niedziela, 31 maja 2020

"Szwedzi. Ciepło na Północy" Katarzyna Molęda


Szwecja nie jest mi krajem całkiem obcym, całkiem sporo naczytałam się na blogach koleżanek z Klubu Polek na Obczyźnie, słyszałam od znajomych i dowiedziałam się z różnych artykułów. Katarzyna Molęda ten obraz jednak systematyzuje i uzupełnia, do tego robi to lekko i dowcipnie, opierając się na własnych doświadczeniach i nie stroniąc od porównań z Polską. 

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, w których autorka porusza takie tematy jak równość, uprzejmość, gender, praca, święta, starość, zdrowie, urzędy, finanse. Molęda celnie opisuje samych Szwedów, ich sposób bycia, mentalność, wartości, które wyznają, przy okazji zaznaczając, że jej obraz jest subiektywny i ogólny, bo nie sposób opisać wszystkich dziesięciu milionów Szwedów w ten sam sposób. Ten brak generalizacji i świadomość konieczności pewnego uogólniania bardzo mi się podoba, bo niewiele denerwuje mnie tak bardzo jak stereotypy. 

Równie ciekawie Molęda opisuje wszelkie aspekty życia w Szwecji - język, dialekty, urzędy, sposób załatwiania spraw, zwyczaje świąteczne, sposób spędzania czasu wolnego itd. Z tych tekstów wyłania się obraz kraju niemal idealnego (gdyby nie ta pogoda), na pewno bardzo pasuje mi spokój, łatwość załatwiania wszystkich spraw, a przede wszystkim tolerancja. Nie przeszkadzały mi zupełnie porównania do Polski, którą Molęda często krytykuje, bo wychodzi na to, że mamy bardzo podobne spojrzenie na świat i najwyraźniej denerwują i zachwycają nas te same kwestie. 

Ta książka to w zasadzie lekka pozycja na dwa wieczory, autorce jednak udało się połączyć przyjemne z pożytecznym, bo w ten rzutki sposób potrafiła. przekazać ogrom informacji o swojej drugiej ojczyźnie. 

Moja ocena: 5/6

Katarzyna Molęda, Szwedzi. Ciepło na Północy, 352 str., Wydawnictwo Czarna Owca 2015.

środa, 27 maja 2020

'Wszystkie dzieci Louisa" Kamil Bałuk


Louis chciał mieć dużo dzieci, chciał pozostawić po sobie ślad, chciał przekazać dalej nazwisko i historię rodziny, ale Louis nie ma żony, nie ma zbyt wielu przyjaciół, nie ma nawet ciekawego życia. Ma za to szczęście poznać pewnego doktora, który go potrzebuje, a właściwie nie jego, lecz jego spermy. Potrzebuje jej, by pomóc zdesperowanym ludziom, którzy bardzo pragną dziecka, ale z różnych przyczyn nie mogą go mieć. W latach 80. nie ma dokładnych regulacji na temat banków spermy. Lekarza, a zwłaszcza jeden z nich działają intuicyjnie i według własnego poczucia moralności.

Kobiet, które chcą zostać matkami jest wiele, także tych, które zapragnęły rodzeństwa dla swoich poczętych dzięki lekarzowi dzieci, a odpowiednich dawców jest niekoniecznie tyle, ile potrzeba. Więc Louis oddaje i oddaje tę spermę, która zapładnia kolejne kobiety. Gdy po jakimś czasie niektóre z poczętych w ten sposób dzieci zaczynają dowiadywać się o okolicznościach swojego powstania, sprawa zaczyna się komplikować. Najpierw zaskoczeni są brakiem danych na temat biologicznych ojców - lekarz te dane zmieniał wedle upodobań swoich i matki, kamuflował lub wymyślał, tak że nie sposób znaleźć danych dawcy.

Holandia to kraj reality shows - tam też ktoś wpada na program o dzieciach, którzy poszukują swoich ojców. Dzięki badaniom DNA stopniowo okazuje się, że wiele dzieci poczętych ze spermy z banku jest połowicznym rodzeństwem. Połówki, bo tak się nazywają, tworzą grupę, niekoniecznie jednolitą. Najpierw oczywiście szukają podobieństw, ale okazuje się, że nie wszyscy mają podobną motywację. Nie każdy z nich chce poznać biologicznego ojca, nie każdy za nim tęskni czy jest go ciekawe. 

Bałuk stopniowo rozwikłuję zagadkę Połówek. Przedstawia poszczególne osoby, ich motywację, życie, a przede wszystkim problemy, z jakimi się muszą mierzyć. Bycie dzieckiem, które mogło się począć dzięki bankowi spermy, nie jest dla jednych niczym szczególnych, ale dla innych, szczególnie tych, którzy wychowali się bez ojca lub bardzo fizycznie różnią się od rodziców urasta do sporej rangi. 

Niezwykły zbieg okoliczności w życiu Louisa i doktora pozwala na to ogromne oszustwo, do którego w zasadzie nikt nie chce się przyznać. Bałuk nie ocenia postępowania żadnej ze stron, raczej ukazuje szerokie spektrum problemów, z jakimi się wiąże chęć posiadania potomstwa przez osoby bezpłodne, przez kobiety samotne czy pary jednopłciowe. Przy okazji szkicuje historię Surinamu i nakreśla delikatnie obraz holenderskiego społeczeństwa.

Mimo że jest to stosunkowo długa książka, jak na poruszoną tematykę, nie mogłam się od niej oderwać. Być może ze względu na moje związki z Niderlandami, ale zapewne także ze względu na pióro Bałuka, strukturę reportażu, która nie pozwala czytelnikowi odwrócić uwagi, a na pewno z powodu ciekawego tematu. 

Moja ocena: 5/6

Kamil Bałuk, Wszystkie dzieci Louisa, 304 str., Dowody na Istnienie 2017.

poniedziałek, 25 maja 2020

"Zostanie tylko wiatr" Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak



Zapewne wiecie, że Islandia u mnie zawsze na tapecie. Czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie, choć od czasu, gdy z tym krajem już nie jestem związana zawodowo, czytam Islandczyków mniej, to jednak sentyment mam ogromny. Reportaż Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka zabrał mnie do słynnych zachodnich fiordów. To miejsce na Islandii niemal legendarne, trudno dostępne. Życie tam oznacza izolację, trudne warunki pogodowe i wymaga ogromnej siły ducha. Dni z piękną pogodą można policzyć na palcach, jak zresztą widać na (pięknych) fotografiach zamieszczonych w tej publikacji. 

Takie miejsca jak fiordy zachodnie zawierają wiele tajemnic, ich mieszkańcy kuszą nietypowością, krajobrazy zachwycają. Tak przynajmniej twierdzą autorzy i mają rację. Ich książka to bowiem opowieść o ludziach, a nie o ziemi czy pięknych widokach. Ludziach, którzy na tę ziemię mieli wpływ (nie zawsze pozytywny), którzy z nią współżyli, z niej korzystali, ale także z nią walczyli o przetrwanie. Autorzy udają się na poszukiwanie postaci nietypowych, naznaczonych, pokiereszowanych. Jest więc kobieta, która jako dziecko przeżyła lawinę, jest pustelnik, który przez całe życie żył samotnie bez kontaktu z innymi, jest zagorzały komunista, żołnierz, który stacjonował w amerykańskiej bazie we fiordach, organizator wycieczek, mieszkająca samotnie kobieta i wiele innych, arcyciekawych osób. 

Islandia, powiem generalizując, to w ogóle kraj wielu ciekawych osobowości. Poznałam tylu pisarzy, muzyków i artystów z tego kraju, że można by sądzić, że to społeczeństwo liczy sobie wiele milionów. Dlatego nie dziwi mnie ani jedna z postaci przedstawionych w reportażu Lenard i Mikołajczaka. Fascynuje za to sposób w jaki współżyją z niegościnną naturą, surowym krajobrazem, jak sobie radzą z odosobnieniem. Cudowna jest historia mężczyzny, który dorastając w Isafjörður, sądził, że to miejsce to pępek świata, ponieważ w porównaniu z resztą osad w tej okolicy, było metropolią. Czytając tę książkę, warto nieco znać historię Islandii, bo i ona odgrywa tu sporą rolę - ogromny skok rozwojowy, tworzenie się osiedli ludzkich, stosunki z Grenlandią, a także rola Islandii w czasie II wojny światowej mają wpływ na to, jaki ten kraj jest teraz. 

Autorzy potrafią malować słowami, oddać melancholię, odosobnienie, surowość krajobrazu i mieszkańców tej okolicy. To piękna, nostalgiczna książka, która zmusza do przemyślenia własnego stylu życia.

Moja ocena: 5/6

Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak, Zostanie tylko wiatr, 261 str., Wydawnictwo Czarne 2019.

niedziela, 17 maja 2020

"The Orchard of Lost Souls" Nadifa Mohamed


Nadifa Mohamed stworzyła ciekawy obraz somalijskiej rzeczywistości podczas wojny domowej w latach 80. Zawiłości konfliktu między wojskową dyktaturą a frontem wyzwolenia stanowią tło dla opowieści o trzech kobietach. Pierwsza z nich to jeszcze dziewczynka o imieniu Deqo. Dziesięciolatka nie zna swojego pochodzenia, żyje w obozie uchodźców samotnie, spędza czas z koleżanką i irlandzką zakonnicą, która troszczy się o setki dzieci.
Deqo wiele tygodni ćwiczyła taniec na występ podczas wizyty prezydenta. Owa wizyta jest ogromnym wydarzeniem propagandowym, na które spędzeni zostają wszyscy mieszkańcy okolicy. Muszą, przyodziani w najlepsze stroje, wiele godzin siedzieć w spiekocie na trybunach i obserwować występy i słuchać przemów. Występ Deqo okazuje się być katastrofą, a wszystkie jej marzenia o wspaniałym tańcu nikną pod razami nauczycielek. Tę scenę z trybun obserwuje Kawsar - samotna wdowa, która wstawia się w obronie dziecka. Ten gest kończy się dla niej więzieniem, gdzie dotkliwie zostanie pobita przez Filsan. Ta ambitna żołnierka wierzy w reżim, wychowana przez samotnego ojca - polityka, na posłuszną dziewczynę.

Mohamed opowiada historię tych trzech kobiet, których życie naznaczone jest przez wojnę domową, każda decyzja zależy od sytuacji w kraju, większości nawet nie mogą same podjąć. Początkowo poszczególne charaktery mnie intrygowały, jednak z czasem zbledły, tworząc z trzech kobiet jedne z wielu. Najciekawsza wydaje się być Filsan - uwikłana w męski świat, mimo to dość bezrefleksyjna, jej przeobrażenie nie jest wiarygodne. Kawsar - jako najstarsza - ma za sobą długie życie, które łatwe nie było, otoczona sporą grupą kobiet, przedstawia najwięcej aspektów somalijskiego życia na prowincji. W jej przypadku Mohamed może opowiedzieć o zwyczajach, kuchni, stosunkach społecznych. Deqo natomiast jest postacią najmniej udaną - błąkająca się sierota, której nic nie wyróżnia,  która mogłaby żyć w dowolnym kraju świata. jej losy wydają się być dość typowe, choć nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że Mohamed świadomie oszczędziła jej losu, jaki naprawdę spotkałby ją na ulicy.

To bolesna książka, kolejna opowieść o okrucieństwie wojny, o dyktaturze i o zwykłych ludziach, których życie nie ma szans być szczęśliwe. Narracja Mohamed przekonuje, gdy przedstawia swoje bohaterki i ich życie codzienne, gorzej gdy próbuje powiązać ich losy - niestety nie udaje się jej uniknąć melodramatyzmu i sporej dozy nieprawdopodobieństwa. Mimo to, polecę tę książkę - choćby ze względy na informacje o ówczesnej Somalii.

Moja ocena: 4/6

Nadifa Mohamed, Der Garten der verlorenen Seelen, tł. Susann Urban, 269 str., C.H. Beck 2014.

czwartek, 14 maja 2020

"Ofiara numer 2117" Jussi Adler Olsen



Nareszcie doczekałam się kolejnego tomu o Departamencie Q i to jakiego! Adler Olsen wreszcie zdradza szczegóły z przeszłości Assada, co więcej to on będzie głównym bohaterem tego kryminału.

Najpierw jednak jest Joan - przeciętny dziennikarz z Barcelony, którego życie nie rozpieszczało. Joan stoi na krawędzi i jego ostatnią próbą zrobienia jakiejkolwiek kariery jest artykuł o uchodźcach, którzy dotarli na Cypr, a konkretnie o zmarłej kobiecie, która dostała numer 2117 w smutnej statystyce uciekinierów z terenów objętych wojną, którzy karkołomnej przeprawy przez Morze Śródziemne nie przeżyli. Joan wyjeżdża za ostatnie pieniądze na Cypr i odkrywa, że nic nie jest takie, jak się wydawało początkowo być. 
Równocześnie działa Alexander - młody mężczyzna, maniak gier komputerowych, który dąży do kolejnego highscore, mającego mu dać przyzwolenie na zrobienie porządku w życiu swoim i jego rodziców.
Pierwsza sprawa dotyczyć będzie Assada, druga przeszkadzać będzie w rozwiązaniu pierwszej.

Ofiara 2117 to znajoma Assada, osoba, która pomogła jego rodzinie. Łącznik z żoną i córkami. Więcej jednak nie napiszę, żeby nie zepsuć wam niespodzianki i zaskoczenia. Ten wątek jest bowiem w tym tomie najciekawszy. Każdy pewnie snuł domysły i był ciekawy, co kryje się za Assadem. Tutaj dowiemy się wszystkiego - całej brutalnej przeszłości, która będzie także okaże się być próbą przyjaźni z Carlem. 

Wątek duński natomiast służy temu, bo do departamentu mogła powrócić Rose. Oba te wątki nie służą na pewno budowaniu napięcia i ciekawej zagadki kryminalnej. Pierwszy jest zagmatwany i przekombinowany, drugi dość banalny.

Ta powieść przyciągnie tylko fanów tej serii i z pewnością zaspokoi ich ciekawość, aczkolwiek nie należy się tu spodziewać pełnokrwistego kryminału. Wątek terrorystyczny, który dotyczy Assada jest bardzo przekombinowany - rozdrabnia się na wiele krajów, wiele miejsc i równie wiele perspektyw. Wszystko w nim się rozpływa i rozjeżdża, by w karkołomnym finale połączyć nierealne z realnym. Drugi wątek, jak wspominałam, nie odgrywa ważnej roli, właściwie jest tylko na przyczepkę i mam wrażenie, że został stworzony po to, by dać robotę drugiej części zespołu departamentu. 

Ciekawa jestem, czy będą kolejne tomy i co nowego Duńczyk wymyśli, obawiam się, że będzie mu trudno utrzymać poziom serii.

Moja ocena: 3/6

Jussi Adler Olsen, Opfer 2117, 608 str., tł. Hannes Thiess, czyt. Wolfram Koch, Der Audio Verlag 2019.

sobota, 9 maja 2020

"The Memories We Bury" H.A. Leuschel


Pierwsza książka Leuschel, zbiór opowiadań, mnie zaciekawiła, ale daleka byłam od zachwytu, dlatego dość sceptycznie zabrałam się za lekturę tej powieści. Obawiałam się, że nie podołam językowi, że będę czytać wiele tygodni, brnąc przez kolejne zawiłości językowe i niezbyt wartką akcję. Tymczasem ta powieść mnie zachwyciła. To naprawdę świetny kawałek prozy psychologicznej. 

Lizzie, to młoda mężatka, nauczycielka muzyki i niebawem świeżo upieczona mama. Jej ślub z Markusem był wprawdzie planowany, ale tak szybka ciąża już niekoniecznie. Lizzie cieszy się na dziecko, lekkoduch Markus niespecjalnie. Jego życie obraza się wokół pracy, imprez, beztroski, ma ochotę prezentować młodą, piękną żonę, a nie zamienić się w statecznego ojca. Lizzie natomiast to dość nieśmiała osoba, która nosi w sobie piętno niezbyt szczęśliwego dzieciństwa. Wychowana przez surową i beznamiętną matkę nie zaznała zbyt wiele miłości z jej strony. Matka traktowała ją czule tylko podczas chorób oraz gdy odkryto talent dziewczynki. Gdy jednak okazało się, że Lizzie wprawdzie jest uzdolniona, ale nie na tyle, by wygrywać konkursy i zostać gwiazdą, zainteresowanie matki wyparowało. 

Lizzie i Marcus wprowadzają się do jego reprezentacyjnego domu, gdzie ogromnym wsparciem dla młodej matki okazuje się być sąsiadka - Morag. Emerytowana pielęgniarka i matka służy Lizzie radą i wsparciem, które są tym bardziej cenne, że Markus faktycznie nie spisuje się jako ojciec. Począwszy od porodu, na który nie zdąży, na opiece nad noworodkiem skończywszy. Morag uwielbia dzieci, więc z wielką chęcią i przyjemnością wspomaga młodą sąsiadkę. Do tego kobieta nudzi się, jest już wdową, jej dzieci mieszkają osobno, nie ma wnuków, więc nie ma czym wypełnić czasu. Lizzie i jej malutki synek są dla niej darem od losu. Ten związek mógłby pozostać dobrosąsiedzką sielanką, gdyby nie sieć, jaką zaczyna wić Morag. 

Autorka drobiazgowo naszkicowała portrety psychologiczne poszczególnych bohaterów, a szczególnie Lizzie i Morag. Naprzemienna, pierwszoosobowa narracja świetnie ukazuje myśli i rozterki obu bohaterek, a przede wszystkim motywację ich działań. Widać, że Leuschel dobrze przemyślała konstrukcję swojej powieści, rozpoczynając w teraźniejszości, a potem przedstawiając wydarzenia z przeszłości, w ten sposób stopniując napięcie, choć uważny czytelnik powinien dość szybko odkryć zamiary bohaterów. Życzyłabym sobie może więcej informacji o Markusie - tutaj wiemy tylko to, co relacjonują kobiety - choć to nie on jest najważniejszy w tej powieści. 

Muszę przyznać, że ta powieść wzbudziła we mnie sporo emocji - szczególnie sceny bezpośrednio dotyczące opieki nad dzieckiem. Tutaj zastanawia też niezwykle szybki rozwój dziecka, które w wieku niespełna czterech miesięcy już siada - to chyba jedyny aspekt powieści, który bym skrytykowała. Natomiast autorka zaskakująco dobrze oddaje skomplikowane charaktery, proces manipulacji oraz sposób myślenia osób toksycznych z punktu widzenia właśnie takiej osoby, a nie ofiary. Nie pamiętam, kiedy powieść wciągnęła mnie do tego stopnia, - i to było dla mnie największych zaskoczeniem - że byłam gotowa dla niej zarwać noc, co nie zdarza mi się od dawna. 
Bardzo jestem ciekawa kolejnej powieści tej autorki - widać, że stawia na tematykę psychologiczne trudne związki międzyludzkie i zaburzenia, co idealnie trafia w mój gust literacki. Polecam!

Moja ocena: 5/6

H.A. Leuschel, The Memories We Bury, 314 str., 2020.

piątek, 8 maja 2020

"Kapelusz za 100 tysięcy" Adam Bahdaj


Pamiętam, że w dzieciństwie bardzo podobała mi się ta książka. Zakupiłam więc na allegro stareńki egzemplarz dla syna i razem go przeczytaliśmy. Dziś lektura tej książki już mnie nie porwała, za to mój syn był zachwycony. 

Dwunastoletnia Krysia, o ksywce Dziewiątka, spędza z rodzicami i bratem wakacje nad morzem. Ta rezolutna i pełna energii dziewczynka dostrzega w kawiarnii niezamierzoną zamianę kapeluszy i pomaga pomóc zrozpaczonemu panu Kolance, którego kapelusz pomyłkowo z wieszaka zniknął. Krysia jest zachwycona zadaniem, wreszcie będzie miała zajęcie na wakacjach i zabiera się za śledzenie eleganckiego mężczyzny, który omyłkowo zabrał nie swój kapelusz i dostaje od dziewczynki pseudonim Goguś. 

Pan Kolanko nie chce zdradzić, dlaczego ów kapelusz jest dla niego taki ważny, napomyka tylko, że ma ogromną wartość. To podsyca ciekawość nastolatki. Sprawa kapelusza okazuje się być jednak bardziej skomplikowana, a może przypadkowo powiązana z inną, dużo poważniejszą aferą. Krysia nawet się nie spodziewa, dokąd zaprowadzi ją jej śledztwo, które traktuje jak dobrą, wakacyjną zabawę. Wraz z poznanym nad morzem kolegą Maćkiem całkowicie angażuje się i próbuje odgadnąć powiązania między Gogusiem, panem Kolanko, profesorem, kaleką i panią Moniką. Na końcu okaże się naturalnie, że nic nie było takie, na jakie początkowo wyglądało. Afera z kapeluszami okazuje się być banalna, dużo poważniejszy jest przekręt, jaki przygotowuje gang Gogusia i jego kontrahent ze Szwecji, a na który przypadkowo wpadają dzieci.

Sama zagadka jest, moim zdaniem, zbyt skomplikowana, a rozwiązanie dość naciągane, ale może spoglądam na nią okiem dorosłej. Na pewno powieść była dla mnie bardzo sentymentalna, wprowadziła w nastrój dzieciństwa i przypomniała tamte czasy. Poza tym efektem jednak bez zachwytu.

Moja ocena: 3/6

Adam Bahdaj, Kapelusz za 100 tysięcy, 237 str., Nasza Księgarnia 1972.


wtorek, 5 maja 2020

"Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę" Małgorzata Musierowicz, Emilia Kiereś


Pewnie pamiętacie, że w ostatnich dwóch latach powtórzyłam sobie lekturę całej Jeżycjady - a moje wrażenia były bardzo różne. Ta pozycja jest bardzo sympatycznym zwieńczeniem tej lektury, ale raczej nie uzupełnieniem.

Sięgając po tę książkę, nastawiałam się na ciekawostki o bohaterach cyklu, takie jak drzewo genealogiczne, daty urodzin, pełne imiona, powiązania między poszczególnymi postaciami, smaczki, których nie sposób wyłapać na pierwszy rzut oka.
Tymczasem Na Jowisza! to właściwie kronika rodzinna autorki. Musierowicz opisuje swoją rodzinę, ze szczególnym uwzględnieniem matki i ciotki, przy okazji wspominając o inspiracjach do Jeżycjady. Książka naszpikowana jest dykteryjkami z życia Musierowiczów, wspominkami, przepisami, listami do i od brata Stanisława, anegdotami, opisami urlopów i różnorakich wydarzeń rodzinnych. Ze wszystkich tych opowieści wyłania się obraz rodziny niezwykle inteligenckiej, fanatycznie czytającej, rozwiązującej i tworzącej krzyżówki i szarady, przerzucającej się łacińskimi cytatami. Tak, dobrze się domyślacie - wygląda to mniej więcej tak, jak u Borejków. Co ciekawe autorka podkreśla niezwykłą dobroć matki, głęboką rodzinną miłość i tym samym epatuje przesadnym pozytywnym podejściem, dokładnie tak, jak w Jeżycjadzie. Od czasu do czasu mimochodem wspomina o ciosach, jakie dotknęły rodzine, ale toną one w lukrze miłości i wzajemnego zrozumienia. Myślcie, co chcecie, ja po prostu w taką sielankę nie wierzę.


Co jednak ze stricte jeżycjadowymi wpisami? Cała książka, niczym leksykon, uporządkowana jest alfabetycznie. Pod niektórymi literkami znalazły się tylko postaci lub wydarzenia z cyklu z cytatem z danej książki. Musierowicz uzupełniła owe cytaty portretem danej postaci, by ukazać czytelnikowi, jak wyobraża sobie danego bohatera drugoplanowego. Trochę rozczarowują te wpisy, bo nie nastawiałam się na czytanie tylu cytatów, zwłaszcza, że dość świeżo po lekturze, dość dobrze te teksty pamiętam.


Sporo w tej publikacji jest zdjęć - domów z Jeżyc, krajobrazów i zabytków z Wielkopolski, odgrywających sporą rolę w książce oraz fotografii rodzinnych, przedstawiających wydarzenia, które zainspirowały autorkę do napisania konkretnych scen. Te ostatnie informacje są najciekawsze, bo faktycznie odpowiadają moim wyobrażeniom o tej książce. 
Prawdziwy fan czy fanka tego cyklu dowie się więc, skąd pomysł na słomiankę nad stołem na Roosvelta 5, pozna antykwariat w Toruniu, który odegrał ważną rolę w życiu Tygrysa, a nawet rodzinne dialogi Musierowiczów, które autorka włożyła w usta jeżycjadowych dzieci. Ta rodzina erudytów to prawdziwa kopalnia dowcipnych rozmów.


Najlepszą częścią książki są listy od czytelniczek, które zapamiętale dyskutowały wydarzenia z Jeżycjady, próbując wpłynąć na plany autorki. Co ciekawe, do tych osób należał także Czesław Miłosz, który pomógł Musierowicz w decyzji dotyczącej przyszłego męża Natalii.

Książka zostałą pięknie wydana - jest dużo większa, niż się spodziewałam. Spory format, twarda obwoluta, staranne wydanie tworzą z niej publikację niemal albumową. Treści natomiast nie jest tu zbyt wiele - strony zadrukowane są tylko w części, a objętość książki zwiększają liczne fotografie i ilustracje. Z tego wydawnictwa mają szanse ucieszyć się wielbicielki i wielbiciele Jeżycjady - jeśli wśród współczesnych nastolatków w ogóle tacy są. Jeśli nie, pozostaje celować w panie po czterdziestce (na przykład takie jak ja), które sięgną po tę książkę z sentymentu.

Moja ocena: 4/6

Małgorzata Musierowicz, Emilia Kiereś, Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę, 341 str., Egmont 2020.

niedziela, 3 maja 2020

piątek, 1 maja 2020

Stosikowe losowanie maj 2020 - pary

McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1100 książek) - 999
ZwL wybiera numer książki dla Guci (w stosie 70 książek) - 49
Gucia wybiera numer książki dla Anny (w stosie 265 książek) - 264
Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 23 książki) - 18
Maniaczytania wybiera numer książki dla Natalii (w stosie 19 książek) - 2
Natalia wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 17 książek) - 6
Agnes wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 200 książek) - 115