piątek, 30 czerwca 2017

"Basia i przyjaciele. Titi" Zofia Stanecka, Marianna Oklejak


Dziś napiszę wam o tym jak zaskoczyła nas Basia! Po przeczytaniu wszystkich książek o tej rezolutnej dziewczynce, nie spodziewałam się większych fajerwerków. Tymczasem trzeci tom z podserii Basia i przyjaciele okazał się być fantastyczny!

Bohaterem tej książki jest Titi, którego poznaliśmy już w tomie Basia i kolega z Haiti. Titi pochodzi właśnie z tej wyspy, został adoptowany przez polską parę, po tym jak stracił rodzinę podczas tragicznego trzęsienia ziemi. 

W tej książce Titi mieszka w Polsce już rok, uczy się języka i stopniowo zadomawia się w nowym otoczeniu, które niestety nie zawsze jest przyjazne. Na spacerze z rodzicami wpada przez przypadek na przechodnia, który atakuje chłopca werbalnie. Stek obelg, dotyczących koloru skóry oraz pochodzenia chłopca jest dla przedszkolaka szokiem.


Rodzice próbują chronić chłopca, ale to spotkanie jest dla niego traumatyczne. Titi przypisuje ludziom i słowom barwy i zaczyna zastanawiać się nad znaczeniem czerni. 


Kolory zresztą są bardzo ważne w tej książce. Zofia Stanecka operuje wieloma kolorowymi metaforami, opartymi na grze słów, tworząc niezwykle piękne zdania, na przykład takie:

"Wypowiedziane na głos słowo zaczerniło się, spopielało i opadło na ziemię."


Dzieci z problemem Titiego radzą sobie inaczej - starają się na swój sposób wesprzeć kolegę. Ważną lekcją jest dla nich zrozumienie dlaczego ludzie zachowują się tak jak pan, który nakrzyczał na Titiego. Dla nich odmienność nie jest niczym strasznym, podchodzą do niej naturalnie. Tak, jak każdy człowiek powinien. 


To bardzo ważna książka, szczególnie teraz, gdy problem uchodźców nadal jest nierozwiązany i przyczynia się do wielu dyskusji. Zdaję sobie sprawę, że dorosłych nie zmienię, ale mam wielką nadzieję, że młodzi czytelnicy książek o Basi, wyrosną na tolerancyjnych i empatycznych ludzi.

Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, Basia i przyjaciele. Titi, 23 str., Egmont 2017.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Stosikowe losowanie 7/17

Zapraszam do zgłaszania się do rundy lipcowej! Pary rozlosuję 1 lipca, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

czwartek, 15 czerwca 2017

"Portret w sepii" Isabel Allende



Portret w sepii czytałam pod koniec mojego zeszłorocznego urlopu i pamiętam, że proza Allende wciągnęła mnie bez reszty. Rok później wrażenia się zatarły, ale notka o książce musi powstać :)

Allende opowiada historię życia Aurory de Valle, urodzonej w San Francisco sieroty. Jej matka umiera tuż po porodzie, a jej ojciec nie przyznaje się do bycia wyżej wymienionym, na szczęście z umierającą matką żeni się zakochany w niej od lat kuzyn. Niestety jej śmierć zadaje mu taki cios, że rusza na wojnę, a dziecko ląduje u dziadków ze strony matki i dorasta w chińskiej dzielnicy. To wspaniałe dzieciństwo, które szybko się kończy. Po śmierci dziadka dziewczynka trafia to surowej i nieprzystępnej babki Pauliny, która jest bardzo samodzielną i przedsiębiorczą kobietą. Paulina decyduje się na powrót do Chile, z butlerem w roli dystyngowanego angielskiego dżentelmena i swojego męża. Tym sposobem Autora poznaje kraj swojego ojca, otrzymuje porządną domową edukację, a jej pasją staje się fotografia. 

Autorka szczegółowo opisuje życie dziewczyny, historię wyprawy do Europy, a także nieudanego małżeństwa. To w dużej mierze powieść o sile kobiet - począwszy od obu babek po samą Aurorę. Allende równocześnie wplata w fabułę spory kawałek historii Chile i nie ukrywam, że te informacje były dla mnie bardzo interesujące. Mimo że szczegóły powieści mi umknęły to pozostały dobre wspomnienia przyjemności obcowania z dobrą prozą. 

Moja ocena: 4,5/6

Isabel Allende, Porträt in Sepia, tł. Lieselotte Kolanoske, 582 str., suhrkamp 2012.

wtorek, 13 czerwca 2017

"Das Geheimnis der Maurin" Lea Korte


Kilka lat temu czytałam pierwszy powieść historyczną Lei Korte o losach Zahry - Mauryjki, żyjącej w piętnastowiecznej Grenadzie. Duża przerwa niestety nie służy lekturze kontynuacji ale na szczęście nieznajomość czy też niemożność przypomnienia sobie uprzednich losów Zahry, nie wpłynęła znacznie na lekturę. Autorka w odpowiednich sytuacjach po krótce przypomina przeszłość bohaterki, a i ja stopniowo zaczęłam sobie przypominać najważniejsze fakty.

Powieść Korte to niemal saga rodzinna as-Sulamich, która rozgrywa się w okresie przejęcia panowania w południowej Hiszpanii przez kastylijskich chrześcijańskich władców. Bardzo religijna i pozostająca pod wpływem inkwizytora Cisnerosa Izabela nie dotrzymuje warunków kapitulacji Maurów. Od tego momentu zaczynają się represje wobec wszystkich, którzy nie są Chrześcijanami. Na pierwszy ogień idą Żydzi. Represje dotykają także rodzinę Zahry, która jest prawdziwym tyglem kultur. Żona jego brata jest Żydówką i z ciężkim sercem przyjmuje przymusowy chrzest. Kolejnymi ofiarami chrystianizacji są dzieci osób, które wcześniej poddały się konwersji na islam, a w końcu ręka inkwizytora sięga po Maurów.

Korte umiejętnie łączy fakty z historią as-Sulamich. Już na początku książki przedstawia wszystkich bohaterów, zaznaczając, którzy z nich są fikcyjni. Zahra jest matką trójki dzieci, których ojcem jest Jaime, Chrześcijanin. Konflikty w państwie przenoszą się więc na łono rodziny. Głęboka miłość nie wystarcza, by je przezwyciężyć. Zahra ciągle miota się między zrozumieniem dla Jaime, a obarczaniem go winą za rozkazy chrześcijańskich władców. Każda z osób niezłomnie trwa przy swoim wyznaniu i nie jest skłonna do żadnych ustępstw. Maurowie, którzy panowali w południowej wiele lat, gorzko przełykają dumę, gdy oddają ukochaną Alhambrę we władanie Chrześcijanom ale w momencie, gdy inkwizytor nakazuje spalenie wszystkich arabskich ksiąg wpadają w gniew i zaczynają przygotowywać powstanie. Ten akt oznacza zniszczenie wiele osiągnięć naukowych i medycznych, praktycznie zagładę wysoko rozwiniętej kultury i cywilizacji.

Autorce nie udało się jednak uniknąć pewnej dozy niewiarygodności. Jestem świadoma, że takie są prawa powieści historycznej i jej główni bohaterowie muszą mieć wiele przygód, by jak najlepiej oddać koloryt epoki. Ta kwestia nie przeszkadzała mi bardzo, akcja powieści jest różnorodna, świetnie dopasowana do realiów epoki i naprawdę wciągająca. Drażniła mnie kwestia religii, na którą oczywiście Korte nie ma wpływu. Fakt, że z powodu upartego obstawania przy swojej wierze, ginęły setki ludzi, że rozpadały się związki i rodziły konflikty. To wszystko tylko dlatego, że ktoś świętuje w niedzielę, ktoś w sobotę, a ktoś w piątek. Korte bardzo dobitnie opisuje konflikty i zapamiętałość wszystkich bohaterów w obstawaniu przy swoich rytuałach i wierzeniach. To właśnie przez religię definiują swoją osobowość, kulturę i dziedzictwo. Naturalnie rozumiem, że w piętnastym wieku wiara odgrywała dużo większą rolę, a podejście tolerancyjne było mało popularne - dziwi jednak, że wychwalająca łagodne i dopuszczające wszystkie wierzenia rządy emira Zahra, równocześnie nie jest w stanie na żadne ustępstwo w kwestii jej wyznania. Jej przeciwieństwem jest Chalida - jej córka - która jako jedyna wydaje się rozpoznawać, że nie jest istotnym jak nazywa się boga, do którego człowiek się zwraca. Mimo wszystko męczył mnie temat zaślepienia religią i dopiero pod sam koniec powieści poczułam jej klimat. Ostatnie kilka rozdziałów kosztowały mnie niemal zarwaną noc, uroniłam nawet kilka łez!

Moja ocena: 4/6

Lea Korte, Das Geheimnis der Maurin, 573 str., Knaur Taschenbuch Verlag 2012.

piątek, 9 czerwca 2017

"Stary ekspres patagoński" Paul Theroux



Postanowiłam w tym miesiącu wreszcie napisać notki o tych kilku książkach, których nie udało mi się zrecenzować w zeszłym roku. Czytanie urlopowe jest fajne, bo czytam bez chwili przerwy, ale potem nazbierało mi się tyle lektur, że do końca roku ich nie ogarnęłam.

Stary ekspres patagoński to książka kupiona przeze mnie z dwóch powodów. Po pierwsze zachęcona zostałam do autora, a wybrałam akurat ten tytuł, bo świetnie pasował do wyzwania południowoamerykańskiego. Niestety moja przyjaźń z Theroux na tej książce raczej się skończy.

Lata siedemdziesiąte XX wieku, Theroux postanawia przemierzyć oba kontynenty amerykańskie pociągiem. Wyrusza więc na południe, zasiada przy oknie, zaczyna czytać i właściwie alienuje się od współpasażerów. Zza grzbietu książki spogląda oczywiście, obserwuje ale wydaje się nie być zainteresowany bliższym kontaktem. Nieliczne rozmowy służą mu do piętnowania bolączek Ameryk - bieda, analfabetyzm, przemoc. Trudno tu szukać pozytywnych spostrzeżeń.

Taki sposób podróżowania autora zupełnie mnie nie przekonał. Miałam wrażenie, że bardziej interesuje go stan pociągu i pogoda niż mieszkańcy danego kraju. Pobieżne rozmowy nie zaspokoiły mojej ciekawości, a skoncentrowanie na sobie i własnych niewygody budziło u mnie zdecydowaną antypatię do podróżnika. Nawet rozmowa z Borgesem nie skłoniła mnie do zmiany mojego nastawienia. Ta książka zwyczajnie nie przyniosła mi oczekiwanego ładunku poznawczego, nie zachęciła, nie wzbogaciła, pozostawiła mnie całkowicie obojętną.

Moja ocena: 3/6

Paul Theroux, Stary ekspres patagoński. Pociągiem przez Ameryki, tł. Paweł Lipszyc, 536 str., Wydawnictwo Czarne 2012.

czwartek, 8 czerwca 2017

"My, topielcy" Carsten Jensen


Nie pamiętam już jakim cudem ta książka znalazła się na mojej liście powieści, które koniecznie muszę przeczytać. W efekcie książki nie przeczytałam, tylko wysłuchałam, a zajęło mi to blisko dwa miesiące. Nie podzielę jednak entuzjastycznych opinii z goodreads. Gdybym zdecydowała się na wydanie papierowe, nie wiem czy w ogóle ukończyłabym lekturę. Nie dlatego, że jest to nudna czy źle napisana powieść. Na pewno nie! To wręcz monumentalne dzieło, napisane klasyczną, soczystą prozą. Mnie przeszkadzała jednak gęstość wydarzeń, mnogość postaci, wątków i opowieści, dygresji i anegdot. Słuchając czekałam na punkt kulminacyjny, na przełom, na zwrot akcji i to zapewne był mój błąd, bo powieść Jensena to gawęda, przypomina baśń przekazywaną z pokolenia na pokolenie. 

Do końca nie wiem, kto jest narratorem tej powieści. To anonimowa grupa osób z duńskiej miejscowości Marstal, słynącej z najlepszych marynarzy. Powieść snuje się dookoła losów trzech osób Lauridsa Madsena, Alberta Madsen oraz Knuda Erika Friisa, a rozpoczyna się w połowie XIX wieku. Jensen opisuje losy mieszkańców Marstal na tle stu lat europejskiej historii. Jego celem nie jest jednak epos historyczny lecz pochylenie się nad jednostkami. 

Marstal to miasto marynarzy. Całe życie miasta kręci się wokół morza. Każdy chłopiec od urodzenia wie, że będzie marynarzem. Każdy chłopiec także wie, że nie będzie miał grobu, bo zginie na morzu. Marstal to miasto żyjące pod znakiem śmierci, brakujących mogił i samotności. Samotne są kobiety, których życie polega na czekaniu na mężów i wychowywaniu synów na kolejnych nieobecnych. Samotne są także dzieci, dorastające bez ojców i w końcu samotni są mężczyźni na morzu, niepewni przyszłości. Codziennym kompanem wszystkich tych osób jest tęsknota oraz widmo śmierci.

Jensen snuje swoją powieść na wielu płaszczyznach. Ma ona znamiona eposu, a może nawet hymnu o duńskich marynarzach. Odnaleźć tu można ślady powieści historycznej - akcja rozgrywa się na wszystkich oceanach i wielu kontynentach, a na działania bohaterów mają wpływ wojny, rewolucje i odkrycia geograficzne. I w końcu to powieść psychologiczna - każdy z trzech głównych bohaterów, a także Klara Friis, matka Knuda Erika zostaje dogłębnie scharakteryzowany. Jensen nie stroni także od opisów, dygresji, rozważań, co dopełnia obrazu powieści totalnej. Zahaczając od tak wiele aspektów, autor jednak gubi główny wątek, zbyt mocno rozmienia fabułę na drobne. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych czytelników właśnie to będzie zaletą tej powieści, mnie ten zabieg męczył. Niemniej nie żałuję czasu poświęconego na wysłuchanie tej książki - spełniła ona jeden z najważniejszych aspektów, które są dla mnie ważne podczas lektury - była pouczająca. Dowiedziałam się wiele o życiu w Danii, o życiu na morzu i o rozwoju żeglugi.

Moja ocena: 4/6

Carsten Jensen, Wir Ertrunkenen, tł. Ulrich Sonnenberg, czyt. Samy Andersen, 816 str., Saga Egmont Verlag 2015.

wtorek, 6 czerwca 2017

"Fredek i nadciągający kataklizm" Zofia Stanecka


Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że Egmont znajdzie się wśród naszych ulubionych wydawnictw, nie uwierzyłabym! Tymczasem na naszych półkach gości coraz więcej wspaniałych publikacji tego wydawnictwa. Z ostatniego pobytu w Polsce przywieźliśmy książkę z nowej serii Czytam i główkuję. To po rewelacyjnej serii Czytam sobie, o której więcej napiszę niebawem, kolejny ciekawy projekt Egmontu. Książki skierowane są dla dzieci w różnym wieku, podziałka w lewym górnym rogu okładki nam to wskazuje. 


Fredek i nadciągający kataklizm to opowieść napisana przez naszą ulubioną Zofię Stanecką i skierowana do pięciolatków. 


W małym miasteczku dzieją się rzeczy niespodziewane - najpierw ląduje tam Ferdynand Epsilon Dwudziesty, a potem ginie ulubiona kura posterunkowego Gwizdały. Oba te wydarzenia wydają się mieć wiele wspólnego, a posterunkowy, jak na policjanta przystało, przeprowadza, nie całkiem obiektywne, śledztwo. Wartka akcja oraz dużo humoru podobały się bardzo mojemu synkowi. Bardzo cenimy sobie także dynamiczne, nie przesłodzone (na takie mamy alergię) ilustracje.



Zapytacie pewnie dlaczego ta książka, a zarazem cała seria, jest atrakcyjna dla dzieci? Bo to książka z zadaniami! Tak  moje dzieci nazywają wszelakie aktywności, które zmuszają do główkowania. W przypadku tej serii, rodzic czyta więc, a dziecko może rozwiązywać towarzyszące tekstowi zagadki, np. dopasować pestki do odpowiednich owoców, policzyć osoby, odnaleźć różnice czy przejść przez labirynt. Zadania urozmaicają naklejki, a na końcu na młodego człowieka czeka dyplom. 


Nie całkiem oczywiste jest dla mnie zamieszczenie poniższych informacji, które nie są bezpośrednio związane z treścią książki. Z drugiej jednak strony każdy sposób na przekazanie ciekawostek jest dobry więc z przyjemnością przeczytałam dzieci o jednej z pierwszych kobiet, które zajmowały się astronomią.


Na wakacje planuję zakup innych książek z tej serii, tym razem skierowanych do starszych dzieci. 

Zofia Stanecka, Marta Szudyga, Fredek i nadciągający kataklizm, 48 str., Wydawnictwo Egmont 2017.


"Prosiaczek i pojazdy" Ola Woldańska-Płocińska


Choć moje dzieci wyrosły już z książek o prosiaczku, nadal bardzo je lubimy i niezmiernie ucieszyliśmy się z kolejnej publikacji, nieco odmiennej od pozostałych. 


Prosiaczek tym razem nie świętuje kolejnych urodzin lecz wybiera się z wujem Leonem do sklepu z zabawkami. A tam czeka ich uciecha jakich mało. Oboj mężczyźni - duży i mały - z radością wypróbowują wszystkie pojazdy. 


Bawią się ciężarówkami, dźwigiem, a nawet wyścigówką. Wóz strażacki też się znalazł! 



Na końcu prosiaczek wybiera sobie jeden pojazd, który zostanie zakupiony. I to jest najfantastyczniejszy moment w książce. Nie powiem wam, co prosiaczek wybrał - musicie odkryć to sami wraz z waszymi dziećmi!

Nie sugerujcie się proszę tytułem i kupujcie tę książkę zarówno dla chłopców i dziewczynek - myślę, że każdy mały człowiek zafascynowany jest śmieciarkami i wozami policyjnymi albo różowym walcem ;)


Książka wydana jest bardzo starannie - grube, kartonowe strony są przyjazne małym łapkom, różnorodność czcionek zachwyci rodzica, a piękne ilustracje ucieszą oko obojga. Ciekawa jestem teraz o czym b ędzie kolejna książka z prosiaczkiem w roli głównej!

Ola Woldańska-Płocińska, Prosiaczek i pojazdy, 20 str., Wydawnictwo Czerwony Konik 2016.

sobota, 3 czerwca 2017

"Ida sierpniowa" Małgorzata Musierowicz



Kolejny tom Jeżycjady potwierdził, że to jednak Borejkowie są gwarancją dobrej lektury. Ani Szósta klepka ani Kłamczucha mnie nie zachwyciły, za to od momentu lektury Kwiatu kalafiora mam poczucie powrotu do lat młodzieńczych.

Pamiętam, że ówcześnie Ida sierpniowa była moim ulubionym tomem i faktycznie Idę nadal lubię. Będąc piętnastoletnią niezbyt ładną pannicą, Ida opuszcza urlopującą się rodzinę i wraca do Poznania. Lato roku 1979 nie jest łaskawe - leje i leje, więc wakacje pod namiotem okazują się być klapą ale tylko Ida ma na tyle kurażu, by powiedzieć dość i opuścić rodzinę i łowienie węgorzy. Ten nieprzemyślany i impulsywny powrót niesie za sobą liczne konsekwencje. Przede wszystkim głód. Borejkowy dom wymieciony jest do ostatniego okrucha, a Ida nie śmierdzi groszem. Po wyszukaniu ostatnich strawnych kawałków i po uniesieniu się honorem podczas wizyty u wujostwa, dziewczyna dochodzi do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego, jak podjąć pracę. Zajęcie znajduje nader szybko i zostaje damą do towarzystwa starszego pana, i jak się później okaże, jego rozpieszczonego wnuka.

Oczywiście można tej książce wiele zarzucić - w zasadzie podobne kwestie, które rażą w najnowszych tomach. Głównym marzeniem Idy jest bycie piękną i znalezienie ukochanego. Nie ulega dyskusji, że nie jest to postawa, którą chciałabym stawiać na wzór mojej córce. Z drugiej strony, obawiam się, że wiele dziewczyn, w którymś momencie swojego życia przechodzi, chcąc czy nie chcąc, taki etap. Te pragnienia nastoletniego serca nie są jednak najważniejsze - Ida w całym swoim jestestwie jest urocza i przekomiczna. Tak jak w Kwiecie kalafiora, bardzo dobrze wychodzi Musierowicz humor sytuacyjny. Wiele scen mnie rozśmieszyło, a przynajmniej wywołało uśmiech na mojej twarzy. Dosyć szablonowe postaci osiedlowych rozrabiaków na szczęście przełamują stereotyp i okazują się jednak być normalnymi dzieciakami, które niekoniecznie trzeba lać, albo malować zieloną farbą ;) W zasadzie nie szczególnie chcę wyciągać wady tej książki, bo po prostu dobrze mi się ją czytało, a poziom irytacji był bardzo niski.

Moja ocena: 5/6

Małgorzata Musierowicz, Ida sierpniowa, 178 str., Wydawnictwo Signum 1992.

piątek, 2 czerwca 2017

"Szkielet białego słonia" Iza Klementowska



Niepotrzebnie czytałam tę książkę podczas apokaliptycznej podróży z Polski, kołysząc, pardon my English, rzygające dziecko. Takie okoliczności przyrody spłyciły lekturę, zwłaszcza, że reportaże Klementowskiej wymagają dużej uwagi czytelnika. Autorka rwie wątki, wskakuje w sam środek wydarzeń, powraca do nich i je porzuca. Zmusza do skupienia i nie przerywania lektury.

W Ostatnim Portugalczyku taki styl pisania mnie zachwycił, w Szkielecie białego słonia czasami męczył. Dzięki tej książce uzyskałam dużo pełniejszy obraz historii najnowszej Mozambiku, odczuwam jednak niedosyt. Klementowska zapewne nie planowała stworzenia zarysu historycznego ale pisząc o współczesnym Mozambiku, nie sposób nie powoływać się na wydarzenia z przeszłości. Autorka opisuje, a właściwie relacjonuje, tyle, ile uważa za konieczne. Wraca wprawdzie do okresu pierwszej kolonizacji tego kraju, wspomina istotne wydarzenia i dość wyczerpująco opisuje walkę narodowowyzwoleńczą oraz wojnę domową, ale trzeba te informacje wyłuskiwać z tekstu i mozolnie składać w całość. To na pewno nie jest wada tego reportażu, to przecież nie jest książka historyczna, ja jednak miałabym ochotę na bardziej wyczerpujące wiadomości.

Konstrukcja książki opiera się na rozmowach. To spotkani w tym afrykańskim kraju ludzie pokazują jej jak zrozumieć Mozambik i jego mieszkańców. Oni są najważniejsi. Autorka przemierza więc pieszo nierówny bruk Maputo, tłucze się przepełnionymi autobusami po bezdrożach kraju tylko po to, by spotkać kolejnego rozmówcę.

Obraz Mozambiku nie napawa optymizmem - dwie wojny (kolonialna i domowa) pozostawiły po sobie rany w ludziach i w miastach. Rany, których załatanie będzie trwało wiele lat. Współegzystencja rdzennych mieszkańców Mozambiku, Portugalczyków oraz Portugalczyków drugiej kategorii, czyli tych białych, którzy urodzili się w Afryce niemal nie istnieje. Większość z nich nadal żyje obok siebie, a ich serca pełne są zadr i nieprzerobionych traum. Bezsensowne wojny, bezsensowne śmierci, bezsensowne zniszczenia - tego nie da się zapomnieć w kilkadziesiąt lat. Zagubieni ludzie szukają swojej tożsamości, walcząc o codzienny byt. Poszukiwanie pracy i godziwego zarobku to największe zmartwienie większości Mozambijczyków.

Warto przeczytać ten reportaż, poznać bliżej zarówno Mozambik, jak i Portugalię - losy tych krajów były ściśle splecione przez wiele lat, a i dziś trudno odmówić im powiązań.

Moja ocena: 5/6

Iza Klementowska, Szkielet białego słonia, 216 str., Wydawnictwo Czarne 2016.

czwartek, 1 czerwca 2017

"Tak sobie myślę..." Jerzy Stuhr


To książka z założenia miała być pamiętnikiem, spisywanym podczas pobytów w szpitalu. I taka początkowo jest, dopiero gdy Wydawnictwo Literackie prosi autora o zachowanie notatek do publikacji, Stuhr rozpoczyna dialog z czytelnikiem.

Jerzy Stuhr walczy z rakiem, a zapisywanie przemyśleń jest jedną z form terapii, radzenia sobie z chorobą. Autor nie koncentruje się na terminologii, szczegółowych opisach swojej dolegliwości czy analizie diagnozy lecz na swoich przemyśleniach, refleksjach i spostrzeżeniach, dotyczących aktualnej sytuacji politycznej, swojej drogi zawodowej czy rodziny.

Jerzy Stuhr ujął mnie bezpośredniością, szczerością i w gruncie rzeczy otwartością. Gdyby nie czająca się w tle choroba, te zapiski przypominałby zwykłe felietony czy może nawet wpisy na blogu. Widmo przegrania walki z rakiem, pogłębia tę perspektywę i nadaje notatkom Stuhra wydźwięk rozrachunkowy. Kojarzący się przede wszystkim komediowo aktor, zaskoczy pewnie wielu czytelników powagą. Mnie zachwycił niezwykle celnymi komentarzami ówczesnej sytuacji.

Autor nie kryje także swojego zaskoczenia, gdy dowiaduje się jak bardzo Polacy zainteresowani są jego chorobą. Nie poczuwa się do bycia wzorem czy przykładem. Jego chęć życia, a także oczekiwanie na narodziny wnuczki są przecież tak zwyczajne, ludzkie, że potrafię sobie wyobrazić pociechę, jaką mogą dać zapiski aktora.

Warto sięgnąć po tę osobistą książkę i poznać Jerzego Stuhra z innej strony.

Moja ocena: 4,5/6

Jerzy Stuhr, Tak sobie myślę..., 272 str., Wydawnictwo Literackie 2012.

Stosikowe losowanie 6/17 - pary


ZwL wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 106 książek) - 77
Guciamal wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 171 książek) - 111
McDulka wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 5 książek) - 1
Maniaczytania wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 150 książek) - 6
Marianna wybiera numer książki dla Anny (w stosie 218 książek) - 16
Anna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1000 książek) - 3