynne medium, madame Zara i to niemal na oczach Poldi. Ciotka jest pewna, że wobec tylu zrządzeń losu, nie może pozostać bezczynna i rozpoczyna śledztwo. Z pomocą przyjaciółki smutnej signory i księdza oczywiście. Nie zapominajmy o Montanie, z którym sprawy układają się gorzej niż źle, niestety.

Ciotka wplątuje się w afery, funduje sobie mały skok w bok, który nie pozostanie bez konsekwencji, pije na umór, niemal umiera, węszy, śledzi, wspomina (na przykład szalony tydzień z Cher), instruuje narratora w kwestii konstrukcji udanej powieści, cierpi, przeklina i działa. Jest po prostu sobą. Indywidualnością pełną kolorów, energii, sprzeczności i depresji.

Mario Giordano ponownie przemyca w swojej powieści sporą dawkę wiedzy o Sycylii, o historii wyspy, jej kultury i oczywiście o jej mieszkańcach. U niego bawarski pragmatyzm świetnie komponuje się z sycylijskim charakterem. Giordano nie tylko dobrotliwie wyśmiewa przywary Sycylijczyków, ale opisuje, nie wystrzegając się sarkazmu, typowego niemieckiego turystę. Zresztą uwielbiam jego język - soczysty, dowcipny, pełen elokwencji.

Powieści o Ciotki Poldi to dla mnie świetna rozrywka ze sporą dozą informacji o Sycylii oraz o sycylijsko-niemieckich różnicach kulturowych, czyli idealna lektura, gdy chcę przeczytać coś lżejszego.

Moja ocena: 5/6

Mario Giordano, Tante Poldi und die Früchte des Herrn, czyt. Philipp Moog, 368 str., Lübbe Audio 2016.

czwartek, 10 maja 2018

"Matki" Pavol Rankov



Powieść Pavola Rankova jest moim pierwszym spotkaniem z literaturą słowacką, do tego spotkaniem niezwykle udanym.
Autor zabiera czytelnika do małej wioski pod Lewoczą, gdzie w czasie II wojny światowej młoda Zuzana zakochuje się w rosyjskim partyzancie. Miłość jest nie w smak matce dziewczyny i gdy do wioski wpadają w Niemcy, wygania mężczyznę i chroni córkę. Rosjanin ginie od niemieckich strzałów. Dziewczyna jest niepocieszona, tym bardziej, że odkrywa, że jest w ciąży. Niebawem jednak przeżyje jeszcze większy szok, gdy wezwana na policję zostaje aresztowana. Zuzana nie ma pojęcia, dlaczego zaprowadzający nowy porządek Rosjanie ją zamykają, nawet w trakcie przesłuchań nie domyśla się powodu aresztowania. Zarzut kolaboracji z Niemcami wydaje się jej być tak niedorzeczny, że wciąż jest przekonana o pomyłce. Nawet gdy ląduje w obozie, gdzieś w Rosji, nadal próbuje przekonać komendanta o swojej niewinności.

Życie w gułagu okazuje się być nieludzką katorgą - praca polega na ścinaniu drzew niezależenie od pogody, stosunki w baraku są potworne, a wyżywienie znikome. Tymczasem Zuzana jest w ciąży, której nie da się już ukryć. Jej macierzyństwo jest bolesne, trudne, znikome - kobieta walczy o każdą chwilkę z synem, bo wie, że może chłopca w każdej chwili utracić. Zarazem to on daje jej siły, by trwać w obozie, by się nie poddać, by walczyć o życie i pracować ponad siły. 

Macierzyństwo w sytuacji granicznej to temat przewodni książki. Autor najszerzej opisuje je w przypadku Zuzany, ale ten wątek powraca także w innych sytuacjach. Podczas pobytu w więzieniu na Słowacji Zuzana zaprzyjaźnia się z Anną, także niesłusznie aresztowaną kobietą. Pomaga w ucieczce jej córki, a potem zastępuje jej miejsce. Anna wszelkie uczucia macierzyńskie przelewa na Zuzanę. Co ciekawe niezwykła więź między matką, a dzieckiem zmienia zachowania w obozie. Więźniarki, które poznały smak macierzyństwa nabierają do Zuzany innego stosunku, podobnie ma się sytuacja z komendantką obozu, surową kobietą, która zmienia swoją postawę po ujrzeniu niemowlęcia. 

Losy Zuzany opisuje w pracy magisterskiej młoda studentka, która dyskryminowana jest przez swojego promotora. Powodem jest ciąża dziewczyny. Pracownik uniwersytetu uważa, że nie jest ona w stanie skupić się na pisaniu pracy i powinna poświęcić się ciąży i macierzyństwu. 

I wreszcie matka Zuzany, która zostaje sama na gospodarstwie, nie wiedząc jak potoczyły się losy córki. Gdy dziewczyna wraca z łagru stosunki między matką, a córką wcale się nie polepszają. To okres pełen napięć, braku zrozumienia, tęsknoty, a wreszcie smutnych odkryć. 

Macierzyństwo w warunkach komfortowych nie jest łatwe, ale przeżywanie go w sytuacji granicznej redukuje je do walki o kontakt z dzieckiem, o najbardziej podstawowe zachowania. Dla Zuzany to także sytuacja, gdy musi podjąć decyzję o zrzeczeniu się dziecka na rzecz jego dobra. Przed takimi decyzjami staje każda z kobiet, decyzjami, w których każdy wybór jest zły, a jego konsekwencji nie sposób przewidzieć.

Trudne ścieżki macierzyństwa i bezwarunkową miłość autor opisuje słowami prostej kobiety, bez patosu i wielkich słów. To wspaniale napisana powieść, a także świetnie przetłumaczona.

Dla mnie to była także fascynująca lektura o Słowacji - o czasach wojny i powojennych, w wielu aspektach podobnych do Polski. Postaram się sięgnąć po inne powieści tego autora, bo jestem przekonana, że jego proza jest warta uwagi.

Moja ocena: 6/6

Pavol Rankov, Matki, tł. Tomasz Grabiński, 430 str., Książkowe Klimaty 2015.

poniedziałek, 7 maja 2018

"Łysol i Strusia" Marcin Wicha


To chyba pierwsza książka dla dzieci z naszej kolekcji, która nie zachwyciła u nas nikogo. Córka odłożyła ją w trakcie lektury, a syn wprawdzie wysłuchał jej do końca, ale tylko dlatego, że to ja mu ją czytałam na głos.

Strusia to niezwykle grzeczna dziewczynka. Najgrzeczniejsza w szkole. Tak grzeczna, że pani dyrektor postanawia powierzyć jej grzecznomierz jako element programu promocji grzeczności. Strusia musi nosić urządzenie ze sobą, a ono dodaje punkty za grzeczne zachowania i odejmuje za przewinienia. I na pewno pomogłaby pani dyrektor w projekcie badania grzeczności gdyby nie Łysol.


Łysol jest kudłaty, pojawia się nie wiadomo skąd, ma szalone pomysły i jest psem. Misją Łysola jest wprowadzenie w życie Strusi elementu niegrzeczności. Robi to tak, by Strusia nawet jego działań nie zauważyła. Łysol ma nadludzkie, a właściwie nadpsie, siły i możliwości, potrafi zmieniać swoją postać, jest bezczelny i nie stroni przed najbardziej niewiarygodnymi przygodami, na przykład przed wejściem do Internetu.


Proza Wichy zawiera wiele aluzji, mrugnięć okiem do czytelnika, neologizmów i surrealistycznych pomysłów - mój syn wielu z nich nie zrozumiał, a ja w przypadku wielu z nich nie zrozumiałam celu ich zamieszczenia. Tak samo jak wtrąceń narratora, które nie wnosiły nic do treści książki, ani nie były specjalnie dowcipne. Podobnie jak dwustronicowe mini-komiksy, którymi kończy się każdy rozdział. Nie zakładam, że każda książka musi mieć jakieś przesłanie, ale w przypadku tej nie wynieśliśmy z treści niczego. Nie zapewniła nam nawet tematu do rozmów, jak to bywa w przypadku innych wspólnych lektur.
Moje dzieci skwitowały Łysola i Strusię przymiotnikiem dziwne, żeby nie powiedzieć dziwaczne.


Marcin Wicha, Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności, 231 str., Znak emotikon 2013.

sobota, 5 maja 2018

"Wilimowski" Miljenko Jergović



Kupując Wilimowskiego, kierowałam się tylko pochodzeniem autora, nie zdając sobie sprawy o wyjątkowości tej książki. Polskie wydanie jest bowiem pierwszą publikacją tego opowiadania. Do czasu przekładu przez Magdalenę Petryńską, powieść ta leżała w szufladzie pisarza.
Książka ta jest szczególna ze względu na postaci w niej występujące. Otóż emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego przybywa na Bałkany. W długą podróż pociągiem zabrał chorego na gruźlicę kości synka, opiekunkę, nauczyciela i mnóstwo bagaży. Celem jest mieszczący się w górach Dalmacji hotel, prowadzony przez Niemkę i Chorwata. To miejsce ma mieć wyjątkowo klimat, działający pozytywnie na gruźlików, przynajmniej takie informacje usłyszał od człowieka, któremu pomagał, gdy był biednym studentem w Krakowie. Profesor Mieroszewski ma jednak konkretne wyobrażenie swojego pobytu w Niemieckim Domu, jak hotel nazywany jest przez mieszkańców okolicznych wiosek. Chce tam wysłuchać z synem relacji z meczu Polska-Brazylia, który rozpocznie Mundial w 1938 roku. To spotkanie ma być legendarne, Polska ma zwyciężyć, a jego gwiazdą będzie śląski piłkarz Wilimowski.

Profesor jednak nie spodziewa się, że jego syn będzie dla wioski odmieńcem, wcieleniem diabła, budzącym lęk potworem. Nie spodziewa się, jak piękna będzie właścicielka hotelu. Nie spodziewa się jak zmienna pogoda. A przede wszystkim nie spodziewa się, jak trudno będzie Polsce pokonać Brazylię.

To opowiadanie otula swoją atmosferą - duszną i niejasną. Pełną niedomówień. Przypomina mi szalenie Śmierć w Wenecji, mimo że w tekście przywoływana jest Czarodziejska góra. Przypomina mi prozę Manna tylko ową atmosferą, konstrukcją może, nieuchwytnym w słowa czymś. Jako że wielbicielką Manna nie jestem (poza Buddenbrookami może), nie zostałam także wielbicielką Jergovicia. Nie polubiłam się z jego prozą, skomplikowanym, przewrotnym językiem. Jego zdania często zwodziły mnie na manowce, odszukiwałam ich sens podczas ponownego czytania.

Wracając jednak do samej treści, mikrokosmos profesora i jego syna przecina się nie tylko z dalmatyńską wioską, ale i z rodzącym się w Europie nazizmem. Czuć jego grozę, oddech wojny na plecach. Koniec porządku jest tak bliski i przewidywalny, jak policzone są dni syna Dawida. Profesor nie potrafi jednak w żadnej z tych kwestii wykorzystać danego mu czasu. Syn pragnie jego miłości, ale ojciec nie jest w stanie mu jej okazać. Nie chce, a może nie umie wykorzystać spokoju i oddalenia w Dalmacji, by zawrzeć pokój ze swoją duszą i towarzyszyć dziecku w drodze do śmierci.

Ta niewielka opowieść zawiera w sobie wiele wątków. Jest przecież jeszcze Wilimowski - rozerwany między Polską, a Niemcami, zmuszony po wojnie do opuszczenia Śląska. Temat może najmniej pogłębiony, ale w pewien sposób wpisujący się w rozważania o narodowości. We wiosce profesor i jego syn nie zostają rozpoznani początkowo jako Polacy - zresztą ta narodowość niewiele mieszkańcom mówi. Jest tak dziwna, jak związek Niemki i Chorwata.

Ciekawa książka, która, mimo że nie przypadła mi całkowicie do gustu, zdecydowanie jest warta polecenia.

Moja ocena: 4/6

Miljenko Jergović, Wilimowski, tł. Magdalena Petryńska, 180 str., Wydawnictwo Książkowe Klimaty 2016.

środa, 2 maja 2018

Stosikowe losowanie 5/18 - pary

Marianna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1093 książek) - 300
ZwL wybiera numer książki dla Anny (w stosie 209 książek) - 166
Anna wybiera numer książki dla Niekonieczniepapierowe (w stosie 200 książek) - 94
Niekonieczniepapierowe wybiera numer książki dla Manii czytania (w stosie 7 książek) - 1
Maniaczytania wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 101 książek) - 11
Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 98 książek) - 23