Po niezbyt udanym pierwszym spotkaniu z McEwanem nie planowałam sięgania po jego książki. Ten tytuł podsunęła znajoma z klubu książkowego i bardzo się cieszę, że dałam Anglikowi kolejną szansę, bo to naprawdę ciekawa lektura.
Fiona Maye pracuje w sądzie rodzinnym i to od niej zależy los dzieci po rozwodzie rodziców, do niej trafiają wszystkie sprawy sporne, dotyczące nieletnich - są to głównie sprawy najtrudniejsze, wymagające ogromnej dozy delikatności. Fiona ma prawie sześćdziesiąt lat i właśnie jej małżeństwo zaczyna się chwiać w posadach. Jack, jej mąż, chce przeżyć coś innego - romans, zakochanie, szalony seks. W ich małżeństwo wkradła się rutyna, zaabsorbowana pracą Fiona nie ma czasu na wspólne przedsięwzięcia, jest zbyt zmęczona na seks, a może małżonkom brakuje dzieci, których nigdy nie mieli?
Fiona rozważaniom nad decyzją męża nie może poświęcić wiele czasu, bo w nagłym trybie musi rozpatrzyć sprawę chorego na białaczkę prawie osiemnastoletniego chłopca. Jego rodzice nie zgadzają się na konieczną w przebiegu leczenia transfuzję krwi, ponieważ są Świadkami Jehowy. Chłopcu do pełnoletności brakuje trzech miesięcy, więc sprawa jest bardzo delikatna. Fiona po wysłuchaniu przemowy prawnika szpitala oraz rodziców, wybiera się na rozmowę z chłopcem. Adam okazuje się być niezwykle inteligentnym i utalentowanym młodym człowiekiem, który całkowicie zdaje sobie sprawę z konsekwencji decyzji rodziców i w pełni ją popiera.
Fiona podejmuje decyzję, ogłasza wyrok, ale jego konsekwencje będą jej jeszcze długo towarzyszyć. McEwan umiejętnie opisuje rozterki kobiety, ten mały wycinek jej życia, zakręt w dotąd uporządkowanych losach, niespodziewany wpływ życia zawodowego na prywatne. Robi to w świetnym stylu - zachwycają detale w jego prozie, drobne, na pozór nic nie znaczące opisy oraz świetna charakterystyka postaci.
To książka z gatunku tych, które zmuszają do myślenia, rozważań i pozostają na długo w pamięci.
Moja ocena: 5/6
Ian McEwan, W imię dziecka, tł. Anna Jęczmyk, 256 str., Wydawnictwo Albatros 2015.